w tym jest. Sama nie planuję żadnych terapii, bo na co komu prucie całej robótki? Wielkie dzięki, nie warto ryzykować. Za to moja córka Joanna spotyka się z terapeutą, chociaż trudno zrozumieć dlaczego, gdy zna się rozmiary jej domu. Tak czy inaczej, Ibrahim nie gra już w brydża. Moim zdaniem to wielka szkoda.
Ron natomiast wprosił się sam, co nikogo nie powinno dziwić. Ani przez chwilę nie dał się nabrać na operę japońską i pewnego czwartku wkroczył po prostu do pokoju łamigłówek, by sprawdzić, co się tam dzieje. Elizabeth nade wszystko ceni podejrzliwość, więc zaproponowała mu wtedy, by przejrzał akta sprawy zabójstwa drużynowego skautów, którego spalone szczątki znaleziono w 1982 roku tuż obok A27. Wkrótce też dostrzegła główną zaletę Rona: nigdy nie wierzy w to, co mu się mówi. Teraz Elizabeth twierdzi, jakoby czytanie akt policyjnych z przekonaniem, że policja cię okłamuje, dawało czasem zdumiewające wyniki.
Sala, w której się spotykamy, nosi nazwę pokoju łamigłówek, ponieważ w niej właśnie, na stojącym pośrodku lekko nachylonym drewnianym stole, układa się największe puzzle. Kiedy weszłam tu po raz pierwszy, ktoś pracował nad składającym się z dwóch tysięcy elementów widokiem portu w Whitstable i brakowało mu już tylko pasa nieba. Wybrałam się kiedyś do Whitstable na jeden dzień i naprawdę nie wiem, o co tyle hałasu. Można wprawdzie spróbować ostryg, ale nawet nie ma dokąd pójść na prawdziwe zakupy.
Tamtego dnia Ibrahim nakrył łamigłówkę grubą folią i na niej właśnie Elizabeth i Ron układali zdjęcia z autopsji nieszczęsnej dziewczyny. Tej, którą zdaniem Elizabeth zamordował jej chłopak. Był zgorzkniałym inwalidą wojennym, ale, ostatecznie, wszyscy mamy jakieś problemy, prawda? Każdemu z nas przydarzyło się coś przykrego, a mimo to nie biegamy naokoło, mordując ludzi.
Elizabeth poprosiła, żebym zamknęła za sobą drzwi i przyszła popatrzeć na zdjęcia.
Ibrahim przedstawił się, podał mi rękę i powiedział, gdzie są herbatniki. Wyjaśnił, że leżą w dwóch warstwach, ale oni starają się skończyć górną, zanim przejdą do dolnej. Zapewniłam, że nie musi uczyć księdza pacierza.
Ron wziął ode mnie butelkę i postawił obok herbatników. Pokiwał głową nad etykietką i stwierdził, że wino jest białe. Potem pocałował mnie w policzek, co dało mi do myślenia.
Pewnie uważacie, że pocałunek w policzek jest czymś normalnym, ale nie w przypadku panów po siedemdziesiątce. Jedyni mężczyźni, którzy całują kobiety w moim wieku w policzek, to zięciowie albo ktoś w tym rodzaju. Od razu uznałam więc Rona za faceta, który szybko bierze się do rzeczy.
O tym, że w Coopers Chase mieszka słynny przywódca związkowy Ron Ritchie, dowiedziałam się z osiedlowego biuletynu, w którym tuż po przeprowadzce przeczytałam, że Ron wraz z Johnem, mężem Penny, wyleczyli rannego lisa i nazwali go Scargill[2]. Biorąc pod uwagę, że John jest weterynarzem, a Ron, no cóż, Ronem, podejrzewam, że leczeniem lisa zajmował się John, a Ron wziął na siebie jedynie obowiązek wyboru imienia.
Biuletyn, swoją drogą, nosi tytuł: „Przejdźmy do Sedna”, taka gra słów[3].
Wszyscy stłoczyliśmy się wokół zdjęć z sekcji zwłok. Patrzyłam na biedną dziewczynę i ranę, od której nawet w tamtych czasach nie powinna zginąć. Jej chłopak podobno uciekł Penny z radiowozu w drodze na przesłuchanie i od tamtej pory słuch o nim zaginął. Przy okazji dołożył też Penny. Nic dziwnego. Jak to damski bokser.
Nawet gdyby nie uciekł, pewnie jakoś by się z tego wykręcił. Wciąż czyta się o podobnych przypadkach, a w tamtych czasach było jeszcze gorzej.
