do słońca i skierowała się prosto na dworzec. Chciała teraz tylko przytulić dziecko.
Basen był pełen liści i Konstantin Damm wyławiał je z zapamiętaniem, kiedy leciwa gosposia wprowadziła Ottona i Dietera.
– Kawa, herbata, brandy? – zapytała z miękkim akcentem. – To znaczy mleka do kawy nie ma, cukier się skończył, ale brandy jest. Dobrze mówię, panie Damm?
– Mów od razu, Radko, że mamy tylko polską wódkę – roześmiał się notariusz. – Czy panowie reflektują? Radka przywiozła ją z Krakowa.
– A przywiozłam. I stoi tak od świąt. To jak będzie?
Goście bez pudła zorientowali się, kto rządzi w tym domu.
– Ja prowadzę. – Dieter pokręcił głową i rozejrzał się po zaniedbanej rezydencji, która czasy świetności miała za sobą, lecz zachowała klasę i wciąż była pełna godności, podobnie jak sześćdziesięcioletnia Polka, która tym domem zarządza. – Ale Otto powinien się napić. Strasznie się denerwuje.
– Nie ma co szarpać sobie nerwów. Wszystko i tak zawsze się układa – odrzekł Konstantin, nie przerywając pracy. – Dla mnie też nalej szklaneczkę, Radko, tylko schłodzonej. Wiesz, że nie cierpię ciepłej wódki. Strasznie mnie roztkliwia.
– To w takim razie chwilę potrwa. Lodówkę trzeba podłączyć – naburmuszyła się gospodyni. – Nie uprzedził pan, sędzio, że szykuje pan przyjęcie.
– A szykuję? – Konstantin wykrzywił się do przybyszy. Grymas w żadnym stopniu nie przypominał uśmiechu. – To zależy, z czym przychodzicie.
Odłożył wreszcie cedzak i wskazał brudne krzesła ogrodowe, które przystawili sobie nad basen. Stolika nie było. Dieter rozglądał się długo, by wreszcie zidentyfikować mebel w wodzie. Między jabłonkami dostrzegł też połamaną huśtawkę i przewrócony parasol – z daleka wyglądał jak zmaltretowany kłąb folii w czerwono-białe pasy. Trawa była dawno niekoszona. Nie tak Dieter wyobrażał sobie dom naczelnego notariusza niemieckiej branży finansowej. Dotąd żywił przekonanie, że prawnicy to pedanci oraz perfidni manipulatorzy, choć przecież jedno nie wyklucza drugiego.
– Co tutaj zaszło? – Wyciągnął z kieszeni camele. Spojrzał na Konstantina, który ewidentnie zamierzał zignorować pytanie. – Można?
– A pal pan, jeśli lubisz hodować obcego w płucach.
– Przynajmniej nie będzie samotny – odezwał się wreszcie Otto, co wszystkich ubawiło.
Tymczasem z domu wynurzyła się znów Radka. Drobiła kroki ostrożnie aż do samego brzegu basenu, a potem zatrzymała się i postawiła tacę z butelką oraz kieliszkami na brzegu. Dieter zdziwił się, jak się udało jej tak błyskawicznie zmrozić flaszkę. Szkło było oszronione, a zawartość butelki gęsta jak syrop. Najwyraźniej Radka, wzorem jego szwagra, lubiła sobie ponarzekać, ale robiła, co do niej należało. Dieter postanowił, że jeśli wkrótce jego los się odmieni, zatrudni taką właśnie osobę do prowadzenia hacjendy. I zdecydowanie nie pozwoli, by w jego basenie pływały stoły. No cóż, na razie mu to nie groziło, więc uśmiechał się tylko do Radki, co z jakiejś przyczyny dodatkowo ją irytowało. W tym też przypominała mu Ottona.
– Pan sobie weźmie – poleciła władczo Radka. – Bo ja już raz wpadłam dziś do tego gnoju. Drugi raz nie zamierzam się kąpać.
Otto i Dieter spojrzeli po sobie. Konstantin jęknął, rzucił przekleństwo pod nosem, ale grzecznie pośpieszył po napitki.
– Dopiero zjechaliśmy z Genewy – wyjaśnił, odbijając denko butelki. – Nie było nas ze trzy tygodnie. W tym czasie balowała tu gwardia młodzieży. Napuścili wody, połamali krzesła. W domu wszędzie pełno było białego proszku. Radka ogarnęła to z grubsza, ale ogrodu nie tyka. Taką mamy umowę.
