Katarzyna Bonda

Miłość czyni dobrym


Скачать книгу

wieczorem. Trzeba się naradzić. Radka robi genialną golonkę z kapustą.

      Daniela zbudził ból. Poruszył zdrętwiałym ramieniem i przypomniał sobie, że leży na polówce. Jedna z aluminiowych rurek była złamana i wciąż wyginała się do góry. Ten kawałek pewnie wbijał mu się w ramię całą noc, bo nie miał w nim czucia. Próbował przekręcić się na bok, ale łóżko zaskrzypiało skrzekliwie, więc zamarł, nasłuchując. Nad głową miał wieniec czosnku, a w nogach przepełniony śmietnik. Odór resztek nieprzyjemnie drażnił jego nozdrza. Na kuchence stała wczorajsza zupa. Roiły się nad nią muchy. Zlew był zawalony brudnymi naczyniami, kran kapał irytująco. Oto mój Eden, pomyślał z żalem i już w tej chwili wymazał to wspomnienie gumką myszką. Na wszelki wypadek, gdyby o swojej błyskotliwej karierze finansisty miał opowiadać wnukom.

      – Podejdź do tej istoty. Okaż jej współczucie i poproś o wybaczenie – usłyszał z głębi mieszkania. – Przytul ją. To twoje wewnętrzne dziecko płacze, nie ty. Stań w jego obronie.

      Rozległ się stłumiony szloch.

      Daniel wychylił się do swojej torby wciśniętej między taborety pod stołem i spróbował wyjąć z niej walkman i słuchawki, ale ich nie znalazł. Musiał je zostawić w salonie, kiedy do późna czytał książki zalecone przez Wolfa. Z jednej z kieszeni wystawała butelka wódki. Całkiem pusta. Poddał się. Naciągnął śpiwór na głowę, by zagłuszyć odgłosy terapii, ale nie pomagało. Dźwięki docierały jeszcze wyraźniej, jakby zwielokrotnione. Dobrze wiedział, że sesja dopiero się zaczęła i potrwa do popołudnia albo i dłużej. Vaanat, guru Carli, przychodził tylko wtedy, kiedy Wolf wyjeżdżał w interesach. Daniel nie musiał sprawdzać – na stojaku, na którym zwykle wisiała laska jego dobroczyńcy, teraz z pewnością jej nie było i nie będzie do jutra. To oznaczało, że w nocy czeka Daniela doprawdy irytujące słuchowisko. Jaka szkoda, że nie miał innego lokum, do którego mógłby się chwilowo przenieść. Nagle na myśl przyszła mu Gertrud. Przewyższała go wzrostem o głowę i nosiła się jak facet, ale w sumie nie była taka zła. Biust niczego sobie, fantastyczne włosy i niski głos samicy alfa. Ciekawe, czy ma własne mieszkanie? To byłby w tej chwili dla Daniela duży walor. Jak wiele dałby za spanie w normalnym łóżku. Niestety cały wieczór go ignorowała.

      Płacz ucichł jak zerwana struna. W jego miejsce pojawił się odgłos głębokich oddechów. Szybkie hausty powietrza zakończone jękiem lub krzykiem nasuwały Skalskiemu obrazy brudnego seksu. Poczuł nagle, że w jego bokserkach odbywa się seans alternatywny, ale może to wina pory.

      – Obudź w sobie zwierzę – powtarzał raz po raz nauczyciel Carli. Odgłosy wzmagały się. Vaanat podniósł głos niemal do krzyku. Brzmiał teraz rozkazująco: – Wyrzuć te złogi. Niech one popłyną. Jestem twoim hydraulikiem, który przeczyści te rury. Pozwól mi tego dokonać.

      – Z pewnością ci pozwoli – mruknął Daniel z przekąsem, bo wiedział, jak to się skończy.

      Przytulaniem, całowaniem i otwieraniem kolejnych butelek wina, które w całości wypije Carla, gdyż Vaanat był zanadto oświecony, by zatruwać swe boskie ciało alkoholem. Co innego z tytoniem. Jogin palił jak smok, a niedopałki chował w doniczkach, tłumacząc Carli, że w ten sposób walczy z robactwem.

      Po kwadransie Daniel miał już dość kontaktów z wewnętrznym dzieckiem żony Wolfa. Był pewien, że dobre rżnięcie rozwiązałoby wszystkie kłopoty Carli, ale kimże był, aby ją pouczać, skoro miała ochotę sponsorować brodatego jogina, głaskać jego rozdęte ego i słuchać bajdurzenia o odnalezieniu zagubionej duszy. Wstał, nastawił kawę. Zajrzał do lodówki, lecz znalazł tylko resztkę boczku i kwaszone ogórki. Położył je na blacie, poczłapał do łazienki. Musiał przejść korytarzem obok sypialni Carli, więc na twarz przybrał maskę zadziwionego niewiniątka. Nim jednak zdążył ją zaprezentować, drzwi sypialni trzasnęły z hukiem i rozległ się wiedźmowaty chichot. Danielowi ulżyło. Nie rozumiał, dlaczego nie zrobili tego wcześniej i zmuszali go do bycia niemym świadkiem swoich godów.

