Michał Gołkowski

Sybirpunk 3


Скачать книгу

przełączyłem wszczep na termo, złapałem jego gwałtownie rosnącą sygnaturę cieplną – no cóż, zdziwił się chłopina, nie ma co. Sam bym przy takim czymś pomyślał, że się przesłyszałem.

      – Bez problemu. Miejsce to samo, co ustalone – powiedział jak gdyby nigdy nic, ale ja pokręciłem głową.

      – Nie. Umówimy się gdzie indziej, muszę wprowadzić trochę zmian. Niech mi pan poda swój namiar komunikatora, prześlę namiary z, eee… bezpiecznego źródła. I proszę wziąć ze sobą sprzęt do przetoczenia ciśnieniowego w mniejsze pojemniki, bo mam to w hurcie.

      – Dwudziestki?

      Pytał o litraż pojemników roboczych. Potwierdziłem.

      – Potrwa trochę, ale niech będzie.

      – Jednak dwa procent w takim razie – podbił swoją stawkę.

      Westchnąłem.

      – Zgoda, dwa procent. Ale robimy to dziś wieczorem.

      – Dziś? – upewnił się. – Nie ma mowy. Nie znajdę w tym tempie ludzi, żeby…

      – Żeby? – złapałem go za słówko, ale on machnął ręką.

      – Dziś, mówi pan. No dobrze, przecież jak mus, to mus. Kiedy da pan namiar na punkt spotkania?

      – W ciągu… – Chciałem zerknąć na komunikator, ale nadal nie było na co. – Jakoś do czwartej po południu będą.

      – Pasuje.

      Wsunął do zamontowanej na przedramieniu miniwypalarki czysty prostokącik plastiku, wyjął już z nadrukowanymi namiarami na komunikator. Ja podniosłem rękę, pokazując, że chcę zapłacić, ale on zrobił tylko gest: nie trzeba, biorę to na siebie.

      No dobra, poszło – no cóż, zgodnie z przewidywaniami poszło. Plus był taki, że się najadłem i ugrzałem, a poza tym zdołałem nieco przytłumić głód syntadrenaliny, który…

      O w mordę, alebym sobie teraz działkę wstrzyknął, ooo maaamusiuuuuuu.

      Otrząsnąłem się i odetchnąłem głęboko, schodząc po śliskich stopniach. Dobra, Chudy, teraz to już na serio włączamy myślenie.

      Apteka – zapas opatrunków, dezynfektantów, metabolików i maści regeneracyjnych.

      Używanka – jeszcze jedna warstwa za dużych ciuchów do mojego kamuflażu bezdomnego.

      Spożywczak – kilka batoników proteinowych, suche zupki i temu podobne gówno.

      Prawie że spłukany z kasy, ale za to obładowany zapasami ruszyłem ponownie w kierunku Oktiabrskiego rejonu. Niechby się ten magik spod mostu szybciej uwinął z robotą, bo przecież mi nogi w dupę wrosną, jak dla każdej rozmowy z każdym znajomym będę musiał tłuc się piechotą przez pół miasta.

      No dobra, nie do końca piechotą, bo podjechałem kilka przystanków trolejbusem. Dojechałbym i dalej, gdyby nagle jakiś bałwan nie wyświetlił legitymacji i nie zaczął sprawdzać opłaconych przejazdów… Ewakuowałem się na najbliższym przystanku, wymknąłem łapiącym gapowiczów siepaczom i schowałem w bezpieczeństwie betonowej dżungli.

      Kawałek drogi jeszcze przede mną, a zmęczenie już dopadało. Głód synty skręcał kiszki, chciało mi się naraz rzygać i żreć, dźwięki były jednocześnie stłumione i boleśnie ostre. No, przynajmniej zrzucę ten brzuszek, którego nie mogłem się ćwiczeniami pozbyć.

      – Chudy, gdzieżeś ty był? Na śmietniku spałeś?! – wylewnie przywitał mnie Cesarz.

      Strząsnąłem z ramienia rękę jednego z karków, mających lada chwila dokonać na mnie defenestracji… Chociaż nie, to przez okno by musieli, a okno było zabite na stałe blachą. Dość, że jak wszedłem, to od razu mnie złapali i chcieli przez drzwi wywalić na zbity ryj.

