i szwendał się po Warszawie, znacznie już innej od tej, którą zapamiętał. No i się doigrał: przyjeżdżając na święta do domu, wiedział już, że nie ma po co wracać do stolicy. Bał się jednak powiedzieć o tym matce i Kazimierzowi, dlatego wymyślił atak ślepej kiszki. Lata później Maria zarzekała się, że Marek dał sobie wyciąć zupełnie zdrowy wyrostek, byleby oddalić o kilkanaście dni awanturę związaną z relegowaniem z kolejnej szkoły. Do Gryczkiewiczów przyszło oczywiście w końcu pismo z Liceum Techniczno-Teatralnego, lecz tym razem zrezygnowano z kolejnej próby wyciągania chłopaka z kłopotów. Skoro nie chciał się uczyć, musiał pracować. Skończył już szesnaście lat, wypełnił obowiązek szkolny, nic więc nie stało na przeszkodzie, by zaczął zarabiać.
Najpierw pełnił funkcję gońca w Stoczni Rzecznej. Jednocześnie uczęszczał na kursy szoferskie, które ukończył w czerwcu 1950 roku, zdobywając prawo jazdy kategorii III a. Na dokumencie widnieje fałszywa data urodzenia – Hłasko dodał sobie rok, kolejny raz próbując dowieść własnej dojrzałości. Zarabiał w końcu na siebie i dokładał się do domowych finansów. W liście z lipca do przebywającej w Lądku matki wspomina o dwóch tysiącach złotych, które jej z serdecznościami posyła – to kwota jeszcze sprzed denominacji, nie była wielka, ale musiał coś przecież zostawić sobie. Czy zrobił to z troski o Marię, czy może tak zarządził surowy ojczym – nie sposób stwierdzić.
Szybko się zachłysnął tą samodzielnością. 21 września podjął pracę w Centrali Rybnej. 28 września na wokandzie wrocławskiego sądu stanęła sprawa młodego szofera, którego ukarano potrąceniem dziesięciu procent zarobku przez dwa miesiące. W tamtych czasach praca stanowiła obywatelski obowiązek, za uchylanie się od niego groziło nawet więzienie. Natomiast każda nieusprawiedliwiona nieobecność czy choćby spóźnienie mogły oznaczać kary finansowe. Nie wiadomo, czy Marek tylko nie pojawił się na czas, czy opuścił całą dniówkę – nie ma to zresztą znaczenia. Istotne są konsekwencje, jakie miało to wydarzenie dla jego dalszego życia. Po pierwsze, na własnej skórze się przekonał, że skończyło się szkolne bumelanctwo, a socjalistyczna Polska srogo karze niesubordynację w pracy, traktując ją jako występek przeciw ustrojowi, antysystemowy sabotaż. Po drugie, stworzyło to w nim zalążek kontestatora, buntownika walczącego z próbami ograniczenia wolności. Po trzecie wreszcie, stało się podwaliną legendy przyszłego pisarza. Hłasko chwalił się później, że już jako szesnastolatek miewał zatargi z prawem. W Pięknych dwudziestoletnich obchodził nawet rocznicę swojego pierwszego aresztowania, choć w 1950 roku de facto do tego nie doszło – co oczywiście nie miało znaczenia.
Marek Hłasko z kolegami z Liceum Techniczno-Teatralnego w Warszawie, 1949 rok
Andrzej Czyżewski Collection / East News
Koniec końców, winą za utratę dziesiątej części zarobków obarczył Marek Centralę Rybną, więc tak szybko, jak tylko było to możliwe, złożył wymówienie. Zatrudnienie znalazł w Państwowej Centrali Drzewnej PAGED, gdzie od 15 listopada do 1 stycznia nowego roku pracował jako pomocnik szofera w Bazie Transportowej w Bystrzycy Kłodzkiej.
