Роберт Гэлбрейт

Niespokojna krew


Скачать книгу

budynek z byle jakiej cegły stał przy Liverpool Road niedaleko Paradise Park.

      Creed przedstawił Cooper fałszywe referencje, a ona nie zadała sobie trudu, by je sprawdzić. Twierdził, że niedawno zwolniono go z pracy w barze, ale przyjaciel obiecał mu posadę w pobliskiej restauracji. Spytana przez obrońcę Creeda podczas jego procesu, dlaczego tak chętnie wynajęła pokój bezrobotnemu nieposiadającemu stałego miejsca zamieszkania, odrzekła, że miała „miękkie serce”, a on wydawał się „uroczym chłopcem, trochę zagubionym i samotnym”.

      Decyzja o wynajęciu Dennisowi Creedowi najpierw pokoju, a potem całej sutereny, słono kosztowała Violet Cooper. Choć w czasie procesu uparcie twierdziła, że nie miała pojęcia, co się dzieje w suterenie jej pensjonatu, to od tej pory nazwisko Violet Cooper już zawsze wywoływało podejrzenia i potępienie. Kobieta zmieniła tożsamość, której na jej prośbę nie ujawniam.

      „Myślałam, że to pedzik – mówi dziś Cooper. – Widywałam takich w teatrze. Było mi go żal, taka jest prawda”.

      Pulchna kobieta o twarzy zniszczonej upływem czasu i alkoholem przyznaje, że szybko połączyła ją z Creedem bliska przyjaźń. W czasie naszej rozmowy chwilami chyba zapominała, że młody „Den”, który przez wiele wieczorów dotrzymywał jej towarzystwa w salonie, gdzie obydwoje podchmieleni śpiewali do jej kolekcji płyt, jest seryjnym mordercą, który mieszkał w jej suterenie.

      „Wie pan, napisałam do niego – mówi. – Po tym, jak go skazano. Napisałam: »Jeśli kiedykolwiek coś do mnie czułeś, jeśli cokolwiek z tego było prawdziwe, powiedz mi, czy zabiłeś jeszcze te inne kobiety. Nie masz już nic do stracenia, Den, a dzięki tobie wielu ludzi mogłoby w końcu zaznać spokoju«”.

      W odpowiedzi Creed przysłał jej list, w którym jednak do niczego się nie przyznał.

      „On jest chory. Wtedy to zrozumiałam. Przepisał tylko słowa starej piosenki Rosemary Clooney, którą kiedyś razem śpiewaliśmy, Come On-A My House. Wie pan, jak to idzie… Come on-a my house, my house, I’m gonna give you candy…[1] Wtedy zrozumiałam, że nienawidzi mnie równie mocno jak nienawidził tych wszystkich kobiet. Kpił sobie ze mnie i tyle”.

      W 1970 roku, gdy Creed wprowadził się do jej sutereny, starał się wkraść w łaski właścicielki, która przyznaje, że szybko stał się dla niej kimś pomiędzy synem a powiernikiem. Violet przekonała Beryl Gould, swoją przyjaciółkę i właścicielkę pralni chemicznej, by zatrudniła Dena jako dostawcę, i dzięki temu miał dostęp do małego vana, który niebawem okrył się w prasie złą sławą […].

      Dwadzieścia minut po wejściu do metra Robin wysiadła przy Leicester Square. Gdy wyszła z podziemi, zawibrowała komórka w jej kieszeni. Wyjęła ją i zobaczyła esemesa od Strike’a. Odsuwając się od tłumu, który wylegał na ulicę, przeczytała, co napisał.

      Wiadomość z ostatniej chwili: znalazłem doktora Dinesha Guptę, lekarza, który pracował z Margot w przychodni na Clerkenwell w 1974 roku. Jest po osiemdziesiątce, ale wydaje się całkiem compos mentis i chętnie się ze mną spotka dziś po południu w swoim domu w Amersham. Właśnie widzę, jak Pląsacz je śniadanie w Soho. W porze lanczu poproszę Barclaya, żeby mnie zastąpił, i pojadę prosto do Gupty. Czy jest szansa, że uda ci się przełożyć spotkanie z pogodynkiem i pojedziesz tam razem ze mną?

      Robin zmarkotniała. Już raz musiała przełożyć spotkanie z pogodynkiem, więc uznała, że robienie tego ponownie byłoby nie w porządku, zwłaszcza z tak małym wyprzedzeniem. Żałowała, że nie może być na spotkaniu z doktorem Dineshem Guptą.

      Nie mogę z nim tak pogrywać – odpisała. – Daj znać, jak poszło.

      Nie ma sprawy – napisał Strike.

