Cora Reilly

Złączeni honorem


Скачать книгу

kilka zdjęć Luki i nawet jakieś artykuły na jego temat. Miał najzimniejsze szare oczy, jakie w życiu widziałam i bez problemu potrafiłam sobie wyobrazić, jak spoglądał tym wzrokiem na ofiarę, tuż przed wykonaniem wyroku.

      – Jest spośród nich najwyższy – powiedziała z podziwem Gianna.

      Miała rację, nieważne z kim go fotografowano, na każdym zdjęciu był wyższy od towarzyszy, a do tego odznaczał się sporą muskulaturą, co zapewne wyjaśniało, dlaczego za plecami nazywano go „Bykiem”. Tego przydomku używały też media, które opisywały go jako dziedzica Salvatore Vitiella, biznesmena i właściciela klubu nocnego. Biznesmena. Pozory mylą. Każdy wiedział, czym naprawdę zajmował się Salvatore Vitiello, ale nikt nie był na tyle głupi, żeby wspomnieć o tym w prasie.

      – Na każdym zdjęciu jest z inną dziewczyną – dodała zaintrygowana Gianna.

      Spojrzałam na beznamiętną twarz mojego przyszłego męża. Gazety ochrzciły go mianem najbardziej pożądanego kawalera w Nowym Jorku, ponieważ miał odziedziczyć setki milionów dolarów. Bardziej adekwatne jednak byłoby nazwanie go dziedzicem imperium śmierci.

      – Boże, dziewczyny się za nim uganiają. Chyba jest przystojny.

      – To niech go sobie wezmą – skwitowałam gorzko.

      W naszym świecie przyjemna aparycja często skrywała potwora. Dziewczyny ze śmietanki towarzyskiej dostrzegały tylko wygląd i bogactwo, uważały również, że aura łobuza stanowiła tylko pozę. Przymilały się do takiego mężczyzny ze względu na jego drapieżny urok i władzę, ale nie wiedziały, że pod aroganckim uśmiechem czaiły się krew i śmierć.

      Wstałam nagle.

      – Muszę pogadać z Umberto.

      Umberto dobiegał pięćdziesiątki i był lojalnym żołnierzem ojca, a także moim i Gianny ochroniarzem. Wiedział wszystko. Mama nazywała go plotkarzem, ale jeśli ktoś mógłby powiedzieć mi coś więcej o Luce, to tą osobą z pewnością był Umberto.

***

      – Oficjalnie stał się członkiem mafii, gdy miał jedenaście lat – wyjaśnił Umberto, jak co dzień ostrząc nóż. Po kuchni roznosił się aromat pomidorów i oregano, który przeważnie działał na mnie kojąco, jednak nie tym razem.

      – Miał jedenaście lat? – dociekałam, próbując zachować spokój. Większość mężczyzn stawała się pełnoprawnymi członkami mafii, dopiero po ukończeniu szesnastu lat. – Z powodu ojca?

      Umberto wyszczerzył zęby w uśmiechu, ujawniając siekacze ze złota, i przestał ostrzyć nóż.

      – Myślisz, że popuszczano mu, bo jest synem szefa? Zabił pierwszy raz, gdy miał jedenaście lat i dlatego postanowili zaprzysiąc go tak wcześnie.

      Gianna głośno wciągnęła powietrze.

      – To potwór.

      Umberto wzruszył ramionami.

      – Jest tym, kim musi być. Cipa nie może rządzić Nowym Jorkiem. – Uśmiechnął się do nas z pokorą. – To znaczy ciapa.

      – Co się stało? – Nie byłam pewna, czy chciałam poznać odpowiedź. Jeśli Luca dopuścił się pierwszego zabójstwa, gdy miał jedenaście lat, to ile osób pozbawił życia w ciągu kolejnych dziewięciu, które minęły od tamtego zdarzenia?

      Umberto pokręcił łysą głową i podrapał się po długiej bliźnie, biegnącej od jego skroni aż do podbródka. Był chudy i nie przerażał wyglądem, ale matka twierdziła, że niewielu potrafiło posługiwać się nożem z taką szybkością jak on. Nigdy jednak nie widziałam go w akcji.

