do domu i szykować Royowi kolację. Powiedziałaby raczej, żeby sam ją sobie przygotował… albo żeby poprosił o to swoją kuzyneczkę – ciągnął Gupta z rodzajem delikatności, z którym wcześniej wspomniał o „czarnych kobietach”. – Tę dziewczynę, której płacili za opiekę nad dzieckiem.
– Czy Cynthia była na grillu?
– Tak miała na imię? Owszem, była. Nie rozmawiałem z nią. Nosiła na rękach córkę Margot, gdy Margot zabawiała gości.
– Myślę, że policja przesłuchała Roya – powiedział Strike, który w rzeczywistości nie wiedział tego na pewno, lecz po prostu założył, że tak było.
– Oczywiście – potwierdził Gupta. – To dopiero interesująca historia. Inspektor Talbot powiedział mi na początku przesłuchania, że Roy został całkowicie wykluczony z dochodzenia. Zawsze wydawało mi się dziwne, że podzielił się ze mną taką informacją. Nie sądzi pan? Od zniknięcia Margot minął raptem tydzień. Chyba dopiero zaczynało do nas wszystkich docierać, że jednak nie zaszła żadna pomyłka, że nie istnieje żadne niewinne wyjaśnienie. W pierwszych dniach wszyscy mieliśmy pełne nadziei teoryjki. Może była zestresowana, nie radziła sobie i gdzieś wyjechała. Albo może zdarzył się wypadek i leżała teraz nieprzytomna i niezidentyfikowana w szpitalu. Jednak z biegiem dni, gdy sprawdzono szpitale, jej zdjęcie było we wszystkich gazetach i wciąż brakowało o niej wieści, wszystko nabrało bardziej złowrogiej wymowy. Wydało mi się niezwykle osobliwe, że komisarz Talbot poinformował mnie niepytany, że Roy jest poza podejrzeniem, że ma niepodważalne alibi. W zasadzie to ten Talbot zrobił dziwne wrażenie na nas wszystkich. Zachowywał się jak nawiedzony. Często przeskakiwał od pytania do pytania. Chyba próbował mnie uspokoić – powiedział Gupta, sięgając po trzeci herbatnik. Przyjrzał mu się z namysłem i podjął: – Chciał, żebym wiedział, że mój kolega po fachu jest czysty, że nie ma powodu do niepokoju, że jego zdaniem żaden lekarz nie mógłby zrobić czegoś tak strasznego jak uprowadzenie kobiety czy nawet zabicie jej… bo wtedy już wszyscy zaczynaliśmy się tego obawiać. Talbot jednak od samego początku uważał, że to Creed, i prawdopodobnie miał rację. – Gupta westchnął ze smutkiem.
– Skąd taki wniosek? – spytał Strike. Myślał, że Gupta wspomni o rozpędzonym vanie albo deszczowym wieczorze, lecz odpowiedź, która padła, wydała mu się trafna.
– Bardzo trudno pozbyć się zwłok, nie zostawiając żadnych śladów, a najwyraźniej ciała Margot pozbyto się właśnie w taki sposób. Lekarze wiedzą, czym pachnie śmierć, rozumiemy procesy zachodzące w martwym człowieku. Ignorant mógłby sobie wyobrażać, że to mniej więcej to samo co pozbycie się stołu o zbliżonej wadze, ale to coś zupełnie innego, bardzo trudna sprawa. I nawet w latach siedemdziesiątych, przed epoką testów DNA, policja całkiem nieźle radziła sobie z odciskami palców, grupami krwi i tak dalej. Jak to możliwe, że Margot przez tyle czasu pozostaje w ukryciu? Ktoś bardzo sprytnie wywiązał się z zadania, a jeśli cokolwiek nam wiadomo o Creedzie, to na pewno to, że jest bardzo sprytny, prawda? W końcu zdradziły go żywe kobiety, nie martwe. Wiedział, jak zamknąć zwłokom usta.
Gupta wrzucił do ust ostatni kawałek herbatnika, westchnął, starannie wytarł okruszki z palców, po czym skinął w stronę nóg Strike’a i spytał:
– Która to?
Strike nie miał za złe lekarzowi, że tak bezceremonialnie zadał to pytanie.
– Ta – odrzekł, unosząc prawą nogę.
– Jak na tak dużego mężczyznę chodzi pan bardzo naturalnie – powiedział Gupta. – Może nawet niczego bym nie zauważył, gdyby nie to, że czytałem o panu w gazetach. Dawniej nie było aż tak dobrych protez. To wspaniałe, co można teraz kupić. Hydraulika odtwarzająca naturalne działanie stawów! Cudowna sprawa.
