mogła już teraz wystawić język.
– Niech mi będzie wolno przedstawić mojego doradcę, pana Ghreniego z rodu Nohamapetan.
– My się znamy – powiedział Ghreni do księcia.
– Doprawdy?
– Chodziliśmy razem do szkoły – wyjaśnił Nohamapetan.
– Jaki ten świat mały – stwierdził książę.
– Nieprawdaż? – odparła Kiva.
– Tak, cóż. Proszę usiąść, pani Kivo. – Książę wskazał na krzesło po swojej lewej, z drugiej strony biurka. Lagos przyciągnęła potwornie miękki mebel, w którym omal nie zniknęła, gdy usiadła, zaś Ghreni zajął miejsce po prawej. Książę usiadł w swojej własnej pieprzonej parodii krzesła, za biurkiem, z którego biedna rodzina mogłaby zrobić sobie dom. – Żałuję, że okoliczności naszego spotkania nie są lepsze.
– Rozumiem, panie. Nie jest to łatwe, kiedy powstańcy niemal pukają do twoich drzwi.
– Co? Nie! – odparł książę, a Kiva zobaczyła na twarzy Ghreniego delikatny cień uśmiechu. – Nie to mam na myśli. Chodziło mi o trudności z tym wirusem, który pani rodzina sprowadziła na planetę.
– Doprawdy? – zapytała Kiva. – Jesteś, panie, pewien, że to my?
– Co masz na myśli, pani?
– To, że śledczy tu, na miejscu, nie znaleźli go w próbkach z naszych magazynów, podobnie jak nie stwierdzono obecności wirusa na Nie, drogi panie. Znajdujemy go jedynie w sadach.
– A to ci nowina – powiedział Ghreni.
– Doprawdy? – odparowała Kiva, patrząc wprost na niego. – Cóż, jeśli to faktycznie nowość, moi przedstawiciele przygotowali raport. – Przeniosła wzrok na księcia. – Przekazali go do biura sekretarza waszej książęcej mości, wraz z prośbą o zniesienie embarga.
– Nie sądzę, aby taki krok był rozważny – orzekł Ghreni. – Z całym szacunkiem do waszych przedstawicieli i ich śledczych, Kivo, do chwili aż będzie można gruntownie zapoznać się z tym opracowaniem, książę dla bezpieczeństwa obywateli Kresu musi założyć, że wszelkie przewożone przez was produkty również są zainfekowane.
– Obawiam się, że pani przyjaciel ma rację – zauważył książę. – Słyszałaś, pani, jak wirus przedostał się na nasze uprawy banu, niszcząc je na znacznych obszarach. Nie możemy ryzykować czegoś takiego po raz kolejny. Problem z banu jest jednym z powodów, dla których rebelia jest teraz naszym głównym zmartwieniem.
– Rozumiem twoje troski, panie, dlatego też ród Lagos jest skłonny cię wesprzeć.
Książę zmrużył oczy, patrząc na Kivę.
– Co masz na myśli?
– Rozumiem, że przeniosłeś pieniądze z naszych kont do depozytu w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie sądowe w sprawie wirusa.
Kiva dostrzegła, jak oczy księcia na krótko przeskoczyły na Ghreniego, zanim znów spojrzał na nią.
– Tak właśnie zrobiłem. To legalny sposób postępowania.
– Niech mi będzie wolno je zaoferować w imieniu rodu Lagos jako pożyczkę, celem wsparcia cię w walce z rebeliantami. Będziemy szczęśliwi, mogąc zaoferować doskonałe warunki.
– To bardzo… hojne z waszej strony – powiedział książę.
– To biznes – odparła Kiva. – Nie jest w interesie rodziny Lagos, aby odsunięto cię od władzy, panie. To daje ci dostęp do funduszy, którymi w innym wypadku nie mógłbyś dysponować. Dlaczegóż te pieniądze miałyby bez żadnej dla ciebie korzyści leżeć w depozycie? Wykorzystaj je.
– Obawiam się, że to nie jest takie proste – odezwał się Ghreni.
