– wrzasnęła pani Kępiasta z szałem w oczach, gotowa do bójki. – Ten drań… ten drań… Chcę z nim porozmawiać… Oddawaj!
– Zły pomysł – powiedział Strike, stawiając przed nią kawę i brandy. – Już udowodnił, że jest mistrzem w ukrywaniu przed panią pieniędzy i aktywów. Potrzebuje pani zajebiście dobrego adwokata.
Zostali z klientką, dopóki nie przyjechał jej brat, ubrany w garnitur kierownik działu HR. Był poirytowany, ponieważ musiał się zwolnić z pracy. Zanim załapał, co się do niego mówi, minęło tyle czasu, że Strike o mało nie dostał szału, a Robin poczuła, że trzeba interweniować, by nie dopuścić do kłótni.
– Do kurwy nędzy – mruknął Strike, gdy jechali z powrotem do Londynu. – „Żeniąc się z twoją siostrą, był już żonaty z inną kobietą”. Tak trudno to pojąć?
– Bardzo trudno – odparła Robin z lekkim rozdrażnieniem. – Nikt się nie spodziewa, że znajdzie się w takiej sytuacji.
– Myślisz, że usłyszeli, jak prosiłem, żeby nie wspominali prasie o naszym udziale?
– Nie – powiedziała Robin.
Miała rację. Dwa tygodnie po wizycie w Windsorze ujrzeli na pierwszych stronach kilku tabloidów sensacyjne doniesienia o Kępiastym i jego trzech kobietach dopełnione zdjęciem Strike’a na którejś z dalszych stron i jego nazwiskiem w jednym z nagłówków. Od jakiegoś czasu był już sensacją sam w sobie, a zestawienie sławnego detektywa z przysadzistym, łysiejącym bogaczem, mającym dwie rodziny i jednocześnie kochankę, stanowiło dla brukowców nieodparty urok.
Strike składał zeznania tylko w głośnych sprawach sądowych, występując z gęstą brodą, która na szczęście rosła szybko, gdy jej potrzebował, i w prasie publikowano przeważnie jego stare zdjęcie w mundurze. Zachowanie anonimowości niezbędnej w jego profesji wymagało nieustannej walki, a nagabywanie w agencji o komentarz było uciążliwością, bez której mógł się obejść. Medialna burza rozpętała się na dłużej, gdy obie panie Kępiaste zawiązały ofensywny sojusz przeciwko wiarołomnemu mężowi. Przejawiając niespodziewane upodobanie do rozgłosu, nie tylko udzieliły wspólnie wywiadu magazynowi dla kobiet, lecz także wystąpiły w kilku programach telewizyjnych emitowanych w ciągu dnia, by rozmawiać o długofalowym oszustwie, którego padły ofiarą, o swoim szoku, o nowej przyjaźni i o zamiarze dopilnowania, by Kępiasty pożałował dnia, w którym każdą z nich spotkał. Przy okazji ostrzegły w niezbyt zawoalowany sposób ciężarną kochankę z Glasgow (która, o dziwo, wydawała się skłonna do wstawienia się za Kępiastym), by przypadkiem sobie nie wyobrażała, że gdy obie rozprawią się z draniem, jej kochaś będzie miał coś więcej niż drobne w kieszeni.
Wrzesień wciąż był chłodny i zmienny. Strike zadzwonił do Lucy, by przeprosić za niemiłe słowa o jej synach, lecz po przeprosinach wciąż traktowała go chłodno, bez wątpienia dlatego, że wyraził żal tylko z powodu wypowiedzenia swojej opinii na głos, ale jej nie cofnął. Strike poczuł ulgę na wieść, że jej synowie będą chodzili w weekendy na zajęcia sportowe, ponieważ zaczął się rok szkolny, a to oznaczało, że podczas następnej wizyty w St Mawes nie będzie musiał spać na kanapie, jego uwagi nie będzie rozpraszała nerwowa, oskarżycielska Lucy oraz spokojnie skupi się na Tedzie i Joan.
Choć ciotka rozpaczliwie pragnęła gotować dla niego posiłki, była już osłabiona chemoterapią. Żal było patrzeć, jak z trudem człapie po kuchni, lecz nie chciała usiąść, nawet gdy błagał ją o to Ted. Gdy w sobotę wieczorem poszła spać, wuj się załamał i łkał na ramieniu Strike’a. Dawniej wydawał się siostrzeńcowi niewzruszonym, niepokonanym bastionem siły i Strike, który zazwyczaj potrafił zasnąć niemal w każdych warunkach, leżał teraz bezsennie aż do drugiej w nocy. Wpatrywał się w ciemność głębszą niż londyńska noc, zastanawiając się, czy nie powinien zostać w St Mawes dłużej, i wyrzucając sobie, że postanowił jednak wrócić do Londynu.