      Spojrzałem z wyższością na drugiego, poprawiłem zbyt duży polar, którym przykryłem klimakurtkę.

      – Cześć, Dimka. Znajdziesz chwilę dla starego znajomego?

      Cesarz od razu poprowadził mnie na zaplecze, żebym nie świecił swoim posiniaczonym i poszukiwanym ryjem wśród klientów, posadził na kanapie. Tym razem sam usiadł w fotelu, ewidentnie oczekując wyjaśnień.

      – No? – ponaglił mnie, nie mogąc doczekać się, żebym zaczął mówić.

      Ja tymczasem zdjąłem z siebie plecak, torbę, porozpinałem warstwy ubrania… W końcu spojrzałem na niego.

      – Cesarz, zbierz wszystkie pojemniki, jakie znajdziesz. Ale to dosłownie wszystko, co możesz rzucić w miasto, tylko że z naładowanymi akumulatorami. Będziemy… – Na chwilę zawiesiłem się, przełknąłem ślinę. – Słuchaj, nie masz działki?

      – Że co?

      – Działki czy nie masz, pytam. Czegoś z zapasu…?

      Dima nachylił się do mnie przez stół, popatrzył uważnie. Wstał, podszedł, zajrzał mi w twarz.

      – Chudy, ty jesteś na głodzie!

      – Kurwa, jestem na głodzie, tak! I to takim konkretnym, więc pytam: masz działkę?!

      – Nawet gdybym miał, to…

      – Czyli masz – syknąłem, czując, jak mięśnie spinają się niemalże wbrew mojej woli.

      Nooo, takie były uroki działania synty, owszem. Dopóki była, to wszystko śmigało aż miło, wszystko wyglądało jak dobrze nakręcone, wysokobudżetowe porno w ultra high definition… Natomiast kiedy się kończyła, organizm głupiał i starał się za wszelką cenę uzupełnić niedobory.

      A-ha, dokładnie tak: nie mając adrenaliny syntetycznej, szukał naturalnej. I to dokładnie tak, jak powiedziałem, za wszelką cenę.

      Cesarz zmienił się na twarzy, w jego oczach błysnął strach. Widziałem, jak prawa ręka zniknęła ze stolika i pewnie ześliznęła się ku półeczce pod blatem, gdzie trzymał pistolet na czarną godzinę.

      Skuliłem się w sobie, wyciągając rozczapierzoną prawą dłoń, próbując dać mu do zrozumienia: dam radę, jest okej, ogarnę to… Jakoś.

      Atak minął po dłuższej chwili, podniosłem nagle zlaną zimnym, lepkim potem twarz i spojrzałem na Dimę przepraszająco. On tylko pokręcił głową, wyciągnął z pojemnika i rzucił mi chusteczkę higieniczną.

      – Chudy, do cholery! Kto jak kto, ale ty… Przecież wiesz, co ten syf robi z ludźmi! Co ci do głowy przyszło, żeby w ogóle zaczynać?!

      – Wyższa konieczność – warknąłem przez zęby, zaciśnięte, bo chybabym sobie odgryzł język, tak mi szczękały.

      – Czyś ty się z głupim na rozum zamienił?! Miasto rzuca się jak dziwka po trzech tabletkach exty, ja nocami szpachluję dziury po kulach, trzy razy się oglądam za siebie, jak drzwi do mieszkania otwieram… Chudy, my tu naprawdę, ale to naprawdę mamy gorąco koło dupy! Ja w więzieniu siedziałem, a ty się bawisz w ćpańsko?! Ile ty masz lat, człowieku?

      – Tyle co ty…

      – Rocznikowo może tak, ale mentalnie to w dwunastej klasie zostałeś! – prychnął ze złością.

      Wstał, wziął ze sobą pudełko chusteczek. Usiadł koło mnie, z pasją wyrwał z niego drugą, trzecią, piątą…

      Rzucił mi nimi w twarz, jak wściekła nauczycielka nieudolnie skopiowaną pracą domową, a potem założył ręce na piersi i wbił spojrzenie w drzwi, ewidentnie obrażony.

      Ja spokojnie, metodycznie wytarłem ryj, wysmarkałem gęsty glut z nosa, zwinąłem chusteczki w kulturalną kulkę. Zdołałem nawet podnieść się, zrobić