Katarzyna Bonda

Miłość czyni dobrym


Скачать книгу

szmat i ciuchów jakiegoś dziecka. Twojego, jak się domyślam. Mam nadzieję, że ta kobieta nie wparuje tu za chwilę z wałkiem i tak miły wieczór nie skończy się banałem.

      – Naprawdę masz tylko dwadzieścia lat? Sporo wiesz o życiu.

      Nie dała sobie przerwać.

      – Nie wiem, kim jesteś, i mało mnie to obchodzi. Nie mam czasu na śledztwa. Ale nie możesz się tak głupio nazywać. I wiesz co? Rozsypiesz moje prochy. Wiem, że to zrobisz.

      Czekał, aż się rozpłacze, ale to nie nastąpiło.

      – Inaczej będę cię straszyć z zaświatów. Rozumiesz, łajdaku?

      Czuł, jak łapie hausty powietrza. Łapczywie, niezdrowo. Aż na piersi utworzyła mu się mała kałuża z pary jej oddechu. A jemu zdawało się, pierwszy raz od lat, a może w życiu, że naprawdę coś czuje. Rozumie ją, odbiera, czyta, i był pewien, że ona ma tak samo. Nie wierzył, że to się dzieje. Nie wiedział, co będzie dalej. W tej chwili była mu bliska. Jakby się kiedyś znali. Nie wierzył w wędrówkę dusz ani w żadne inne dogmaty. Nie wierzył w nic poza zerami na koncie, ale to raczej nie miało związku z tym spotkaniem.

      – Skoro już będę zmuszony włazić na jakieś góry, mogę cię o coś prosić?

      – Nie ma takiej opcji. Idziemy spać. Jeśli rzeczywiście jutro ruszamy do Genewy, chciałabym jakoś wyglądać.

      – Gdybyś mogła, tylko na chwilę, stanąć za tą firanką.

DZIEWIĘĆ JEŚLI NIE PŁACISZ ZA PRODUKT, TO TY JESTEŚ PRODUKTEM

      Czasami trzeba przywdziać maskę, by ukryć coś ważniejszego. Prawda bywa niewygodna, ale wciąż nią jest. Dlatego nigdy nie grałem. Udawanie łatwo wytropić, a jeśli złapią cię na drobnym kłamstwie, reszta, choćby poparta dowodami, przestaje być wiarygodna i twoja misternie budowana konstrukcja rozpada się jak domek z kart. Przy tym nie potrzebuję braw. Nie jestem aktorem, który ożywa w światłach reflektorów, a poza sceną jest nikim. Jest całkowicie na odwrót: żyję w cieniu i wiem dokładnie, kim jestem. Dla każdego kimś innym. Bo wszystko można przedstawić tak, jak ludzie chcą to widzieć. To oni podejmują decyzję, czy opłaca im się podtrzymywać złudną nadzieję, czy wolą pójść ścieżką prawdy.

      Nikogo nie zmuszałem, by siadał ze mną do stołu. Kiedy opadał pył, pojmowali oczywiście, że tkwili w iluzji, i byli wściekli, żądni zemsty. Choć przede wszystkim zaskoczeni. Żaden się nie przyzna, ale czuli też respekt, ponieważ obdarowałem ich dokładnie tym, czego pragnęli. Każdy z nich przez chwilę czuł, że mnie przechytrzył. Czasami bardzo krótką chwilę. Ale gra od początku nie była uczciwa. Akceptowali jej zasady.

      Właściwie więc moja działalność sprowadzała się do spełniania życzeń. Byłem taką zębową wróżką, w którą wierzą niektóre dzieci; Świętym Mikołajem albo aniołem, który zleciał z nieba, by przynieść im złote runo, obdarować radością, światłem, bo wszyscy oni myśleli tylko o sobie. Nie nazwałbym tego naiwnością, lecz egoizmem z cyklu: „ja-chcę-daj-mi-to-teraz”. To dlatego nie dostrzegali nogi we wnykach, myśląc, że to przedsionek raju. I żaden nie widział, że pod maską anioła kryje się demon bez twarzy. A czas zapłaty przychodzi zawsze i trzeba się rozliczyć, czy tego chcesz, czy nie. Darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy.

      Frankfurt nad Menem, Niemcy, czerwiec 1998

      – Nazwisko.

      – Daniel Skalski von Hochberg.

      – Zawód.

      – Radiolog.

      – Błąd. Doradca finansowy. Ewentualnie bankier. Ale tu potrzebna jest już minimalna znajomość procedur. Załóżmy, że odrobiłeś pracę domową. Przeczytałeś książki, które ci dałem? Te o inwestowaniu.

      – Prawie.

      – Więc prawie bankier. Gdyby piłka była w grze, wypadłbyś na aut.