Czwartkowy Klub Zbrodni nie mógł, naturalnie, w magiczny sposób postawić go przed sądem. To oczywiste. Penny i Elizabeth wyjaśniały różne sprawy dla własnej satysfakcji, ale nie były w stanie zrobić nic więcej.
Można więc powiedzieć, że ich życzenia nigdy się nie spełniły. Mordercy, których wykryły, pozostali bezkarni, wciąż przebywają na wolności i słuchają sobie gdzieś teraz prognozy pogody. Wykręcili się sianem i, obawiam się, nie oni jedni. Im starsi jesteśmy, tym częściej musimy się z tym godzić.
Ale to tylko takie moje filozoficzne rozważania, które donikąd nas nie doprowadzą.
W ten czwartek po raz pierwszy spotkaliśmy się więc we czwórkę. Elizabeth, Ibrahim, Ron i ja. Jak powiedziałam, wszystko wyszło bardzo naturalnie. Zupełnie jakbym była brakującym elementem w ich łamigłówce.
Muszę już kończyć. Jutro w Coopers Chase ma się odbyć wielkie zebranie. Zwykle pomagam rozstawiać krzesła. Zgłaszam się na ochotnika, ponieważ a) dzięki temu uchodzę za osobę uczynną i b) mogę pierwsza spróbować przekąsek.
Zebranie dotyczy nowych inwestycji na osiedlu. Wielki szef Ian Ventham przyjeżdża, by z nami o tym porozmawiać. Staram się w miarę możliwości być szczera, więc wybaczcie, ale muszę wyznać, że go nie lubię. To uosobienie wszystkich najgorszych cech niezależnego mężczyzny.
Na temat nowych inwestycji krążą przerażające pogłoski, bo robotnicy ścinają drzewa i usuwają płyty cmentarne, słychać też plotki o turbinach wiatrowych. Ron nie może się doczekać awantury na zebraniu, a ja tego, żeby być jej świadkiem.
Obiecuję pisać każdego dnia. Trzymam kciuki, żeby coś się wydarzyło.
5
W supermarkecie Waitrose w Tunbridge Wells działa kawiarnia. Ian Ventham parkuje range rovera na ostatnim wolnym miejscu dla niepełnosprawnych. Nie jest niepełnosprawny, po prostu to miejsce najbliżej wejścia.
Wchodzi do środka i od razu spostrzega siedzącego przy oknie Bogdana. Ian jest mu winien cztery tysiące funtów. Przez pewien czas odkładał zwrot długu w nadziei, że Bogdana deportują, ale jak dotąd nie miał szczęścia. Teraz jednak chce mu zaproponować prawdziwą posadę, wygląda więc na to, że wszystko dobrze się ułoży. Macha Polakowi na powitanie i podchodzi do lady. Przesuwa wzrokiem po zapisanej kredą tablicy, szukając kawy.
– Sprzedajecie tylko kawę fair trade?
– Wyłącznie – uśmiecha się młoda pracownica.
– Wielka szkoda. – Ian nie zamierza płacić dodatkowych piętnastu pensów, by pomóc nieznanej osobie w kraju, do którego się nie wybiera. – Poproszę herbatę. Z mlekiem migdałowym.
Bogdan nie jest dziś największym problemem Iana. Jeżeli w końcu będzie musiał mu zapłacić, trudno. Najbardziej martwi go to, że Tony Curran może go zabić.
Zanosi herbatę do stolika, po drodze rozglądając się za ludźmi po sześćdziesiątce. Takimi, których stać na zakupy w Waitrose. Dam im dziesięć lat, myśli. Żałuje, że nie przywiózł ze sobą kilku broszur reklamowych.
Sprawy z Tonym Curranem załatwi w swoim czasie, na razie musi pogadać z Bogdanem. Dobrze, że przynajmniej on nie chce go zabić. Siada przy stoliku.
– Warto robić tyle hałasu o dwa patyki? – pyta.
Bogdan popija z dwulitrowej butli napój Lilt. Najwyraźniej go tu przemycił.
– O cztery. Bardzo tanio za wymianę płytek w basenie. Nie wiesz o tym?
– Tanio, ale tylko wtedy, kiedy robota wykonana jest bez zarzutu – mówi Ian. – Fugi się odbarwiły. Zobacz. Prosiłem o kremową biel.
Wyciąga telefon, przesuwa palcem po ekranie i pokazuje Bogdanowi zdjęcia nowego basenu.
– Nie. To jest filtr. Zdejmij go. – Bogdan naciska guzik i obraz od razu się rozjaśnia. – Kremowa biel. Przecież wiesz.
Ian kiwa głową. Zawsze warto spróbować. Czasem jednak trzeba wiedzieć, kiedy zapłacić. Wyjmuje z kieszeni kopertę.
– No,