jedynie pistoletem. Co Nikolay nosił tak naprawdę w kieszeni spodni, tego złotnik nigdy nie sprawdzał i zmieniać tego nie zamierzał.
Wreszcie Rosjanin przesunął swoje imponujące bary od oka kamery i Otto odetchnął z ulgą, że Wolf nie przybył przedwcześnie, bo na tle starej serwantki z tanimi kryształami i węgierskimi lalkami z porcelany widniała pucołowata twarz Dietera Frolicha – szwagra Ottona. Nikolay na próżno próbował wyjaśniać, że szef jest zajęty, nie przyjmuje dzisiaj gości, a za chwilę czeka go ważne spotkanie – Dieter jak zwykle nie słuchał. Raźno przeszedł pod blatem kontuaru i już zaglądał do kantorka na zapleczu, gdzie Otto naciągał poliestrowe spodnie w kant na brudne kalesony.
– Dzieńdoberek! – przywitał się radośnie, jakby przed chwilą wygrał główny los na loterii. – Ukrywasz się, szwagierku?
– Po prostu sprzątam.
Dieter obejrzał pobojowisko.
– Dobrze ci idzie. Tornado już przeszło. – Zarechotał, ukazując czarne dziąsła, i uniósł pudło z tombakiem, które jakimś cudem znalazło się najbliżej jego stóp. – Pamiętam, jakeśmy to gwizdnęli. Nie wiedziałem, że wciąż je masz. Nikt go nie odkupił? Pewnie jak zwykle za dużo śpiewałeś.
Otto wyrwał mu fant z ręki i położył na stercie papierów pod ścianą. Wskazał szwagrowi krzesło naprzeciw siebie. Sam usiadł za biurkiem, nie zapominając przybrać pozy prezesa. Z żoną, siostrą Dietera, żył w separacji już od siedmiu lat, ale ze szwagrem pozostawał w doskonałych stosunkach. Czasami Otto myślał sobie, że ożenił się z Harriet tylko ze względu na sympatię do Dietera. W jakimś stopniu się uzupełniali. Otto wciąż był niezadowolony i spalały go ambicje, których nie mógł spełnić. Dieter zaś był zawsze z siebie rad, choć nigdy niczego nie osiągał.
– Pokazuj, co przyniosłeś, bo mam robotę – fuknął zrezygnowany złotnik.
Za żadne skarby nie chciał, by Wolf spotkał u niego to indywiduum w połatanym swetrze i przedpotopowej kurtce z ceraty, które to indywiduum było jego najbliższą rodziną i kamratem. Właściwie Otto kochał Dietera jak brata, choć nawet po alkoholu nie czynili sobie takich wyznań.
– Zrobiłbyś sobie zęby – mruknął jak zwykle.
– Może w końcu – rozpromienił się Dieter, a Otto opuścił powieki, by tego nie widzieć.
Oddychał powoli i spokojnie, licząc, że szwagier w końcu zamknie usta. Tak się stało. Dieter poprawił kraciasty kaszkiet i podniósł wyświechtaną torbę do tenisa, w której nosił łupy. Umościł ją na kolanach z takim pietyzmem, jakby zawierała relikwie.
– Same skarby – rzekł jak zwykle.
– Przypominam ci, że zepsute odbiorniki radiowe wcale się nie sprzedają.
– Nie mam dziś odbiorników.
Otto sięgnął po papierosa. Planował nie palić, by Wolfa przekonać, że nie trafił do dziupli pasera, i kupił nawet indyjskie kadzidła, które Nikolay miał zapalić, gdy nadejdzie pora, ale po nieudanym sprzątaniu szczerze wątpił, czy uda mu się zrobić takie wrażenie na inwestorze, jak planował. Z ciężkim westchnieniem przesunął barachło w kąt kantorka i zmusił się do skupienia na przyjacielu.
– Prawda i tak zawsze wychodzi na jaw – mawiała Harriet. A kiedy Otto burzył się i pienił, dodawała, głaszcząc się po obfitym biuście i podsuwając mu prażoną pręgę z buraczkami pod nos, aż policzki miał pełne śliny: – Nie oszukasz oszusta.
I tej maksymy zamierzał się dziś trzymać.
