Agnieszka Lingas-Łoniewska

Molly


Скачать книгу

doczekać. Może nawet już nikogo nie zabiję w pracy.

      Kiedy rozległo się pukanie, spojrzałem zirytowany na drzwi. Do pokoju weszła Beata. Ta sama Beata, którą całowałem na jakiejś durnej imprezie i która od tamtej pory próbowała zaciągnąć mnie do łóżka. Beata była wysoką, piękną, bardzo zadbaną trzydziestolatką. Miała metr siedemdziesiąt wzrostu, zgrabną figurę, duży biust i pełne usta. Jacek powiedział mi kiedyś, że jak z nią rozmawia, nie wie, na czym skupić wzrok – na cyckach czy na ustach, jedno lepsze od drugiego. Nazwałem go burakiem, ale też czasami miałem ten dylemat. Lecz nie dzisiaj. Teraz prawie na nią nie spojrzałem. Bardziej byłem zainteresowany tym, czy Molly odpowie na mojego esemesa.

      – Widziałeś te koszty, które ci wysłałam?

      – Tak, przeglądałem, ale zajmę się tym po weekendzie.

      – Okej. A co robisz w weekend?

      Beata pochyliła się ku mnie, zapewniając mi doskonały widok na swój dekolt. Miałem wrażenie, że jej piersi zaraz wyskoczą z ciasnej bluzki i potoczą się po moim biurku niczym dwie kule bilardowe.

      – Nie wiem jeszcze – odparłem ostrożnie.

      – To zapraszam cię na grilla. Będzie też Jacek ze swoją dziewczyną.

      – Raczej nie dam…

      W tym momencie doszedł mnie dźwięk esemesa. Czym prędzej spojrzałem na komórkę. Widniała tam wiadomość od Molly, która napisała:

      Nie wiedziałam, że jesteś taki ostry. Kręcisz mnie, Wiko. Do zoba o 19!

      Zrobiło mi się gorąco i uśmiechnąłem się kącikiem ust. Beata odchrząknęła.

      – Jakaś dobra wiadomość?

      – Yhm. Coś jeszcze? – Spojrzałem na siedzącą naprzeciwko mnie kobietę.

      – A co z tym grillem? Sobota o osiemnastej. Na mojej działce.

      – Chyba nie dam rady.

      – Och, daj spokój. Przyjedź. Będzie wesoło. Pamiętasz, mówiłam o tym winie, które nastawiłam jesienią? Mam zamiar je otworzyć.

      – Dam ci znać, okej? – Chciałem jak najszybciej zostać sam.

      – Dobrze. Jutro jeszcze wyślę ci wiadomość, żebyś nie zapomniał, bo wiem, jaki bywasz zakręcony.

      – Dobrze.

      Kiedy wyszła, oparłem się o skórzany zagłówek. Wcale nie byłem zakręcony. Tylko czasami udawałem, że zapomniałem o jakimś spotkaniu albo mówiłem, że przyjadę na jej imprezę, a potem tłumaczyłem, że zupełnie wypadło mi to z głowy. Wolałem grać idiotę, niż powiedzieć jej wprost, że nie jestem nią zainteresowany. Wkurzałem się jednocześnie na siebie, że na tamtej imprezie poszedłem z nią do damskiej toalety. W ostatniej chwili się powstrzymałem, ale jednak zdążyliśmy się obściskiwać i całować. I to był mój błąd!

      Prosto z biura pojechałem na zakupy, kupiłem wino, owoce, sery i zamówiłem sushi na dziewiętnastą trzydzieści. W domu wziąłem prysznic i poszedłem do garderoby. Zastanawiałem się, jak się ubrać. Przecież nie w garnitur.

      – Tuli, dupku, ogarnij się! – mruknąłem i sięgnąłem po czarne dżinsy i T-shirt z logo Led Zeppelin. – Przestań być takim cholernym sztywniakiem!

      Kiedy zbliżała się godzina dziewiętnasta, czułem podenerwowanie i z tysiąc razy spoglądałem na zegar wiszący w salonie. Dziesięć po byłem już kłębkiem nerwów i powstrzymywałem się przed tym, żeby nie sięgnąć po telefon i do niej nie zadzwonić. Kiedy usłyszałem dzwonek domofonu, prawie pobiegłem do drzwi. Ale to był dostawca sushi. Otworzyłem zrezygnowany. Kiedy stałem w drzwiach, usłyszałem jakieś głosy i donośny śmiech. Tego śmiechu nie mogłem z niczym pomylić. Po chwili w korytarzu pojawili się kurier z jedzeniem i ona. Rozmawiała z dostawcą i śmiała się, on także wyglądał na rozbawionego.

