jeśli masz tu zostać przez kilka dni, to cieszę się, że niedługo wyjeżdżamy – rzekł. – Nie jestem pewien, czy wystarczyłoby nam jedzenia.
– Przywieźliśmy ze sobą zapasy – wtrącił Hal. – Erak wie, że Stig jest workiem bez dna.
Stig uśmiechnął się – te przytyki do jego nadzwyczajnego apetytu nie dotykały go w najmniejszym stopniu.
– A skoro o tym mowa, to kiedy obiad? – zapytał.
Leks uniósł brwi.
– Obiad? Dopiero minęła jedenasta!
Stig potrząsnął głową.
– Gdzieś tam na świecie pora obiadowa dawno już minęła – poinformował dowódcę garnizonu.
Leks nie zamierzał się kłócić.
– Niech ci będzie. Zabierzcie konie i wozy do tamtej stodoły, żeby wypakować ładunek. Rozlokuję was w pokojach, a potem będzie…
– Obiad – powiedział Stig, zanim starszy mężczyzna zdążył dokończyć zdanie.
Leks westchnął.
– Skoro tak twierdzisz. Obiad – zgodził się z nim.
Posiłek był tak wyśmienity, jak zapowiadał to Leks. Poza innymi wygodami dostępnymi w forcie Erak przysyłał tam zawsze doskonałych kucharzy i pierwszorzędne zapasy, które mogli wykorzystywać. Szczególnie doceniał to Edvin, który odchylił krzesło i położył dłonie na lekko napęczniałym brzuchu.
– Jedzenie zawsze jest smaczniejsze, kiedy ktoś inny gotuje – powiedział w przestrzeń. Sam był świetnym kucharzem i odpowiadał za przygotowywanie posiłków, gdy załoga „Czapli” była na morzu lub podróżowała lądem, tak jak obecnie. To, że ktoś go wyręczał w tych obowiązkach, stanowiło miłą odmianę.
Stig uśmiechnął się do niego.
– Dla mnie zawsze ktoś inny gotuje – oznajmił. Pochłaniał właśnie trzecią pokaźną porcję mocno przyprawionej potrawki z baraniny i kartofli, którą przyrządził dla nich kucharz, i odrywał potężne kawały chrupiącego chleba, by wycierać nimi pozostały na talerzu sos.
– I jest to robota na pełny etat – odparł Edvin, który z optymizmem myślał o pobycie w Forcie Ragnak i o tym, że przez ten czas nie będzie musiał się martwić o jedzenie dla wiecznie głodnego pierwszego oficera.
Hal rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy jego załoga skończyła posiłek. Wiedział, że musi teraz zagonić ich do roboty. Jeśli zgodzi się, żeby odpoczywali, połowa z nich zaraz zaśnie, a druga połowa zatonie w sennym odrętwieniu.
– Jesper, Stefan, zacznijcie segregować deski na dwie platformy – polecił energicznie.
Przez chwilę wydawało się, że Jesper zaprotestuje, ale zobaczył ponury wyraz oczu skirla, a także badawcze spojrzenie Thorna, czekającego na choćby słowo sprzeciwu. Westchnął i odsunął ławę od stołu.
– Chodźmy, Stefanie – odezwał się cierpiętniczym tonem. – Najwyraźniej mamy harować, podczas kiedy inni będą się obijać.
Obaj włożyli kurtki z baranicy, rękawice i czapki – Edvin zdążył skończyć nową czapkę dla Stefana – a potem otworzyli drzwi na dziedziniec. Kiedy to zrobili, do jadalni wpadł wiatr, podsycając na moment ogień. Po chwili zamknęli za sobą drzwi i pomaszerowali na drugą stronę, do magazynów, gdzie pod osłoną dachu czekały przycięte już odpowiednio deski.
W jadalni Hal popatrzył na Leksa.
