Роберт Гэлбрейт

Niespokojna krew


Скачать книгу

nie ma związku z tą sprawą. Jeszcze jedna rzecz i przychodnię będziemy mieli omówioną – powiedział Strike, patrząc na numer 29. – Irene, blondynka z recepcji, powiedziała policji, że Margot krótko przed zaginięciem dostała dwa anonimowe liściki z pogróżkami. Nie ma ich w aktach policyjnych, więc musimy się opierać wyłącznie na oświadczeniu Irene, ona zaś twierdziła, że otworzyła jeden, a drugi zauważyła na biurku Margot, gdy przyniosła jej herbatę. Mówiła, że w tym, który przeczytała, było coś o ogniu piekielnym.

      – Otwieranie korespondencji to zazwyczaj obowiązek sekretarki – zauważyła Robin. – Nie recepcjonistki.

      – Słuszna uwaga – powiedział Strike, wyjmując notes, żeby coś zapisać. – Sprawdzimy to… Dodam jeszcze, że według Talbota Irene nie należała do wiarygodnych świadków: była nieprecyzyjna i miała skłonność do przesady. Tak się składa, że Gupta wspomniał o jakimś „spięciu” między Irene a Margot na przyjęciu bożonarodzeniowym. Jego zdaniem nie chodziło o nic poważnego, ale jednak to zapamiętał.

      – A czy Talbot już…?

      – Umarł? Tak – powiedział Strike. – Podobnie jak Lawson, który przejął po nim to dochodzenie. Ale Talbot ma syna i zastanawiam się, czy się z nim nie skontaktować. Lawson nie miał dzieci.

      – Mów dalej o tych anonimowych liścikach.

      – No więc Gloria, ta druga recepcjonistka, powiedziała, że Irene pokazała jej jeden z tych liścików, ale nie mogła sobie przypomnieć, co w nim było. Janice, ta pielęgniarka, potwierdziła, że Irene jej o nich powiedziała, ale oświadczyła, że nie widziała ich na własne oczy. Margot nie wspomniała o nich Gupcie. Zadzwoniłem, żeby go o to spytać. W każdym razie – powiedział Strike, ostatni raz omiatając spojrzeniem ulicę – jeśli założymy, że nikt nie uprowadził Margot zaraz po jej wyjściu z przychodni ani że nie wsiadła do samochodu kilka metrów od drzwi, skierowała się w stronę pubu Three Kings, czyli w tę stronę.

      – Chcesz wejść pod parasolkę? – spytała Robin.

      – Nie – powiedział Strike, który miał w sobie bardzo mało próżności. Jego gęste, kręcone włosy wyglądały tak samo bez względu na to, czy były mokre, czy suche.

      Przeszli pod St John’s Gate, starym kamiennym łukiem ozdobionym wieloma małymi heraldycznymi tarczami, i dotarli do Clerkenwell Road, ruchliwej dwukierunkowej ulicy. Przecięli ją, by stanąć obok staromodnej szkarłatnej budki telefonicznej u wylotu Albemarle Way.

      – To ta budka, przy której widziano dwie szamoczące się kobiety? – spytała Robin.

      Strike spojrzał na nią gwałtownie.

      – Czytałaś akta sprawy – powiedział tonem niemal oskarżycielskim.

      – Tylko zerknęłam, kiedy wczoraj wieczorem drukowałam rachunek dla Drugiego Raza – przyznała Robin. – Nie przeczytałam wszystkiego, nie miałam czasu.

      – W każdym razie to nie jest ta budka telefoniczna – powiedział Strike. – Ważna budka… albo raczej budki… stoją dalej. Zajmiemy się nimi w swoim czasie. A teraz chodźmy.

      Zamiast iść w stronę wybrukowanego deptaku, przez który, jak ustaliła Robin na podstawie swojego pobieżnego zbadania sprawy, musiałaby przejść Margot, by dostać się do pubu Three Kings, Strike skręcił w lewo i ruszył po Clerkenwell Road.

      – Dlaczego idziemy tędy? – spytała Robin, przyspieszając, by dotrzymać mu kroku.

      – Dlatego – powiedział Strike, znowu się zatrzymując, by wskazać okno na najwyższym piętrze budynku naprzeciwko, wyglądającego jak stary magazyn z cegły – że po szóstej tego pamiętnego wieczoru czternastoletnia uczennica Amanda White widziała Margot właśnie w tym oknie, drugim od prawej, i potem przysięgała, że Margot waliła pięściami w szybę.

      – Tej informacji nie znalazłam w internecie! – powiedziała Robin.

