Katarzyna Bonda

Miłość czyni dobrym


Скачать книгу

z tą Gertrud bliżej, niż sądziłem.

      – Czasem się widujemy. – Dieter odwrócił głowę. A potem wysyczał wojowniczo: – Nieodpłatnie! Mylisz się co do niej. Życie jej nieźle dokopało. To dobra dziewczyna.

      Otto opuścił ręce zrezygnowany.

      – Skoro zależy jej na prowizji, sama mogła przyjść z tym do mnie.

      – Za rubiny zapłaciłeś połowę. Też wmawiałeś, że są trefne. Obaj wiemy, ile były warte. Może i mnie chcesz oszwabić?

      Otto poddał się. Miał dość swoich problemów. Nie będzie przecież pouczał pięćdziesięcioletniego faceta, że kurwa zawsze pozostanie kurwą. Bo ten styl życia się wybiera i nikt nie zmusi kobiety, by się sprzedawała, jeśli ona sama w tym nie zasmakuje. Dieter jakby czytał w myślach szwagra, bo dodał z wyrzutem:

      – A poza tym w Baden-Baden była krupierką, nie dziwką.

      Otto wiedział o Gertrud nieco więcej, ale nie chciał rozwijać tematu, by nie ranić przyjaciela. Zresztą nie miał pewności. Słyszał tylko plotki.

      – Zostaw – mruknął. – Przyjrzę się temu sikorowi.

      Mierzyli się chwilę wzrokiem. Wreszcie Dieter wyjął zawiniątko. Otto znów otworzył pudełko.

      – Ciekawe, kto go przyniósł Gertrud.

      – Nie wiem. Ale nie Yanek. Prosiła mnie o dyskrecję. Zwłaszcza jeśli chodzi o niego.

      – I ty chcesz mu zanieść sikora w zębach? Jaki sens?

      – Najpierw przychodzę do ciebie, tak?

      Otto udał, że nie słyszy wyrzutu. Im byli starsi, tym więcej cech Harriet dostrzegał u Dietera. Nie miał już siły go uświadamiać, ale musiał. Kochał go przecież jak brata. I byli kumplami.

      – Więc to bardziej niż pewne, że sikor jest lewy. Choć powtarzam ci raz jeszcze, podróbka przednia.

      Dieter pogrzebał w torbie i położył przed Ottonem cienki papier. Wydął wargi z triumfem. Otto ledwie rzucił okiem.

      – To po francusku. Pewnie do innego modelu.

      Obrócił kartkę. Były na niej wykresy gemmologiczne. Czytał długo. A im bardziej pogrążał się w lekturze, tym lepiej rozumiał, że Dieter prawdopodobnie się nie myli. Ten zegarek, jeśli faktycznie jest oryginalny, wart jest nie dziesięć, ale sto tysięcy. Gdyby go dobrze sprzedał, starczyłoby dla Wolfa i dla nich obydwóch na nowe życie. Przeżegnał się w duchu, bo tak naprawdę był człowiekiem wierzącym. Tylko wrodzony pesymizm nakazywał mu nie cieszyć się przedwcześnie.

      – I co? – nie wytrzymał Dieter.

      – Na razie nic. – Otto za wszelką cenę starał się zachować spokój. – Nawet nie wiem, czy chodzi.

      Ale Dieter znał szwagra lepiej niż Harriet i znów nabrał nadziei.

      – Jesteśmy bogaci? Powiedz, że tak! Prawdziwy? – I już rozciągał twarz w uśmiechu, do czego Otto nie mógł dopuścić, więc nakręcił zegarek i odburknął:

      – Wróć wieczorem. Za chwilę mam spotkanie.

      – Resztę będziesz oglądał?

      – Później – zbył go Otto. – Dieter, naprawdę zmywaj się. Nie chcę, żeby ktoś cię zobaczył. To bankierzy.

      – Starasz się o kredyt?

      – Mam coś na oku.

      Dieter zerknął na breitlinga, a potem przeniósł wzrok na Ottona. Szwagier coś ukrywał. Dieter bardzo chciał wiedzieć, co knuje.

      – Wstydzisz się mnie?

      – Nie bądź śmieszny.

      – Gdyby nie ja, już dawno musiałbyś zamknąć ten kram. Jeszcze będziesz tego żałował – pogroził szwagrowi i z typową dla siebie flegmą zaczął zapinać torbę. Dopiero kiedy wszystkie sprzączki były na swoim miejscu, rzucił: – Papieros tli ci się na stole.

