co to ma wspólnego z nią? Dlaczego ona nie zaprosi go do siebie na święta?
– Bo jak doskonale wiesz, Edwina zawsze jeździ do Claridge’s – odparła pani Lacey.
Mąż przeszył ją wzrokiem i spytał:
– Nie kombinujesz czegoś przypadkiem, Em?
– Kombinować coś? – Em otworzyła szeroko swoje niezwykle błękitne oczy. – Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym to robić?
Stary pułkownik Lacey zaniósł się głębokim, dudniącym śmiechem.
– Wcale bym się nie zdziwił, Em – stwierdził. – Kiedy wyglądasz najbardziej niewinnie, zwykle coś właśnie kombinujesz.
Analizując wszystkie te myśli i wspomnienia, pani Lacey mówiła dalej:
– Edwina powiedziała, że być może zdołałby pan nam pomóc… Nie wiem, jak konkretnie, ale mówiła, że pańscy przyjaciele kiedyś bardzo skorzystali na pańskiej pomocy w… w sprawie podobnej do naszej. Ja… cóż, może pan nawet nie wie, o czym mówię…
Poirot spojrzał na nią zachęcająco. Pani Lacey zbliżała się do siedemdziesiątki, trzymała się prosto jak struna, miała śnieżnobiałe włosy, różowe policzki, błękitne oczy, śmieszny nos i podbródek właściwy osobom o ogromnej determinacji.
– Jeśli będę mógł w jakikolwiek sposób pomóc, zrobię to z największą przyjemnością – odparł Poirot. – Rozumiem, że chodzi o dość niefortunną sprawę ślepego zauroczenia młodej dziewczyny.
Pani Lacey skinęła głową.
– Tak. Wydaje się trochę dziwne, że… że rozmawiam o tym z panem. W końcu jest pan zupełnie obcą nam osobą…
– I do tego cudzoziemcem – dodał Poirot ze zrozumieniem.
– Owszem – przytaknęła pani Lacey. – Ale w pewnym sensie to może ułatwia sprawę. Tak czy inaczej Edwina przypuszczała, że może pan wiedzieć coś… jak to ująć… coś przydatnego o tym młodym Desmondzie Lee-Wortleyu.
Poirot milczał przez chwilę, podziwiając pomysłowość pana Jesmonda i łatwość, z jaką wykorzystał lady Morecombe do realizacji własnych celów.
– Rozumiem, że ten młody człowiek nie cieszy się najlepszą reputacją? – zaczął delikatnie.
– O nie, wcale nie! Ma bardzo złą reputację! Ale Sarze wcale to nie przeszkadzało. Nie ma sensu mówić młodym dziewczynom, że jakiś mężczyzna ma złą reputację, prawda? To tylko je zachęca.
– Ma pani całkowitą słuszność – zgodził się z nią Poirot.
– Kiedy sama byłam młoda… – kontynuowała pani Lacey. – O Boże, jak to było dawno temu! Więc kiedy sama byłam młoda, ostrzegano nas przed różnymi młodymi mężczyznami, i oczywiście tym bardziej się nimi interesowałyśmy, a jeśli udało się z takim chłopcem zatańczyć albo znaleźć z nim sam na sam w ciemnej oranżerii… – Starsza pani przerwała śmiechem. – Dlatego nie pozwalałam Horace’owi robić żadnej z tych rzeczy, które chciał robić.
– Proszę mi powiedzieć – przemówił ponownie Poirot. – Co konkretnie panią trapi?
– Nasz syn zginął na wojnie – tłumaczyła pani Lacey. – Synowa zmarła przy porodzie Sary, więc wnuczka zawsze była z nami, my ją wychowaliśmy. Być może nie robiliśmy tego mądrze, nie wiem. Ale zawsze uważaliśmy, że należy jej zostawić jak najwięcej wolności.
– Moim zdaniem to słuszne podejście – zauważył Poirot. – Trzeba iść z duchem czasów.
– Otóż to. – Pani Lacey skinęła głową. – Tak właśnie o tym myślałam. I, oczywiście, współczesne dziewczęta robią tego rodzaju rzeczy.
Poirot spojrzał na nią pytająco.
– Myślę, że ujmę to najlepiej, jeśli powiem, że wpadła w osobliwe towarzystwo. Nie chodzi na tańce, nie bywa w odpowiednich kręgach, nie chce być młodą damą i tak dalej. Ma dwa dość nieprzyjemne pokoje w Chelsea, nad rzeką, nosi te dziwne ubrania, które podobają się teraz młodzianom, a do nich czarne lub jasnozielone pończochy. Bardzo grube pończochy. Zawsze podejrzewałam, że są bardzo kłujące… Do tego nie myje ani nie czesze włosów.