Tereny, po których się poruszał, leżały na krańcu nowej Polski. Wąski cypel wbijający się w ówczesną Czechosłowację, otoczony z trzech stron górami, poprzecinany rzekami i pełen zalesionych dolin, w połowie XX wieku przywodził na myśl Dziki Zachód z amerykańskich filmów. Na terenach przygranicznych kwitł nielegalny handel, a najbardziej odludne zakątki przyciągały przestępców wszelkiej maści, w tym szabrowników (choć od zakończenia wojny minęło już kilka lat, wciąż rozgrabiano poniemiecki majątek). Okolice Bystrzycy Kłodzkiej znakomicie nadawały się na kryjówkę: przybyłe na Ziemie Odzyskane władze nie znały jeszcze dobrze okolicy, górzyste ukształtowanie terenu ułatwiało znalezienie schronienia, nie wspominając o licznych opuszczonych domkach letniskowych i leśniczówkach. W PAGED-zie spotkać można było kryminalistów, dla których „ukłucie cygankiem w bandzioch” (jak robił chrzestny Ryśka Lewandowskiego z Wilka) nie było sprawą wielkiej wagi. Jeśli dodać do tego kręte drogi wytyczone często skrajem przepaści, oblodzone i zaśnieżone, to rysuje się obraz świata bardzo surowego i niebezpiecznego – a nie miejsca pracy dla szesnastoletniego chłopca. W takich warunkach, z takimi towarzyszami Hłasko uczył się dorosłości i „prawdziwego” życia. Tych sześć tygodni ukształtowało go być może bardziej niż wszystkie żale matki i reprymendy Kazimierza. To nie była już niepokorna młodzież spożywająca ukradkiem alkohol, tylko dorośli, pozbawieni sentymentów mężczyźni, chlejący wódę, żeby zasnąć i żeby wstać. Zabrakło nauczycieli, zakazów i reguł. Była ciężka praca, w trudnych zimowych warunkach, którą należało wykonać, bo inaczej groziło więzienie. Każdy mógł liczyć jedynie na siebie i swoje umiejętności.
Hłasko był pomocnikiem na studebakerze, wysokim wozie o niewielkich kołach, ogromnej maskownicy i obłych kształtach, co w połączeniu z okrągłymi reflektorami nadawało bryle auta nieco komiczny, futurystyczny wygląd. Ówczesne ciężarówki były dziedzictwem międzywojnia bądź darem z demobilu – w każdym razie nie należały do najnowszych, uprzykrzając kierowcom życie nagminną awaryjnością. Naprawa auta na wąskich zakrętach ziemi kłodzkiej, w trzaskającym mrozie i zamieci, należała do wyjątkowo trudnych. Gdy sześć lat później Hłasko napisze w Następnym do raju o śmiertelnym zagrożeniu przy zwózce drewna, na pewno nie będzie przesadzał.
Stalin to znaczy człowiek ze stali
Wytrzymał tam Marek tylko do Nowego Roku. Może kończyła się zmiana i PAGED szukał nowych pracowników? Wrócił do Wrocławia, gdzie trwały przygotowania do przeprowadzki. Z niewiadomych przyczyn Maria i Kazimierz postanowili zamienić dom przy Borelowskiego na pokój z kuchnią przy żoliborskiej ulicy Mickiewicza. Własny ogródek i zaciszne Sępolno – na trzydzieści pięć metrów kwadratowych i hałas przelotówki, którą podążały autobusy i tramwaje ze Śródmieścia do północnych dzielnic Warszawy. Czy Gryczkiewiczowie uznawali pięć powojennych lat za wygnanie, a stolica była warta powrotu za wszelką cenę? Dla Marka z pewnością nie, właśnie budził się w nim pisarz, a matka z ojczymem odebrali mu własny kąt. Trudno także tłumaczyć decyzję o przeprowadzce dobrem syna. Nie bumelował przecież, pracował; może nie była to posada marzeń, ale przynajmniej uczył się samodzielności. Ale Maria raczej nie brała pod uwagę zdania Marka. Była rdzenną warszawianką, więc najwyraźniej inne miasta w kraju (a Wrocław nawet do tej starej – lepszej – Polski nie należał) stanowiły dla niej tylko przystanek na drodze do ukochanej stolicy. Kazimierz kontynuował tu pracę w zakładzie ubezpieczeń, Maria wróciła do odbudowanej po powstaniu miejskiej elektrowni.
Pobyt Hłaski na „Dzikim Zachodzie” nie zmienił specjalnie jego relacji z matką i ojczymem. Wciąż niepokorny i skory do konfliktów, dawał się opiekunom we znaki, choć teraz częściej nieobecnością w domu niż nieposłuszeństwem. Zaczęła w nim kiełkować wiara w socjalizm. Dotychczas nie zetknął się z komunistyczną ideologią. Widział, jak Armia Czerwona „wyzwalała” Polskę, wiedział, że ubecy strzelali do chłopców w lasach, a akowców wsadzali do więzień, i był świadkiem, jak przedwojenne harcerstwo, które znał z opowieści, zostało zastąpione socjalistyczną dyscypliną. Nie należał w szkole do żadnej organizacji, nie chodził na żadne zebrania, a w domu, zamiast czytać dzieła Stalina, modlił się do Boga. A jednak pół roku spędzone wśród szoferów, których obowiązywały normy i współzawodnictwo pracy, sprawiło, że zaczął dostrzegać sprawy i wartości, których wcześniej nie zauważał. Z pewnością nie stał się gorliwym propagatorem nowego ustroju, nigdy nie złożył samokrytyki i nie pouczał innych, ale hasła głoszone przez kolegów, drukowane w gazetach i na plakatach, nawołujące z radia i zakładowych głośników trafiały do jego świadomości, czego odpryski znaleźć można w pierwszych próbach literackich.
Od lutego