tego frajera do ostatniego funta – myślał pijany Otto, kiedy kładł się spać, a do jego sypialni wlewało się słońce. Nie zamierzał otwierać dziś swojego kramu. Pierwszy raz w życiu czuł się jak Dieter każdego dnia. Myślał z radością o przyszłości i szeroko się uśmiechał. – Będziemy bogaci. To nasz najlepszy przekręt w życiu.
Gertrud Schmetterling schowała banknot za biustonosz i z godnością opuściła pokój. Korytarz był długi, oświetlony rzęsiście i wyłożony po bokach lustrami. Idąc, czuła, jak jej jazzówki zagłębiają się w puszystą materię dywanu. Powinna pojechać do domu, do Essen. Dać synkowi śniadanie i zająć się nim do popołudnia, bo matka miała dziś nocną zmianę. Ale noc była ciężka, a – jak na razie – wszystko, co zarobiła, to te nędzne trzydzieści marek bezzębnego Nadreńczyka, od którego przed chwilą wyszła. Dobre było jedynie to, że już się uzależnił. Wiedziała, że dziś wieczorem Dieter znów zejdzie do baru. Nie powinien jej od razu znaleźć. Podróż, nowe ciuchy i motel kosztowały ją niemało, a przecież to dopiero początek. Czekała ją podróż do Hamburga, Kronbergu, a jeśli dobrze pójdzie, i do Frankfurtu. Wolf uprzedził ją, że rozliczą się dopiero po transakcji. Dlaczego się na to zgodziła? Fakt, była to miła odmiana od codziennej rutyny w hotelu Handelshof, gdzie z hokera przemieszczała się do numeru 130 i z powrotem, a jeszcze musiała opłacić się barmanom, konsjerżowi i policji. Z tego, co jej zostało, lwią część zabierał Yanek, choć kiedy przychodziło co do czego, i tak zajęty był czymś innym. Płaciła mu tylko ze strachu. Kiedy od czasu do czasu dawał jej gorący towar do upłynnienia, wiedziała, że w ten sposób ją wikła. Nie, zdecydowała, zostanie w Mülheim do jutra. Nie miała sił na starą grę z matką, która udawała, że wierzy, jakoby Gertrud tyrała nocami w kasynie. Zadzwoni i powie, że jej menedżer zarządził remanent, ale najpierw trzeba trochę wytrzeźwieć. No i wymyślić jakieś anegdoty z nocnych przygód za stołem z ruletką.
W windzie była sama. Przyjrzała się swojej twarzy w lustrze i ze zdziwieniem stwierdziła, że nie koresponduje z jej samopoczuciem. Mimo to wyjęła puderniczkę, delikatnie pociągnęła usta różową szminką. Nie łudziła się, że te zabiegi odejmą jej lat, ale przywracały pozory kontroli. To był zwykły rytuał, jak prysznic po intensywnej pracy w ogrodzie. Wygładziła koszulę, przypięła równo szelki i podtapirowała grzywkę. Marynarkę uszytą na wzór uniformów kasyna w Baden-Baden, gdzie przez trzy sezony pracowała jako krupierka, trzymała nonszalancko na ramieniu. Od dawna nie nosiła już kusych sukienek ani butów z sex shopu. Miała trzydzieści dziewięć lat i zmarszczki wokół oczu, kiedy się uśmiechała. Lubiła ten moment, kiedy podrywający ją mężczyźni orientowali się nagle, że będą musieli płacić za jej czas. Nigdy nie nazywała siebie prostytutką. Podobnie jak Yanek, który chełpił się, że handluje fałszywymi dokumentami i zna wszystkich paserów w mieście, za etykietę alfonsa wymierzyłby bluźniercy mocny cios w szczękę.
Hol był pusty. Ostatni goście opuszczali restaurację, a kelnerki zakładały w drzwiach żółtą taśmę. Gertrud domyśliła się, że śniadanie się skończyło.
– Kawa wchodzi w grę? – zwróciła się do konsjerża, który mógłby być jej synem, więc nie miała co liczyć, że ulegnie jej urokowi. Zresztą był tak zajęty układaniem ulotek na blacie, że aż wzdrygnął się, słysząc jej głos. Przyjęła więc ton matczyny, łagodny, z nutą delikatnej perswazji. – Mogłabym sobie usiąść tutaj, w lobby. Tylko jedno cappuccino.
– Siedem marek. – Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie. – Chyba że weźmie pani na pokój?
Gertrud podała numer Dietera.
– I bułeczkę z adwokatem z czekoladową posypką. – Gertrud kuła żelazo, póki gorące. – Po drodze widziałam, jak kelnerzy wieźli pełen kosz do kuchni. Mogą być dwie albo i trzy. Jestem głodna jak wilk.