Prawdę mówiąc, mieli w agencji tyle pracy, że gdy wyjeżdżał na długi weekend do Kornwalii, gnębiły go wyrzuty sumienia z powodu ciężaru, jakim obarczał Robin i współpracowników. Oprócz pięciu otwartych spraw musieli z Robin sprostać liczniejszym potrzebom organizacyjnym zgłaszanym przez poszerzony zespół, a do tego negocjowali z deweloperem, który kupił ich budynek, roczne przedłużenie dzierżawy lokalu. Ponadto próbowali, choć jak dotąd bez powodzenia, namówić swój kontakt w policji, by znalazł i udostępnił im czterdziestoletnie akta sprawy zaginięcia Margot Bamborough. Morris służył kiedyś w stołecznej policji, podobnie jak Andy Hutchins, współpracownik najdłużej związany z ich agencją, cichy, ponury mężczyzna cierpiący na stwardnienie rozsiane, obecnie na szczęście w remisji, i obydwaj także próbowali prosić o przysługę dawnych kolegów, lecz na razie prośby agencji wywoływały reakcje wahające się między: „pewnie zjadły je myszy” a „odpierdol się, Strike, jestem zajęty”.
Pewnego deszczowego popołudnia, gdy śledził Szemrańca w City, starając się nie utykać w zbyt widoczny sposób i przeklinając w duchu chodnikowego sprzedawcę tanich parasolek, który stanął mu na drodze, Strike usłyszał dzwonek swojej komórki. Myślał, że chodzi o kolejny problem do rozwiązania, więc zdziwił się, gdy usłyszał:
– Cześć, Strike. Mówi George Layborn. Słyszałem, że przyglądasz się ponownie sprawie Bamborough.
Strike spotkał komisarza Layborna tylko raz i choć odbyło się to w kontekście sprawy, w której Strike i Robin dostarczyli stołecznej policji cennych materiałów, nie uważał ich znajomości za wystarczająco bliską, by poprosić Layborna o pomoc w zdobyciu akt Bamborough.
– Cześć, George. Tak, dobrze słyszałeś – powiedział Strike, patrząc, jak Szemraniec wchodzi do winiarni.
– Jeśli chcesz, możemy się spotkać jutro wieczorem. W Feathers o szóstej? – zaproponował Layborn.
Strike poprosił zatem Barclaya, by się z nim zamienił, i nazajutrz wieczorem poszedł do pubu niedaleko Scotland Yardu, gdzie zastał Layborna czekającego już przy barze. Layborn, brzuchaty siwy mężczyzna w średnim wieku, zamówił dla nich po kuflu london pride i usiedli przy stoliku w rogu.
– Mój stary pracował przy sprawie Bamborough pod kierownictwem Billa Talbota – oznajmił Layborn. – Opowiadał mi o niej. Co udało ci się zdobyć do tej pory?
– Nic. Przejrzałem stare doniesienia prasowe i próbuję namierzyć ludzi, którzy pracowali w tej samej przychodni. Niewiele więcej mogę zrobić, dopóki nie zobaczę policyjnych akt, ale dotąd nikt nie mógł mi w tej sprawie pomóc.
Layborn, który podczas ich jedynego wcześniejszego spotkania przejawiał zamiłowanie do barwnych i obscenicznych powiedzonek, tym razem wydawał się dziwnie przygaszony.
– Dochodzenie w sprawie Bamborough to był pieprzony bajzel. – Ściszył głos. – Ktoś ci już mówił o Talbocie?
– Nie.
– Facetowi odbiło – powiedział Layborn. – Po prostu załamał się psychicznie. Już przed przyjęciem tej sprawy dziwnie się zachowywał, ale, wiesz, to były lata siedemdziesiąte, uważano, że dbanie o zdrowie psychiczne w służbach mundurowych jest dobre dla pedałów. Kiedyś był dobrym gliną. Paru młodszych funkcjonariuszy zauważyło, że dziwnie się zachowuje, ale gdy o tym wspomnieli, kazano im się odpierdolić. Prowadził sprawę Bamborough przez pół roku, do czasu, kiedy jego żona zadzwoniła w środku nocy po karetkę i zabrali go do psychiatryka. Dostał emeryturę, ale dla sprawy było już za późno. Umarł dobre dziesięć lat temu i podobno nigdy nie przebolał, że spieprzył to dochodzenie.
– Jak to?
– Za bardzo ufał przeczuciom, nie gromadził dowodów tak, jak należy, nie interesowało go przesłuchiwanie świadków, którzy nie pasowali do jego teorii…
– Obstawiał, że uprowadził ją Creed, prawda?
– Właśnie