– Włamali się?
Konstantin machnął ręką.
– Nieważne. Panowie nie mają dzieci?
Otto i Dieter synchronicznie pokręcili głowami.
– Szczęściarze.
Konstantin nabrał powietrza, wypuścił je, szeroko otwierając usta, a potem podniósł butelkę i rozlał trunek do szklanek z nadrukiem coca-coli. Zawartość jednej z nich wypił duszkiem.
– Kieliszki też wytłukli – zameldował.
Otto zawahał się, ale wziął łyk. Po namyśle jednak poszedł w ślady prawnika.
– Zimna – pochwalił. – Dobry ma pan zamrażalnik.
– Radka zawsze tak gada, ale pewnie już rano włączyła agregat. – Konstantin uzupełnił mu szklankę. – To, jak mawiają w kraju Radki, na drugą nóżkę. – I zaczął się rozkręcać: – A mamuśka jeszcze syneczka broni. Głowę mi zmyła, że byłem brutalny. Brutalny, słuchacie? Bo wywaliłem tę hałastrę z domu, a było ich chyba z siedemnaście sztuk. Jeszcze trzy dni takiej balangi, a zdemontowaliby mi dom na wióry.
– Ile syn ma lat? – Dieter wtrącił się wyłącznie z grzeczności.
– Martin? Szesnaście. Nie, czternaście. Chyba… – Konstantin się wił. – Ale jego dziewczyna jest pełnoletnia. Córka prezesa Süddeutsche Banku, Berga. Piękna sztuka i diabelskie nasienie. Wierna kopia mojej byłej. Niestety Martin we mnie się nie wdał. Żadnego celu w życiu. Chciałby jechać do Amazonii i poddać się jakimś rytuałom, za co zapłacić mam oczywiście ja, a ponieważ odmawiam, ćpa, pije i włóczy się z punkami po squatach, o czym matka nie chce słuchać i wmawia mi, że stresuję dziecko. Tak czy owak, jak ich wyrzuciłem, poszli do parku i tam zgarnął ich patrol. A ponieważ to wszystko dzieci moich znajomych, same szychy, rozumiecie, urządziliśmy sobie nieoficjalną wywiadówkę w komisariacie. Największą kaucję zapłacił Noell Burling, opiekun kont w RobbyBanku. Jeśli zrobimy tego Polaczka na szaro, poznacie go z pewnością. Noell z żoną na stałe mieszkają w Szwajcarii. W Genewie nie miał dla mnie czasu, ale na komendzie pogadaliśmy o życiu i przyznał, że wiele mi zawdzięcza. Tylko ze względu na nasze interesy komisarz prowadzący sprawę puścił jego córkę bez kaucji. Obnażała się ponoć w parku i wierzcie mi, nagrania są klawe. To właśnie jest była dziewczyna mojego syna. Nie wiem, czy wspominałem, że ona ma lat szesnaście. Wygląda na to, że chłopak gustuje na razie w starszych. To sprawa edypalna, jak sądzę. Chyba wyślę go do tej Amazonii.
Przerwał wreszcie i klepnął się po udach.
– To tak w skrócie, co u mnie. I dlaczego mam stolik w basenie oraz kupę gówna zamiast wody. Macie dokumenty?
Otto podał mu kopię pełnomocnictwa Daniela Skalskiego von Hochberga i certyfikat powierzenia Polakowi dziewięciu ton złota przez arabskiego szejka, które wspólnie zamierzali umieścić na koncie Dietera.
– Ksero? – Notariusz skrzywił się i przez chwilę szukał w kieszeni okularów do czytania, a ponieważ ich nie znalazł, odsunął papiery na długość ramienia. – A skąd wiadomo, że to nie fałszywka?
– Właśnie. – Otto pokiwał głową i spojrzał na szwagra, jakby to on zawinił.
– Nie wiadomo – potwierdził Dieter z powagą.
– Jak mam to sprawdzić? – Damm zdenerwował się nie na żarty. – Chybaście ocipieli! Gdzie gwarancje, certyfikat autentyczności? Gdzie wreszcie są pełnomocnictwa dla mnie?
– Gdybyśmy to wiedzieli, nie przychodzilibyśmy do ciebie. – Dieter nie dał się sprowokować. – Po co nam dodatkowe koszty? To spora kasa, nikt nie chce się dzielić.
– Racja – zmiękł Konstantin. Był bardzo zadowolony, choć wciąż udawał nadąsanego. – Czyli mam zacząć od początku?
–