urodzinach.
– Sto lat. – Jego głos zabrzmiał na tle dźwięków, w których Robin rozpoznała stukot jadącego pociągu.
– Dzięki.
– Mam coś dla ciebie, ale zjawię się dopiero za godzinę, właśnie wsiadłem do pociągu jadącego z Amersham.
Jasne, coś dla mnie masz – pomyślała Robin. – Zapomniałeś. Zamierzasz po prostu kupić po drodze jakieś kwiaty.
Robin była pewna, że Ilsa dała Strike’owi cynk, ponieważ przyjaciółka zadzwoniła do niej tuż przed przyjściem klienta i powiedziała, że najprawdopodobniej spóźni się na ich wieczorne spotkanie. Spytała też nieprzekonująco nonszalanckim tonem, co Robin dostała od Strike’a, a ona odrzekła zgodnie z prawdą, że nic.
– To miło, dzięki – powiedziała zatem do Strike’a – ale właśnie wychodzę. Umówiłam się na drinka.
– Aha – mruknął Strike. – No tak. Wybacz, wiesz, nie mogłem tego inaczej rozegrać, musiałem tu przyjechać, żeby porozmawiać z Guptą.
– Nie ma sprawy – odrzekła Robin. – Możesz je zostawić w agencji…
– No – przyznał, a Robin zauważyła, że jej nie poprawił, gdy powiedziała „je”. Z całą pewnością zamierzał kupić kwiaty. – W każdym razie – powiedział – mam świetną wiadomość. George Layborn zdobył kopię akt sprawy Bamborough.
– O, to wspaniale! – Robin ucieszyła się wbrew swojej woli.
– Prawda? Przywiezie nam ją jutro rano.
– Jak było u Gupty? – spytała, siadając po swojej stronie biurka wspólników, które wstawili w miejsce starego pojedynczego biurka Strike’a.
– Interesująco, zwłaszcza kiedy rozmawialiśmy o samej Margot – powiedział Strike, którego głos zaczął brzmieć niewyraźnie, ponieważ, jak domyśliła się Robin, pociąg wjechał do tunelu.
– W jakim sensie? – Przycisnęła komórkę do ucha.
– Nie wiem – powiedział z oddali. – Sądząc na podstawie tego starego zdjęcia, nie domyśliłbym się, że to zagorzała feministka. Wygląda na to, że była bardziej charakterna, niż przypuszczałem, co jest naprawdę głupie, bo niby dlaczego miałaby taka nie być?
Robin jednak wiedziała, co miał na myśli. Ziarniste zdjęcie Margot Bamborough, zastygłej w czasie, z charakterystycznym dla lat siedemdziesiątych przedziałkiem pośrodku, w koszuli z dawno już niemodnym kołnierzykiem i w szydełkowym topie, zdawało się należeć do dawno minionego dwuwymiarowego świata wyblakłych kolorów.
– Resztę opowiem ci jutro – dodał Strike, ponieważ rwało się połączenie. – Mam tu słaby zasięg. Prawie cię nie słyszę.
– Okej, w porządku – odpowiedziała głośno. – Pogadamy jutro.
Znów otworzyła drzwi do sekretariatu. Pat właśnie wyłączała dawny komputer Robin, a z jej ust sterczał elektroniczny papieros.
– To był Strike? – spytała. Z kruczoczarnymi włosami i skrzekliwym głosem przypominała wronę, a jej elektroniczny papieros poruszył się w górę i w dół.
– Tak – powiedziała Robin, sięgając po płaszcz i torebkę. – Właśnie wraca z Amersham. Ale nie będziemy na niego czekały. Jeśli będzie chciał wejść, sam sobie otworzy.
– Przypomniał sobie wreszcie o twoich urodzinach? – spytała Pat, która rano zdawała się czerpać sadystyczną satysfakcję z wiadomości o zapominalstwie Strike’a.
– Tak – odrzekła Robin i z lojalności dla Strike’a dodała: – Ma dla mnie prezent. Dostanę go jutro.
Pat kupiła Robin nową portmonetkę.
– Ta stara rozchodzi się w szwach – powiedziała, gdy Robin rozpakowała upominek. Robin, wzruszona, mimo że sama prawdopodobnie nie wybrałaby czerwonej, podziękowała jej serdecznie i natychmiast przełożyła do nowej portmonetki pieniądze i karty.