      Otto poderwał się, przykrył żar swetrem, który zerwał z oparcia. Poczuł smród spalenizny. W tym momencie do kantorka zajrzał Nikolay.

      – Pan Igy Wolf. Prosić?

      Otto wymienił spojrzenia z Dieterem, który uśmiechnął się chytrze i bez słowa wszedł do toalety. Otto zaś trzęsącymi się dłońmi otrzepał ubranie, po czym z niechęcią włożył nadpalony sweter.

      Igy Wolf nie był mężczyzną przystojnym, ale miał w sobie urok, któremu niewielu potrafiło się oprzeć. Nieprawdopodobnie wysoki i chudy, jakby stworzony do noszenia fraka, który aktualnie miał na sobie, choć nie minęła trzynasta. Kiedy był zadowolony, podkręcał cienki wąsik, a zadowolony był nieustannie. Wyglądał jak wycięty z filmu z epoki. W jednej dłoni trzymał melonik, w drugiej – laskę z kościaną rączką, na której – jak mówiono – wyrzeźbiono masońskie symbole. Nikt nie wiedział, co znaczą i czy w ogóle się tam znajdują, bo Wolf nie wypuszczał jej z dłoni. Tylko żonie, w domu, pozwalał odwieszać laskę na stojak. Tak w każdym razie opowiadano. Carla zwracała się do męża Ignacy, bliscy nazywali go Igy, a reszta mówiła po prostu Wolf. Stalowe oczy polski emigrant skrywał za ciemnymi okularami. Nigdy ich nie zdejmował. Był ślepy. Ale ta drobna niedoskonałość nie przeszkadzała mu w robieniu interesów. Jego rolą było łączenie ludzi, poznawanie ich ze sobą i przygotowywanie gruntu. Strony chętnie płaciły mu prowizję od zysków, bo Wolf był skuteczny, a przez swoje kalectwo wypracował szósty zmysł. W każdym razie niektórzy w to wierzyli.

      – Czyżby palił pan kompromitujące dokumenty? – rzekł zamiast powitania niewidomy dandys i dyskretnie wysunął laseczkę, by sprawdzić, czy przestrzeń wokół jest bezpieczna do wykonania kolejnego kroku. Znalazł oparcie krzes­ła, na którym przed chwilą siedział Dieter.

      – Jeszcze ciepłe. Czy jesteśmy sami?

      Zaskoczony Otto wpatrywał się w ślepca i czuł to ulgę, to niepokój. Sam nie wiedział, czy to, że Wolf nie widzi, przyniesie mu korzyść czy pecha. Do tej pory rozmawiali wyłącznie przez telefon.

      – Będę czekała w samochodzie, kochanie – padło z korytarzyka.

      – Dziękuję, skarbie.

      Dopiero teraz Otto dostrzegł nieładną szatynkę w pistacjowym kostiumie: końska twarz, wyłupiaste, zbyt szeroko rozstawione oczy, a przy tym długie, gęste włosy i ekstrawagancki ubiór, który miał za zadanie sprowokować postronnych do zachwytu nad jej oryginalnością. Skłoniła się złotnikowi z dystynkcją i dodała po francusku:

      – Von Hochberg już wyruszył. Mam go zabawić rozmową? Ile czasu potrzebujecie?

      – Niech Daniel od razu wchodzi – zadecydował Wolf.

      Kobieta opuściła pomieszczenie, a Nikolay zamknął za nią drzwi.

      Otto wpatrywał się w gościa wciąż zszokowany, a ślepiec jakby to wyczuł, bo roześmiał się nieprzyjemnie.

      – To nie jest zaraźliwe. Uszy mam sprawne, panie Klemke. Możemy rozmawiać otwarcie.

      Otto odchrząknął, rozsiadł się wygodniej i podrapał po brodzie. Widząc, że Wolf nie reaguje, poczuł się nagle swobodny. Otworzył pudełko, w którym znajdował się breitling, i zaczął się nim bawić. Założył na przegub, by dodać sobie animuszu.

      – Nowe cacuszko? – Wolf się uśmiechnął.

      Otto się spłoszył. Choć Wolf siedział nieruchomo, złotnik miał nieodparte wrażenie, że jest obserwowany. Nie mógł pozbyć się myśli, że te okulary to atrapa.

      – Słyszę tykanie – wyjaśnił Wolf. – Wyjął pan zegarek z etui. Jest wykonane z