Położyła na blacie banknot. Konsjerż zabrał go wprawnym ruchem. Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił.
– Sprawdzę, co da się zrobić.
– Merci. Czekam koło palmy.
Odwróciła się, by pokazać miejsce, gdzie mają dostarczyć jej kawę, i zamarła. Pod ścianą, niemal przy samym wejściu siedział przystojny blondyn w odblaskowym dresie. Składał właśnie płachtę „Frankfurter Allgemeine Zeitung” i przywoływał Gertrud wzrokiem. W gardle momentalnie urosła jej gula, a ciało naprężyło się jak do skoku. Nagle poczuła się tak słaba, jak może się czuć jedynie osoba, która wie, że za chwilę ktoś będzie ją okładał, a ona nie ma sił, by się bronić, więc tym bardziej nie starczy jej woli, by uciec. Nie chciała podchodzić do Yanka ani z nim rozmawiać. Nigdy nie pojawiał się bez powodu. Zawsze miał jakiś kłopot do rozwiązania i to ona miała się nim zająć. Gertrud gardziła sobą, że daje się tak wykorzystywać. Była wściekła, że brat ją znalazł, i znów nie miała pojęcia, jak to zrobił. Pragnęłaby wymazać ten obraz, zniszczyć go. Udać, że go nie widzi, i iść do swojej palmy, wypić kawę, zaplanować w spokoju dzień. Ruszyła jednak w kierunku mężczyzny. Wykrzywił usta w tym swoim zimnym, chytrym grymasie, który tak dobrze znała. Tyle już razy brała go za przejaw sympatii, a przecież oznaczał jedynie satysfakcję, że kolejny raz siostra robi, co jej każe.
– Jak leci? – zdobyła się na łagodny ton.
– Słabo wyglądasz. Ciężka noc?
– Za to ty jak zwykle kwitnąco – fuknęła wściekła. – Czego chcesz?
Ugryzła się w język, bo przecież planowała się opierać. Nie powinna mu niczego ułatwiać. Nie miała żadnych pieniędzy, którymi mogłaby się podzielić. Niczego od niego nie chciała. Żadnych fantów, kradzionej biżuterii, lewych czeków, zrabowanych damskich torebek. Wciąż nie opyliła tej ze skóry jakiegoś gada z diamentami. Bała się ją nosić, bo była bardzo charakterystyczna, choć Yanek zapewniał, że to prezent, rzecz wyjątkowa i wiele warta, a skradziona gdzieś daleko we Włoszech, więc może używać jej bezpiecznie. Gertrud pragnęła jedynie, by Yanek usunął się z jej życia, zostawił ją w spokoju i nigdy nie wracał. A jednocześnie wiedziała, że nie umie, nie potrafi go porzucić. Był jej młodszym braciszkiem, którym powinna się opiekować. Obiecała to ojcu, kiedy konał jej na rękach po postrzale. Matka, która przecież niańczy teraz jej dziecko, wciąż sprawdzała, czy Gertrud wystarczająco troszczy się o małego Yanka. I nie dostrzegała, że dzielą go od Gertrud zaledwie trzy lata i że jest zwykłym przestępcą.
– Upłynniłaś sikora?
– Jeszcze nie – skłamała.
Dieter obiecał, że jak tylko szwagier zrealizuje czek Daniela, zapłaci jej dziesięć tysięcy, ale nie zamierzała na razie informować o tym Yanka. Zorientowałby się, że fant był oryginalny, i wyrzekałby, że za mało wytargowała.
– Jak Bruno? – przymilał się tymczasem Yanek.
Znała jego metody na wylot, ale za każdym razem się nabierała.
– Co cię to obchodzi?
Brat nie byłby sobą, gdyby nie dostrzegł jej irytacji. Wciąż kpiąco się uśmiechał, a jego oczy były zimne, martwe, jak u wypchanego jelenia, który do dziś wisi w salonie ich rodzinnego domu w Essen. Im bardziej Gertrud była zdenerwowana, tym bardziej odprężał się Yanek. Zdawało się, że karmi się jej gniewem i lękiem. Zawsze kiedy ją postraszył, rzucał jej ochłap, udając dobroć.
– Mama mówiła, że nie zadzwoniłaś, a Bruno w nocy wymiotował. Ale już jest w porządku. Nie ma powodu do obaw.
Gertrud spokojnie przyjęła cios, nawet się nie skrzywiła. Wiedziała, że to dopiero początek. Grali w tę grę od przeszło trzydziestu lat.
– Skoro jesteś takim dobrym wujkiem, mógłbyś pomóc.
– Od kiedy to