– Narodowej Służby Zdrowia nie stać na tak wymyślne protezy – powiedział Strike, wsuwając notes z powrotem do kieszeni. – Moja jest dość prosta. Jeśli to nie kłopot – dodał – czy mógłbym pana prosić o aktualny adres pielęgniarki z przychodni?
– Tak, tak, oczywiście – odrzekł Gupta. Udało mu się wstać z fotela za trzecim podejściem.
Minęło pół godziny, nim Guptowie znaleźli w starej książce adresowej ostatni, jaki mieli, adres Janice Beattie.
– Nie mogę zaręczyć, że jest aktualny – zaznaczył Gupta w przedpokoju, podając Strike’owi karteczkę.
– Będę miał jakiś punkt wyjścia, zwłaszcza jeśli posługuje się teraz nazwiskiem męża – powiedział Strike. – Bardzo mi pan pomógł, doktorze. Jestem naprawdę wdzięczny, że poświęcił mi pan czas.
– Oczywiście to byłby cud, gdyby udało się panu ją znaleźć po tylu latach – powiedział doktor Gupta, przypatrując się Strike’owi bystrymi piwnymi oczami – ale cieszę się, że ktoś znów jej szuka. Tak, bardzo się cieszę, że ktoś jej szuka.
11
Tak się złożyło, że na drodze swojej
Zoczył z daleka lub tak mu się zdało
Armider jakiś albo nawet boje.
Edmund Spenser
The Faerie Queene
Strike wracał pieszo na dworzec w Amersham, mijając formowane żywopłoty oraz dwustanowiskowe garaże przedstawicieli wolnych zawodów z klasy średniej i myśląc o Margot Bamborough. Ze wspomnień starego lekarza wyłaniała się barwna, silna osobowość i z nieuzasadnionych powodów było to dla Strike’a zaskoczenie. Znikając, Margot Bamborough stała się dla niego ulotna niczym zjawa, jakby zawsze było jej pisane, że pewnego dnia rozpłynie się w deszczowym zmierzchu i nigdy nie wróci.
Przypomniał sobie siedem kobiet ukazanych na okładce Demona z Paradise Park. Żyły dalej w upiornej czerni i bieli, nosząc fryzury, które z każdym kolejnym dniem ich nieobecności w życiu ich rodzin i ich własnym stawały się coraz bardziej niemodne. Jednak każdy z tych negatywowych obrazów przedstawiał istotę ludzką, której serce kiedyś biło, a ambicje i opinie, triumfy i rozczarowania były równie prawdziwe jak te doświadczane przez Margot Bamborough, nim spotkały na swojej drodze człowieka nagrodzonego kolorowym zdjęciem na okładce straszliwej historii ich śmierci. Strike wciąż jeszcze nie doczytał jej do końca, lecz wiedział, że Creed odpowiadał za śmierć rozmaitych ofiar, wśród nich uczennicy, agentki nieruchomości i farmaceutki. Według ówczesnej prasy to między innymi było powodem przerażenia, które budził Rzeźnik z Essex: nie ograniczał się do napadania na prostytutki będące, jak sugerowano, naturalnymi ofiarami tego rodzaju morderców. W rzeczywistości jedyna zaatakowana przez niego „dziewczyna pracująca” przeżyła.
Helen Wardrop, bo o niej mowa, opowiedziała swoją historię w telewizyjnym filmie dokumentalnym o Creedzie, który Strike obejrzał na YouTubie kilka wieczorów wcześniej, jedząc chińszczyznę na wynos. Program był sprośny i melodramatyczny, pełen kiepsko zagranych rekonstrukcji i muzyki wyjętej z horroru z lat siedemdziesiątych. W czasie jego kręcenia Helen Wardrop była powolnie mówiącą kobietą ze zwiotczałą twarzą, ufarbowanymi na rudo włosami i źle przyczepionymi sztucznymi rzęsami. Jej ospała ekspresja i monotonny głos wskazywały albo na zażywanie środków uspokajających, albo na jakieś uszkodzenia neurologiczne. Creed, usiłując wepchnąć pijaną i krzyczącą Helen na tył swojego vana, zadał jej młotkiem w głowę cios, który mógł być śmiertelny. Na prośbę redaktora przeprowadzającego wywiad kobieta uprzejmie odwróciła głowę, by pokazać wklęśniętą część czaszki. Mężczyzna wyraził przypuszczenie, że czuje się wielką szczęściarą, skoro to przeżyła. Zawahała się, lecz szybko potwierdziła.
W tym momencie Strike wyłączył film, sfrustrowany banalnością zadawanych pytań. On też znalazł się kiedyś w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu, czego skutki miał znosić do