– Możemy przez ten czas się rozejrzeć i zdecydować, gdzie dałoby się umieścić te dwie platformy – powiedział, a wysoki mężczyzna skinął głową. Podczas posiłku Hal wyjaśnił mu, że chce zbudować platformy strzelnicze, na których staną dwa zadymiarze.
Leks przyjął ten pomysł entuzjastycznie.
– Zgadzam się na wszystko, co będzie mogło zaskoczyć tych przeklętych Temudżeinów – rzekł. Wstał, skinął głową na Hala, zapraszając go, żeby mu towarzyszył, i podszedł do drzwi.
Stig także podniósł się z miejsca.
– Też się z nimi przejdę – powiedział i spojrzał na Thorna. – A ty, Thornie?
Stary wilk morski, który zajął miejsce na samym końcu stołu, w pobliżu buzującego ognia, potrząsnął głową i uśmiechnął się błogo.
– Jestem pewien, że ty i Hal poradzicie sobie beze mnie – oznajmił. – Ja dopilnuję, żeby ogień nie zgasł. To bardzo ważne zadanie.
Rzućmy najpierw okiem w górę doliny – zaproponował Hal. Leks poprowadził ich schodami na północno-wschodnie przejście. Gdy znaleźli się na szczycie palisady, Hal oparł łokcie na zaostrzonych czubkach bali, tworzących naturalne blanki, za którymi mogli się przynajmniej częściowo ukryć obrońcy. Przyglądał się terenowi poniżej.
Osłonięta skalnymi ścianami dolina, w której się znajdowali, tworzyła przesmyk o długości jeszcze trzydziestu czy czterdziestu metrów, a potem zaczynała się rozszerzać, chociaż urwiste zbocza nadal pozostawały praktycznie niedostępne. Każdy wolny skrawek miejsca starały się wykorzystać wszędobylskie sosny, które rosły wzdłuż ścieżki i próbowały nawet wczepiać się w urwiska po bokach. Ciemnozielone gałęzie uginały się pod grubą warstwą śniegu.
– Czyżby tu ostatnio padało? – zainteresował się Hal.
Leks wzruszył ramionami.
– Często mamy śnieżyce, nawet o tej porze roku – odpowiedział. – Jesteśmy naprawdę wysoko. Ostatnio śnieg sypał dwie noce temu.
– To chyba utrudnia zorientowanie się, czy Temudżeini czegoś nie planują – zauważył Hal. Płaskie dno na środku przesmyku było wprawdzie oczyszczane z drzew, które rosły gęsto po bokach, pod skalnymi ścianami, ale należało się spodziewać, że w śnieżnej zadymce oddział nieprzyjaciela mógłby się zbliżyć niepostrzeżenie.
– Owszem. Kiedy śnieg zaczyna gęściej padać, na wszelki wypadek podnosimy gotowość bojową. Te przebiegłe diabły kiedyś spróbują szczęścia.
– Czy mieliście do czynienia z jakimiś poważniejszymi atakami? – zapytał Hal.
Dowódca garnizonu potrząsnął przecząco głową.
– Nie, to bardziej rajdy nękające. Mają nas niepokoić i nie dać nam się wyspać. W tamtą stronę dolina zakręca po dwustu metrach, więc nie widzimy niczego dalej. – Leks wskazał przesmyk, który ostro oplatał się wokół skalnego występu. – Nie mamy pojęcia, czy nie gromadzą się tam większe siły, chyba że wiatr wiałby od północy.
To ostatnie zdanie sprawiło, że Hal zmarszczył brwi.
– Dlaczego to by miało robić różnicę?
– Z powodu hałasu. Jeśli zbierzesz w jednym miejscu kilkaset koni, nie utrzymasz ich w bezruchu. Brzęk uprzęży i stukot kopyt niosą się z wiatrem i mogą nas ostrzec.
– Erak zaproponował, że Lydia mogłaby się rozejrzeć – powiedział Hal. – Sprawdzi, czy za załomem nie kryją się znacząca liczba Temudżeinów.
– Lydia? Ta dziewczyna, która z wami przyjechała?