      – O, mówiłam, że brat już czeka na korytarzu. Wściekle głodny.

      – Dobry. Proszę. – Dostawca podał mi pudełka w papierowej torbie. Zapłaciłem i widziałem tylko, jak macha do Molly, która już weszła do mojego mieszkania.

      Kiedy zamknąłem drzwi, ona była w salonie i oglądała moje płyty. Położyłem jedzenie na kuchennej wyspie i patrzyłem na nią. Wyglądała… pięknie. Miała na sobie czerwoną sukienkę z dekoltem i odkrytymi plecami, lekko rozkloszowaną. Na stopy założyła szpilki, a w dłoni trzymała małą czarną torebkę. Włosy miała rozpuszczone, proste. Jej usta były pomalowane na krwistą czerwień.

      – Wyglądam jak podstarzały rockman. A ty ubrałaś się tak ślicznie – powiedziałem, wchodząc do salonu. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.

      – Nie jesteś taki stary, masz raptem dwadzieścia… – Spojrzała na mnie. – Siedem? Lat?

      – Dwadzieścia osiem – odparłem. – Wino? Czerwone?

      – Może być. – Machnęła ręką. – Ale swoją drogą miło cię widzieć w takim luzackim ubraniu.

      – A ciebie w takim eleganckim.

      – Widzisz, wpadamy w te cholerne pułapki pozorów. – Uśmiechnęła się i wzięła ode mnie kieliszek z winem. – Za co pijemy?

      – Za dobrą kolację – odparłem i stuknęliśmy się kieliszkami.

      Napiliśmy się i zaprosiłem ją do jadalni.

      – Ale wielkie masz to mieszkanie. Dwupoziomowe. Nieźle. – Pokiwała głową.

      – Dlaczego powiedziałaś temu dostawcy, że jestem twoim bratem?

      – Dostał mój numer, musiałam sobie jakoś przetrzeć szlak. – Wzruszyła ramionami. – Brat zawsze pomaga.

      – Ach tak. – Nie wiedzieć czemu, poczułem irytację.

      – No wiesz, zawsze czujna. – Molly mrugnęła do mnie i postukała w talerz. – Jeśli mam pić wino, muszę coś zjeść.

      – Już podaję. Sushi, sery, owoce.

      Po skończonym posiłku spojrzałem na nią, dopijała resztę wina i wyglądała na trochę zmartwioną.

      – Jak na tak mało zadowoloną z posiłku zjadłaś zadziwiająco dużo – powiedziałem i otworzyłem drugą butelkę wina.

      – Twierdzisz, że jestem żarłokiem? – spytała, mrużąc oczy.

      – Ależ skąd. Nie śmiałbym. – Potrząsnąłem głową, odżegnując się od tak okropnego zarzutu.

      – No popatrz, a ja całkiem inaczej sądzę. – Zabębniła pomalowanymi na czarno paznokciami o blat dębowego stołu w moim salonie.

      – Powiedz mi, jak dużo pamiętasz z naszego dzieciństwa? – Postanowiłem ją trochę wybadać.

      – Niewiele. – Wzruszyła ramionami. – Ale ciebie nie zapomniałam. Wikuś.

      – Daj spokój.

      – Twoja mama dalej tak do ciebie mówi? Założę się, że tak – parsknęła.

      Spokojnie rozlałem wino do kieliszków.

      – Mama zmarła, gdy skończyłem trzynaście lat – powiedziałem to normalnym tonem, jakbym już nie czuł żalu i tęsknoty.

      Widziałem, że się spłoszyła. Nie chciałem wprawiać jej w zakłopotanie, po prostu powiedziałem, jak było.

      Pochyliła się i dotknęła dłonią mojej ręki. Miałem wrażenie, że dotyka mnie rozżarzonym kawałkiem żelaza.

      – Przykro mi. Naprawdę. – Widziałem troskę w jej oczach. Co było trochę niecodzienne, bo Molly najczęściej patrzyła tak, jakby rzucała wszystkim wyzwanie. Sobie, innym, światu.

      – Wiem