– Dewocjonaliów też nie biorę – zaznaczył, marszcząc brwi. – Może Nikolay swoim ruskom sprzeda. Oni lubią krzyżyki i Madonny. Idź, spytaj.
Mimo widocznej niechęci szwagra Dieter nadal promieniał radością. Ottona aż skręcało ze złości, bo on nigdy nie był optymistą i skrycie zazdrościł Dieterowi jego ciągłej wiary w to, że każdy nowy fant odmieni ich życie.
– Co ty na to?
Na zawalonym papierami biurku wylądowało aksamitne puzderko. Pokrywka była nieco przytarta, ale już z daleka złotnik rozpoznał emblematy znanej zegarmistrzowskiej wytwórni. Zgasił papierosa, wytarł dłonie o spodnie, podniósł wieczko. Wewnątrz na brudnej, kiedyś śnieżnobiałej poduszeczce leżał złoty zegarek wysadzany lśniącymi kamieniami.
– Breitling? – odczytał Otto.
Coś mu się kołatało w głowie. Poczuł motyle w brzuchu. Czyżby wreszcie coś mieli?
– Limitowana kolekcja. Pięćset dziewięć diamentów.
Otto chwycił lupę. Obejrzał.
– Dobra podróbka – orzekł.
– To nie podróbka – nadął się Dieter. – Sprawdź numer na kopercie.
Otto podniósł zegarek. Na odwrocie koperty widniał numer 15. Zakroplił chlorek złota. Nie ściemniało nawet na jotę.
– Kruszec prawdziwy, ale kamienie to szmelc. Chyba mam klienta na tego skowronka. Nikolay zawiezie go do Berlina. Jak się go podrasuje, weźmiemy za niego pół koła.
Dieter wyrwał zegarek z rąk Ottona.
– To jest oryginał! Wart dziesięć tysięcy marek! Jeśli mnie przeprosisz, puszczę ci go za siódemkę.
– Za siódemkę to ja ci puszczę cały mój zakład – zaśmiał się Otto. – I dołożę audi. Z garażem.
Dieter pojął wreszcie, że Otto mu nie wierzy. Pieczołowicie owinął pudełko aksamitem, a potem schował do swojej brudnej torby. Wyjął z niej saszetkę ze złotymi bransoletkami.
– Skoro cię nie stać, opchnę gdzie indziej. Za to trzy setki.
Zapadła cisza. Otto rzucił okiem na złoty złom.
– Dwieście pięćdziesiąt.
– Dobra – zgodził się natychmiast Dieter. – Ale pomożesz mi dojść do Yanka.
– Chyba nie pójdziesz do tego bandyty? Nie z moim towarem!
– Breitling jest mój – zaznaczył twardo Dieter. – A ty chcesz mnie ograbić.
– To jest falsyfikat – upierał się Otto.
– Dureń jesteś. Wiadomo, że ten fant jest gorący i trzeba będzie kasę zamrozić na lata, a klienta poszukać w innej sferze niż nasza, ale miałem cię za łebskiego gościa. Za kogoś, kto inwestuje, myśli trochę o przyszłości. Skoro tak, może Yanek albo Nikolay mi pomogą. Z pewnością poznają się na breitlingu i znajdą mi właściwego kupca, bo ty gówno wiesz o tych sprawach – zakończył tyradę ze zbolałą miną.
Otto pierwszy raz widział Dietera tak urażonego. W gruncie rzeczy był to człowiek dobrotliwy, łagodny, i może też dlatego nikt nigdy nie podejrzewał go o to, że poza warsztatem samochodowym, który prowadził, zajmuje się również inną działalnością. Znali się tyle lat i razem klepali biedę. No i łączyła ich trwoga przed Harriet, a to wiele znaczy. Nikt obcy tego nie pojmie. To jak wspięcie się wspólnie na wielką górę lub przepłynięcie oceanu. Fakt, że żaden z nich nigdy nie podróżował. Bo i po co? A przede wszystkim za co?
– Kto ci go przyniósł?
– Gertrud.
– Dziewczyna Yanka?
– Słyszałem, że nigdy ze sobą nie byli.
Otto baczniej przyjrzał się szwagrowi.
– To bandzior. Jego ojca odstrzelili w Polsce w wojnie gangów.
– Prowadzi interesy. Tak samo jak my, ale ma lepsze