– Ça, c’est tout a fait naturel – powiedział Poirot. – Taka teraz panuje moda. Wyrastają z tego.
– Tak, wiem. – Pani Lacey skinęła głową. – Tym akurat niespecjalnie się martwię. Ale widzi pan, Sarah zadurzyła się w tym Desmondzie Lee-Wortleyu, a on ma naprawdę bardzo nieciekawą reputację. Żyje kosztem zamożnych dziewczyn. Wydaje się, że wszystkie po prostu szaleją na jego punkcie. Niewiele brakowało, a ożeniłby się z córką Hope’ów, ale jej rodzina zablokowała jakoś taką możliwość. To samo oczywiście chce zrobić Horace. Mówi, że musi tak postąpić, żeby ją ochronić. Ale nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, panie Poirot. Boję się, że wtedy po prostu uciekną razem do Szkocji albo Irlandii, albo Argentyny, albo jeszcze gdzie indziej, i albo się tam pobiorą, albo będą żyć bez ślubu. I choć może to zostać uznane za niestosowanie się do nakazu sądu, w sumie nie będzie to żadne rozwiązanie, prawda? Szczególnie jeśli się okaże, że spodziewają się dziecka. Wtedy trzeba ustąpić i pozwolić, żeby się pobrali. Ale potem, prawie zawsze, jak mi się wydaje, po dwóch albo trzech latach dochodzi do rozwodu. Wtedy dziewczyna wraca do domu i zwykle, po roku czy dwóch, wychodzi za kogoś tak miłego, że niemal nudnego, i statkuje się. Wydaje mi się, że to jest szczególnie smutne, gdy w to wszystko wplątane jest dziecko, bo ojczym, choćby najmilszy, nigdy nie zastąpi do końca prawdziwego ojca. Myślę, że byłoby znacznie lepiej, gdyby postępowano tak, jak za czasów naszej młodości. To znaczy, pierwszy młody mężczyzna, w którym się zakochiwałyśmy, zawsze był kimś nieodpowiednim. Pamiętam, że zadurzyłam się po uszy w pewnym młodzieńcu… jak on się nazywał?… Jakież to dziwne, że w ogóle nie pamiętam, jak miał na imię! Pamiętam tylko nazwisko, Tibbitt. Młody Tibbitt. Oczywiście mój tata właściwie zabronił mu pokazywać się w naszym domu, ale bywał na tych samych balach i przyjęciach co ja, a wtedy tańczyliśmy ze sobą. Czasami też uciekaliśmy i siedzieliśmy razem, albo też nasi przyjaciele organizowali pikniki, na które chodziliśmy oboje. Oczywiście wszystko to było bardzo ekscytujące i zakazane, więc tym bardziej nam się podobało. Ale nie posuwałyśmy się tak daleko, jak współczesne dziewczęta. I tak, po jakimś czasie, pan Tibbitt odchodził w niepamięć. I wie pan co? Kiedy zobaczyłam go cztery lata później, nie mogłam zrozumieć, co ja w nim widziałam! Wydawał mi się okropnie nudny. Bufoński. Nie dało się z nim porozmawiać na żaden interesujący temat.
– Człowiekowi zawsze się wydaje, że świat w czasach jego młodości był lepszy – stwierdził Poirot nieco sentencjonalnie.
– Wiem. – Pani Lacey westchnęła. – To nużące, prawda? Nie chcę pana nużyć. Ale nie chcę też, żeby Sarah, która jest naprawdę kochaną dziewczyną, wychodziła za Desmonda Lee-Wortleya. Zawsze ogromnie się lubiła i przyjaźniła Davidem Welvynem, który też przyjechał tu na święta, i mieliśmy nadzieję, Horace i ja, że pobiorą się, kiedy dorosną. Ale oczywiście teraz ona uważa go za nudziarza i nie widzi świata poza Desmondem.
– Chyba nie całkiem rozumiem – powiedział Poirot. – Ten Desmond Lee-Wortley jest teraz tutaj, w państwa domu?
– To moja sprawka – przyznała pani Lacey. – Horace nie chciał go tutaj widzieć i tak dalej. Oczywiście w czasach Horace’a ojciec albo opiekun odwiedziłby tego młodego człowieka z biczem w dłoni! Horace był za tym, żeby nie wpuszczać tego młodzieńca do domu, a Sarze zabronić się z nim widywać. Powiedziałam mu, że to całkiem chybione podejście. „Nie”, mówiłam. „Zaproś go tutaj.