      Opłukał twarz wodą, obmył się pod pachami i w pach­winach, bo prysznic jak zwykle był zapchany, a potem otworzył szafkę z kosmetykami Wolfa. Nie żałował sobie brylantyny i perfum Laurenta. Najbardziej lubił te w zielonej flaszce, bo dystansowały go wobec świata i przypominały mu o tym, kim chce być. Potem pogrzebał w kremach Carli i wklepał sporą dawkę żelu pod oczy. Sprawiało mu satysfakcję, że kobieta płaciła setki marek za napis na słoiczku, a tylko na jego skórze widać było efekty tej inwestycji. Nigdy by się nie przyznał, że używa kosmetyków pielęgnujących jak baba, ale tak naprawdę to lubił. Przypudrował pryszcz na nosie, wszelkie zaczerwienienia zniwelował korektorem. Bardzo długo wcierał kosmetyk, by tylko wprawne oko mogło dostrzec makijaż, i dopiero kiedy był zadowolony z siebie, podszedł do swojej ceratowej kosmetyczki i wyciągnął z niej mały grzebyk. Przyczesał wąsy. Był gotowy do wyjścia.

      Problem w tym, że nie miał dokąd wychodzić. Wolf zawiadywał jego czasem, mówił mu, dokąd ma iść, z kim rozmawiać, jaką rolę grać. Rano w nogach polówki Daniel znajdował ubrania, które miał włożyć. On sam z własnej woli za nic nie wcisnąłby na siebie tych kraciastych spodni ani marynarki uszytej z pstrokatego materiału, który nadawał się co najwyżej na narzutę wersalki, ale udawał, że ufa Wolfowi i jest zachwycony. Nie miał wyjścia. Do Polski wracać nie miał po co. Ścigali go też Anglicy za zdefraudowanie kart płatniczych i nielegalne wywiezienie samochodu. Dopóki go nie znajdą, proces nie może się odbyć. Jak dobrze, że nie dotarli do innych lewych dokumentów leasingu. Tak naprawdę wyprowadził z Wielkiej Brytanii osiem wozów. Głównie bmw, bo do tej marki miał słabość, choć dwoma dżipami i land roverem, które wyłudził okazyjnie, też nie pogardził. Marzył, by zmienić tożsamość, zamknąć stary etap, jednak Wolf go od tego odwiódł i nakazał, by wciąż używał własnego nazwiska. Daniel zgodził się więc na legendę księcia, bo pomagała wrobić złotnika i mechanika, ale z czasem i to miał porzucić. Musiał to przetrzymać, nauczyć się wszystkiego od swojego mistrza, a później usamodzielnić. Nie mówili o tym, ale obaj rozumieli, że po przekręcie z parkiem rozrywki ich drogi się rozejdą. Na razie jednak Wolf rozpaczliwie go potrzebował i Daniel wykorzystywał swoją pozycję, na ile tylko zdołał. Przeprał więc w zlewie podziurawione bokserki, owinął się w biodrach ręcznikiem i ruszył z powrotem do kuchni. Był kurewsko głodny. Jego wewnętrzne dziecko pragnęło padliny. Dobrze, że w lodówce ostało się nieco boczku.

      Wycierał właśnie chlebem tłuszcz z patelni, bo w szafce nie było ani jednego czystego talerza, kiedy rozdzwonił się telefon. Daniel nie ruszył się ze swojego miejsca, spokojnie pogryzał cebulę. Poza jego rodziną nikt nie znał tego numeru, a Daniel nie miał ochoty na rozmowy z ojcem ani tym bardziej z Emilką. Temat był zawsze jeden: pieniądze. Daniel już kilka dni temu obiecywał żonie, że nada coś przez Western Union. I chciał to zrobić, szczerze przysięgał oraz wierzył, że to uczyni, ale nie miał nawet na bilet autobusowy. Nie czuł się więc winny kłamstwa.

      – Tak, słucham – dobiegł go zniecierpliwiony głos Carli.

      Jak zwykle mówiła po francusku, by zniechęcić interesantów lub wierzycieli, których Wolfowi doprawdy nie brakowało. To, że ślepiec pośredniczył w różnych transakcjach i był w tym skuteczny, nie znaczyło, że przelewał należności od razu. Najczęściej wcale ich nie przelewał. Tę lekcję Daniel odrobił szybko i zapamiętał dokładnie. Im dłużej zwlekasz, mamisz i opowiadasz o kryzysie, tym człowiek czuje się bardziej upokorzony, a jeśli ma w sobie choć gram godności – odpuszcza. Często jest na tyle zmęczony spławianiem, że pokrzyczy, pogrozi, a wreszcie machnie ręką i jedyną karą za ten grzech będzie brak ukłonu na ulicy oraz niemiłe plotki. Ale czy to jest powód do smutku, skoro pieniądze są wciąż w kieszeni? Tylko ci, którzy nie telefonują, nie gadają, ale twardo, bez ostrzeżenia, egzekwują swoje należności, tak naprawdę mają szansę na sukces. O tak, Daniel wiele uczył się od Wolfa.

      – Twoja żona.

      Do