      Jeszcze przez kilka sekund wpatrywała się w ekran komórki. W ubiegłym roku Strike zapomniał o jej urodzinach, uświadomił to sobie po tygodniu i kupił jej kwiaty. Wyglądał wtedy, jakby miał wyrzuty sumienia z powodu swojego przeoczenia, więc myślała, że zanotuje sobie tę datę i być może w tym roku ustawi powiadomienie w komórce. Nie doczekała się jednak żadnego „A tak przy okazji: sto lat!”, więc włożyła komórkę z powrotem do kieszeni i w ponurym nastroju ruszyła do agencji.

      10

      A jeśli z lica umysł czytać można,

      Zdawał się mężem roztropnym i prawym […].

      Edmund Spenser

      The Faerie Queene

      – Myśli pan – powiedział mały wiekowy doktor w okularach, pomniejszony zarówno przez swój garnitur, jak i przez fotel, w którym siedział – że wyglądam jak Gandhi.

      Strike, któremu rzeczywiście przyszło to do głowy, był tak zaskoczony, że aż się roześmiał.

      Osiemdziesięciojednoletni lekarz wyglądał też, jakby skurczył się w swoim ubraniu: kołnierzyk i mankiety jego koszuli obwisały, a chude kostki były obleczone w czarne jedwabne skarpetki. Kępki białych włosów sterczały zarówno w jego uszach, jak i nad nimi, a całości dopełniały okulary w rogowej oprawie. W jego łagodnej brązowej twarzy najmocniej odznaczały się orli nos i ciemne oczy, które chyba jako jedyne uniknęły procesu starzenia i były bystre oraz czujne niczym oczy strzyżyka.

      Nawet najmniejszy pyłek kurzu nie kalał wypolerowanego do połysku stolika do kawy, który stał między nimi w pomieszczeniu wyglądającym jak rzadko używany pokój na specjalne okazje. Głęboki złoty kolor tapety, kanapa i fotele lśniły nieskazitelnie w jesiennym słońcu rozpraszanym przez firanki. Cztery zdjęcia w pozłacanych ramach wisiały parami na ścianie po obu stronach zasłon z frędzlami. Każde ukazywało inną ciemnowłosą młodą kobietę – wszystkie były w biretach i togach, z dyplomami w ręku.

      Pani Gupta, drobniuteńka, przygłucha siwa kobieta już poinformowała Strike’a, jakie studia skończyła każda z jej córek – dwie medycynę, jedna neofilologię i jedna informatykę – i jak doskonale radziły sobie w wybranych przez siebie dziedzinach. Ponadto pokazała mu zdjęcia sześciorga wnucząt, którymi los pobłogosławił ją i jej męża. Tylko najmłodsza córka wciąż była bezdzietna, „ale to się zmieni – oświadczyła pani Gupta tonem pewności kojarzącym się Strike’owi z Joan. – Na pewno nie byłaby szczęśliwa bez dzieci”.

      Zaopatrzywszy Strike’a i swojego męża w herbatę podaną w porcelanowych filiżankach oraz talerz ciastek z nadzieniem figowym, pani Gupta wycofała się do kuchni, skąd dobiegały głośne dźwięki Ucieczki na wieś.

      – Tak się składa, że mój ojciec poznał Gandhiego jako młody mężczyzna, gdy Gandhi w trzydziestym pierwszym przyjechał do Londynu z oficjalną wizytą – powiedział doktor Gupta, sięgając po ciastko. – Widzi pan, ojciec też studiował prawo w Londynie, ale nieco później niż Gandhi. Nasza rodzina była jednak zamożniejsza. W przeciwieństwie do Gandhiego, mój ojciec mógł sobie pozwolić na zabranie do Anglii żony. Gdy tatuś zdobył uprawnienia adwokackie, rodzice postanowili zostać w Wielkiej Brytanii. Dlatego moja najbliższa rodzina uniknęła podziału Indii. Mieliśmy wielkie szczęście. Moi dziadkowie i dwie ciotki zginęły podczas próby opuszczenia Bengalu Wschodniego. To była masakra – podsumował doktor Gupta – a obie ciotki zgwałcono przed śmiercią.

      – Przykro mi – powiedział Strike. Nie przypuszczał, że rozmowa potoczy się w takim kierunku, zastygł podczas otwierania notesu i gdy teraz siedział z uniesionym długopisem, zrobiło mu się trochę głupio.

      – Mój ojciec – powiedział doktor Gupta, lekko kiwając głową i przeżuwając ciastko – nosił w sobie poczucie winy aż do śmierci. Uważał, że powinien był tam być i ich wszystkich ochronić albo zginąć razem z nimi. Za to Margot nie chciała słyszeć prawdy o podziale Indii – ciągnął doktor. – Oczywiście wszyscy pragnęliśmy niepodległości, ale zorganizowano to bardzo źle, zdecydowanie źle. Zaginęły