      – Nie wiem. Nie znam szczegółów. – Przyglądałam się naszej kucharce, która szykowała kolację i próbowałam skupić się na czymś innym niż nerwowe mdłości i przytłaczający strach. Umberto zerknął uważnie na moją twarz. – To dobra partia. Niedługo stanie się najpotężniejszym mężczyzną na Wschodnim Wybrzeżu. Będzie cię chronił.

      – A kto ochroni mnie przed nim? – syknęłam.

      Umberto nie zaszczycił mnie odpowiedzią, ponieważ była oczywista: po ślubie nikt mnie nie uchroni przed Lucą. Ani Umberto, ani ojciec. W naszym świecie kobieta należała do swojego męża: była jego własnością, z którą obchodził się, jak mu się podobało.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Ostatnie dwa miesiące minęły mi jak z bicza strzelił, choć marzyłam, by czas zwolnił, abym była w stanie przygotować się na nieuniknione. Moje przyjęcie zaręczynowe miało odbyć się za dwa dni, a mama uwijała się, rozkazując służbie i pilnując, żeby dom wyglądał idealne. Nie zaproszono zbyt wielu gości; tylko naszą rodzinę, rodzinę Luki oraz rodziny głów nowojorskiego i chicagowskiego oddziału. Umberto powiedział, że podjęto taką decyzję ze względów ostrożności – przymierze zostało zawarte niedawno, więc nie zamierzano narażać setek gości na niepotrzebne ryzyko.

      Szkoda, że nie zdecydowano się odwołać przyjęcia – gdyby mnie ktoś pytał o zdanie, wolałabym poznać Lucę dopiero przed ołtarzem.

      Fabiano skakał po moim łóżku, wyginając usta w podkówkę. Miał dopiero pięć lat i mnóstwo energii.

      – Chcę się bawić! – krzyknął.

      – Matka mówiła, żebyś nie biegał po domu. Ma wyglądać nieskazitelnie na przyjazd gości – oznajmiłam.

      – Ale jeszcze nie przyjechali!

      Dzięki Bogu, Luca i pozostali nowojorczycy mieli pojawić się dopiero jutro. Tylko jedna noc dzieliła mnie od poznania przyszłego męża – mężczyzny, który gołymi rękami zabił człowieka. Przymknęłam oczy.

      – Znów płaczesz? – Fabiano zeskoczył z łóżka, podszedł do mnie i chwycił za rękę. Blond czuprynę miał w nieładzie, ale gdy próbowałam dotknąć jego włosów, gwałtownie odsunął głowę.

      – O co ci chodzi? – Starałam się przy nim nie płakać. Przeważnie chlipałam nocą, pod osłoną mroku.

      – Lily powiedziała, że ciągle beczysz, bo Luca cię kupił.

      Zamarłam. Będę musiała nakazać Lilianie, aby nie gadała takich rzeczy, bo tylko narobi mi problemów.

      – Nie kupił mnie. – Kłamczucha.

      – Równie dobrze mógł – skwitowała Gianna, stając w drzwiach. Podskoczyłam na dźwięk jej głosu.

      – Ciii. Co, jeśli ojciec usłyszy? – wyszeptałam nerwowo.

      Gianna wzruszyła ramionami.

      – Zna moją opinię na temat decyzji o sprzedaniu ciebie niczym mlecznej krowy.

      – Gianna – ostrzegłam, ruchem głowy wskazując brata, który przyglądał mi się badawczo.

      – Nie chcę, żebyś nas zostawiła – wyszeptał.

      – Nie wyjadę na długo, Fabi. – Wydawało się, że ta odpowiedź go zadowoliła, gdyż jego twarz ponownie ożywił uśmiech małego psotnika.

      – Złap mnie! – krzyknął.

      Rzucił się biegiem i odepchnął Giannę, która zatarasowała mu przejście.

      Siostra ruszyła za nim, wykrzykując:

      – Skopię ci tyłek, potworku!

      Pobiegłam za nimi. Liliana wystawiła głowę ze swojego pokoju i również dołączyła do pościgu. Matka urwałaby mi głowę, gdybyśmy potłukli jakąś pamiątkę rodzinną, dlatego zbiegłam pospiesznie po schodach. Fabiano wciąż przewodził i choć był szybki, to Liliana prawie go dogoniła, natomiast mnie i Giannie przemieszczanie się