      – Przeczytam. Obkuję procedury na blachę.

      – Gdzie pracowałeś?

      – Ostatnie sześć lat w Barclays Bank w Londynie. Zaczynałem od zwykłego człowieka przy kasie, a doszedłem do stanowiska partnera. Bez protekcji, łapówek. Ciężka, mozolna praca i żelazna determinacja. No, mam trochę szczęścia.

      – Nie wątpię.

      – To dlatego, że wierzę w ludzi. Honor jest dla mnie wszystkim. Słowo droższe pieniędzy.

      – Nie rozpędzaj się.

      – Któregoś dnia dziadek Barclay, który przychodził do firmy każdego dnia po śniadaniu, zauważył, że przy moim okienku jest najdłuższa kolejka. Wezwał mnie na dywanik. Bałem się, że mnie zwolni. Jestem Polakiem, a Brytyjczycy nie mają o nas dobrej opinii. Nie dziwię się. W tamtym czasie większość moich rodaków na Wyspach to było pospólstwo. Hydraulicy, budowlańcy albo zwykłe cwaniaki, co nie wylewają za kołnierz. Czasami zdarzał się jakiś akwizytor. Sam jako biedny student dorabiałem tak sobie w Cambridge.

      – Bardzo ładne podprowadzenie. Brawo.

      – Ale moi przodkowie to byli Niemcy. Bolko Hochberg von Pless nie miał spadkobierców w prostej linii, za to ze strony babci Kruk-Ogińskiej spokrewniony jestem z księciem Zamoyskim. To polska rodzina królewska.

      – Zbyt skomplikowane. Idź w skromnisia i ofiarę.

      – Moja babcia Kruk-Ogińska pochodziła z rodu ostatniego króla Rzeczypospolitej. Komuniści zabrali nam wszystko: tytuły, majątki i godność. W dzieciństwie uczono mnie, by milczeć o pochodzeniu. Nie przyznawać się do arystokratycznych przodków za żadną cenę. Na szczęście angielscy dżentelmeni wiedzą o tej hańbie i zawsze nas szanowali. To, co nas łączy, to zasady. I patriotyzm.

      – Teraz przerwij, niech czeka. Niech wisi na haku. Im dłużej wisi, tym hak jest silniejszy. Zmień temat, jeśli nie dopyta. To znak, że jest sceptyczny. Bada cię, wciąż jeszcze zachowuje czujność. Daj mu czas, żeby przyjął nowinę. Wiadomości muszą mu się ułożyć i już za chwilę w jego głowie pojawi się fragment obrazka. Nie masz na to wpływu. To jego projekcja. Musi być zaciekawiony, mieć apetyt na więcej. Nie odsłaniaj wszystkiego. Pokazuj tylko puzzle. Jakbyś opowiadał historię, pisał książkę, kręcił film. Wtedy w jego umyśle zrodzą się pytania, ale już się zahaczył, tylko jeszcze o tym nie wie.

      – A jak zapyta, co studiowałem? Albo z kim?

      – Oczytanie. By żonglować informacjami, musisz wiedzieć pewne rzeczy. Zbieraj dane, doszkalaj się. Bądź na bieżąco z nazwiskami, nazwami ulic. Wyobrażaj sobie, że tam byłeś, znałeś te osoby. Każda z tych informacji to klucz, hologram. Kombinuj. Improwizuj. Zarzucaj go konkretami. Tych wątków musi być na tyle dużo, by poczuł przesyt. Szum informacyjny, pewnie słyszałeś. Trudne i obco brzmiące słowa są pomocne. Z czasem wymyślisz własne konstrukcje. Nikt nie odważy się zapytać cię o Oksford, jeśli nie rozumie słowa trader, lewary finansowe albo okna deniwelacji. Jak go tak zamotasz, sam się uwikła. Będzie chciał uczestniczyć w fascynującej opowieści, być jej częścią. Przecież jego życie jest takie przewidywalne, a ty oferujesz mu przygodę, emocje, adrenalinę, piedestał. Nie podejrzewa, że podsadzasz go na ten gzyms, by zaraz go z niego strącić. Tak więc bądź cierpliwy, pozwól mu nasiąknąć legendą, jakby był gąbką, a twoje słowa wodą. Czasami będzie musiał jej sporo wchłonąć, zanim zacznie oddawać. Dlatego musisz się nauczyć rozpoznawać ten kluczowy moment, kiedy on już jest gotów i pragnie, choć sam jeszcze sobie tego nie uświadamia. A ty już wiesz, bo jesteś szybszy od niego i robiłeś to wiele razy. Na tym polega władza absolutna. To upajająca chwila. Z czasem będziesz robił to tylko dla niej, dla tej jednej magicznej milisekundy, kiedy twój hak wbił