– Zaletą portmonetki w ładnym jaskrawym kolorze jest to, że zawsze można ją znaleźć w torebce – dodała zadowolona z siebie Pat. – Co dostałaś od tego szkockiego wariata?
Barclay zostawił u Pat pakuneczek, prosząc, by rano przekazała go Robin.
– Talię kart – powiedziała Robin. Rozpakowawszy ten prezent, uśmiechnęła się. – Spójrz, Sam wspomniał mi o nich niedawno, kiedy prowadziliśmy razem nocną obserwację. Karty z najbardziej poszukiwanymi członkami Al-Kaidy. Rozdawali takie talie amerykańskim żołnierzom w czasie wojny w Iraku.
– Po co ci one? – spytała Pat. – Co miałabyś z nimi zrobić?
– Po prostu wyraziłam zainteresowanie, kiedy o nich opowiadał – wyjaśniła Robin, rozbawiona pogardą Pat. – Mogę nimi grać w pokera. Wszystko jest prawidłowo oznaczone i w ogóle, spójrz.
– Brydż – powiedziała Pat. – Oto gra z prawdziwego zdarzenia. Lubię sobie czasem zagrać w brydżyka.
Gdy obie kobiety wkładały płaszcze, Pat spytała:
– Wybierasz się gdzieś wieczorem?
– Idę na drinka z dwiema przyjaciółkami – powiedziała Robin. – Ale bon podarunkowy z Selfridges właśnie wypala dziurę w mojej kieszeni. Chyba najpierw kupię sobie coś fajnego.
– Uroczo – zaskrzeczała Pat. – Co ci chodzi po głowie?
Zanim Robin zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się przeszklone drzwi za jej plecami i do agencji wszedł Saul Morris, przystojny, uśmiechnięty i lekko zdyszany, czarne włosy miał gładko zaczesane, a jego niebieskie oczy błyszczały. Ogarnięta złym przeczuciem Robin zauważyła zapakowany prezent i kartkę, którą ściskał w ręce.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – powiedział. – Miałem nadzieję, że cię jeszcze złapię. – Pochylił się i pocałował ją w policzek, zanim Robin zdążyła temu zapobiec. Nie był to pocałunek w powietrzu, lecz faktyczny kontakt ust ze skórą. Zrobiła pół kroku do tyłu. – Kupiłem ci pewien drobiazg – ciągnął, najwyraźniej nie zauważając żadnej niezręczności, i wyciągnął w jej stronę prezent oraz kartkę. – To naprawdę nic szczególnego. A jak tam nasza Moneypenny? – spytał, odwracając się do Pat, która już wyjęła z ust elektronicznego papierosa, by się do niego uśmiechnąć, odsłaniając zęby koloru starej kości słoniowej.
– Moneypenny – powtórzyła rozpromieniona. – Dowcipniś z ciebie.
Robin rozerwała ozdobny papier. W środku było pudełko solonych karmelowych trufli z Fortnum & Mason.
– O, jak miło – powiedziała z uznaniem Pat.
Wyglądało na to, że czekoladki są o wiele stosowniejszym prezentem dla młodej kobiety niż talia kart z wizerunkami członków Al-Kaidy.
– Pamiętałem, że lubisz solony karmel – powiedział Morris. Wydawał się z siebie dumny.
Robin doskonale wiedziała, skąd wziął ten pomysł, lecz bynajmniej nie zyskał dzięki temu w jej oczach.
Przed miesiącem, na pierwszym zebraniu z udziałem nowych pracowników agencji, Robin otworzyła puszkę z wymyślnymi herbatnikami, które dostarczono w koszu łakoci przesłanym przez wdzięcznego klienta. Strike narzekał, że w dzisiejszych czasach wszystko musi mieć smak solonego karmelu, a Robin odpowiedziała, że jakoś nie powstrzymuje go to od zjadania tych herbatników całymi garściami. Nie wyraziła żadnego zamiłowania do tego smaku, lecz Morris ewidentnie tego nie odnotował, choć jednocześnie poświęcił temu tematowi za dużo uwagi, leniwie zachowując w pamięci wniosek, że warto by to później wykorzystać.
– Wielkie