      – Z prostego powodu: policja doszła do wniosku, że to nieistotne. Talbot, jak jasno wynika z jego zapisków, zlekceważył White, bo jej historii nie dało się wpasować w jego teorię o porwaniu Margot przez Creeda. Ale Lawson po przejęciu sprawy skontaktował się z Amandą i nawet przeszedł się z nią po tym odcinku ulicy. Za prawdziwością zeznań Amandy przemawiało kilka rzeczy. Po pierwsze, z własnej inicjatywy powiedziała policji, że miało to miejsce w wieczór po wyborach powszechnych, co zapamiętała dlatego, że pokłóciła się z koleżanką ze szkoły, która popierała torysów. Obie musiały zostać za karę po lekcjach. Potem poszły razem na kawę, przy której koleżanka się nabzdyczyła, kiedy Mandy wyraziła zadowolenie z wygranej Wilsona, a potem nie chciała wracać razem z nią do domu. Amanda doskonale pamiętała moment, kiedy zobaczyła kobietę walącą pięściami w okno. Dobrze ją opisała, ale trzeba wziąć pod uwagę, że w prasie krążył już szczegółowy rysopis Margot uwzględniający to, w co była wtedy ubrana. Lawson skontaktował się z właścicielem firmy zajmującej ostatnie piętro. To było przedsiębiorstwo poligraficzne prowadzone przez małżeństwo. Drukowali niewielkie ilości ulotek, plakatów, zaproszeń i podobnych rzeczy. Żadnego związku z Margot. Żadne z nich nie było zarejestrowane w przychodni Świętego Jana, bo mieszkali w innej okolicy. Żona powiedziała, że czasem musi uderzyć w ramę okna, które inaczej nie chce się zamknąć. Poza tym zupełnie nie przypominała Margot z wyglądu: była niska, pulchna i ruda.

      – Zresztą na pewno ktoś zauważyłby Margot wchodzącą na trzecie piętro – powiedziała Robin, przesuwając wzrokiem od okna na ostatnim piętrze do drzwi wejściowych. Odsunęła się od krawężnika, gdyż samochody rozpryskiwały wodę nagromadzoną w rynsztoku. – Musiałaby wejść po schodach albo skorzystać z windy. Mogła też wcisnąć dzwonek, żeby dostać się do środka.

      – Pewnie tak – zgodził się Strike. – Lawson doszedł do wniosku, że Amanda omyłkowo wzięła żonę drukarza za Margot.

      Wrócili do punktu, w którym zboczyli z trasy nazywanej już przez Robin w myślach „drogą Margot”. Strike znowu przystanął, wskazując ponurą boczną uliczkę nazywającą się Albemarle Way.

      – A teraz zapomnij o budce telefonicznej, ale zwróć uwagę, że Albemarle Way to pierwsza boczna uliczka od Passing Alley, w którą moim zdaniem Margot mogła skręcić, z własnej woli albo i nie, i niekoniecznie zostać przy tym zauważona przez pięćdziesiąt kilka osób. Jak widzisz, uliczka jest zaciszna, ale nie aż tak zaciszna – przyznał Strike, patrząc na koniec Albemarle Way, gdzie przepływał jednostajnie sznur samochodów. Albemarle Way była węższa niż St John’s Lane, lecz także wzdłuż niej ciągnęły się wysokie nieprzerwane rzędy budynków, spowijające ją permanentnym cieniem. – Tu też porywacz musiałby ryzykować – powiedział Strike – ale jeśli Dennis Creed czaił się gdzieś w swoim vanie, czekając na samotną kobietę, jakąkolwiek kobietę, idącą w deszczu, to wyobrażam go sobie właśnie w tym miejscu.

      W chwili, gdy na Albemarle Way zagwizdał zimny wietrzyk, Strike poczuł nutę czegoś, co przywiodło mu na myśl więdnące lilie orientalne, i nagle zdał sobie sprawę, że ten zapach dolatuje od Robin. W zasadzie nie były to te same perfumy, których używała Lorelei – zapach jego byłej dziewczyny był dziwnie odurzający, trącił rumem (i podobał się Strike’owi, gdy pełnił funkcję akompaniamentu dla spontanicznej czułości i pełnego fantazji seksu, lecz później zaczął mu się kojarzyć z bierną agresją, tłamszeniem jego prawdziwej natury i błaganiem o miłość, której nie umiał poczuć). Mimo wszystko ten zapach mocno przypominał Lorelei. Wydał mu się cukierkowy i mdlący.

      Oczywiście wiele osób mogłoby uznać za niezły żart, że ktoś taki jak on formułuje opinie na temat tego, jak pachną kobiety, skoro jemu samemu towarzyszyła najczęściej woń starej popielniczki podszyta przy wyjątkowych okazjach kroplą Pour Un Homme. Mimo to, spędziwszy większość dzieciństwa w nędznych warunkach, Strike uważał czystość za niezbędny