– W zasadzie to jest takie proste – odparowała Kiva. – Możemy formalnie określić te pieniądze jako pożyczkę, a jeśli rodzina Lagos okaże się odpowiedzialna za sprowadzenie wirusa, pożyczone pieniądze zostaną zaliczone na poczet pokrycia szkód, zaś to, co zostanie, oraz odsetki potraktujemy jako grzywnę.
– To nie jest wyłącznie kwestia zapisów prawnych, lecz postrzegania – powiedział Ghreni.
– Czyżby książę dzielnie broniący swego ludu był postrzegany źle? Gorzej niż książę zrzucony z tronu, bo zanadto się przejmował tym, czy będzie źle wyglądał?
– To wygląda jak łapówka, panie – zwrócił się Ghreni do księcia.
– Łapówka za co? – wykrzyknęła Kiva.
– Cóż, oto jest pytanie, nieprawdaż? – odparł Ghreni.
– Czego takiego ród Lagos oczekiwałby w zamian za swą hojność, pani Kivo? – zapytał książę.
– Powtórzę raz jeszcze i z całym szacunkiem, panie, że to nie hojność. Jeśli pozew okaże się bezzasadny, rodzina Lagos oczekuje, że pożyczka zostanie zwrócona. To interesy.
– Ale chcesz czegoś jeszcze, prawda? – spytał Ghreni.
– Oczywiście, że chcę. Chcę móc sprzedać moje pie… – Kiva w ostatniej chwili się pohamowała – …lęgnowane z taką pieczołowitością hawerfruty, panie. A kiedy już to zrobię, pieniądze zarobione na sprzedaży i udzielaniu licencji nie zostaną zabrane na Tak, drogi panie, kiedy odlecimy. Pozostaną tutaj, jako część pożyczki.
– Razem z wszelkimi innymi wirusami, jakie jeszcze mogą się znajdować na waszych plonach – odparował Ghreni.
Kiva przeniosła wzrok na księcia.
– Na stacji imperialnej są inspektorzy, panie. Tak czy inaczej wyrywkowo pobierają próbki naszego ładunku. Będę szczęśliwa, mogąc zlecić im uważną inspekcję hawerfrutów, aby można było zyskać pewność, że są czyste i nie stanowią jakiegokolwiek zagrożenia dla biomu na planecie.
Książę Kresu przynajmniej wydawał się rozważać całą sprawę, jednak ostatecznie spojrzał na Ghreniego, który siedział nieporuszony i tylko pokręcił głową.
– Pani Kivo, byłaś bardzo uprzejma, zarówno jeśli chodzi o propozycję, jak i troskę, lecz jestem przekonany, że takie środki nie będą konieczne. Sądzę, że wkrótce uporamy się z rebeliantami, toteż nie będziemy musieli korzystać z pani propozycji. Jeśli zaś chodzi o wasze hawerfruty, do czasu aż będziemy w stanie gruntownie zapoznać się z raportem, nie mogę sobie pozwolić na żadne ustępstwo w kwestii ostrożności. Obawiam się, że nie mogę znieść embarga na wasze towary, dopóki proces się nie rozstrzygnie. Ufam, że to rozumiesz.
– Możesz dać w zakład własną dupę, że tak – powiedziała Kiva, wstając.
– Co proszę? – oburzył się książę, podnosząc się. To samo zrobił Ghreni.
– Dziękuję za poświęcony czas, panie. Czy zechcesz użyczyć mi sługi, żebym mogła się wydostać z tego cholernego labiryntu?
– Pozwól panie, że odprowadzę panią Kivę – powiedział łagodząco Ghreni do księcia.
– Tak, oczywiście – książę skinął głową obojgu na pożegnanie i skierował się za barek.
– Ty jebańcu – powiedziała Kiva do Ghreniego, jak tylko wyszli z biura.
– Też się cieszę, że cię widzę – odparł.
– Lepiej się módl, żebym nie znalazła śladów, że ty albo rodzina Nohamapetan maczaliście palce w tym jebanym