rezultatów. Ale oczywiście on jest tutaj zaledwie od kilku dni. – Nagle w jej pomarszczonym policzku pojawił się mały dołek. – Coś panu wyznam, panie Poirot. Sama nie potrafię się do końca oprzeć jego urokowi. Nie chodzi o to, że naprawdę, świadomie go lubię, ale wyczuwam ten czar. O tak, rozumiem, co Sarah w nim widzi. Z drugiej strony mam już wystarczająco dużo lat i doświadczenia, by wiedzieć, że to nie jest odpowiedni mężczyzna dla Sary. Choć dobrze się czuję w jego towarzystwie. Muszę też przyznać… – kontynuowała pani Lacey, niemal ze smutkiem, – …że ma też pewne zalety. Spytał, czy może przywieźć tu swoją siostrę. Miała niedawno operację i przebywała w szpitalu. Powiedział, że będzie jej bardzo smutno, jeśli spędzi te święta w domu opieki, i zastanawiał się, czy nie sprawi nam to dużego problemu, jeśli sprowadzi ją tutaj ze sobą. Obiecywał, że będzie jej zanosił wszystkie posiłki do pokoju i tak dalej. Cóż, wydaje mi się, że to jednak dość miłe z jego strony, nie uważa pan, panie Poirot?
– Tak, to wyraz szczerej troski – odparł Poirot w zamyśleniu. – Co wydaje się niemal nienaturalne w jego wypadku.
– Och, sama nie wiem. Można kochać swoją rodzinę, a jednocześnie bez skrupułów wykorzystywać bogate dziewczyny. A Sarah będzie bardzo bogata, nie tylko dzięki temu, co jej zostawimy – w gruncie rzeczy nie będzie tego tak dużo, bo większość pieniędzy trafi wraz z posiadłością do Colina, mojego wnuka. Ale jej matka była bardzo bogatą kobietą, a Sarah przejmie cały jej majątek, gdy skończy dwadzieścia jeden lat. Teraz ma dwadzieścia. A wracając do Desmonda, to moim zdaniem naprawdę niezmiernie miłe z jego strony, że zatroszczył się o swoją siostrę. Nie udawał przy tym, że to ktoś cudowny, wyjątkowy czy coś w tym rodzaju. Z tego co wiem, ta dziewczyna jest stenotypistką, pracuje jako sekretarka w Londynie. Desmond dotrzymał słowa i rzeczywiście nosi jej jedzenie na górę. Nie zawsze, oczywiście, ale dość często. Więc myślę, że ma swoje zalety. Ale tak czy inaczej – dodała pani Lacey stanowczym tonem – nie chcę, żeby Sarah za niego wychodziła.
– Z tego co słyszałem, byłaby to rzeczywiście katastrofa – odparł Herkules Poirot.
– Myśli pan, że mógłby nam jakoś pomóc? – zapytała starsza dama.
– Myślę, że to możliwe, tak. – Herkules Poirot skinął głową. – Ale nie chcę obiecywać zbyt wiele. Bo Desmondowie Lee-Wortleyowie tego świata są sprytni, madame. Ale proszę nie rozpaczać. Może da się coś zrobić. Tak czy inaczej, ja dołożę wszelkich starań, by to załatwić, choćby z wdzięczności za to, że byli państwo tak uprzejmi i zaprosili mnie na te świąteczne uroczystości. – Poirot rozejrzał się dokoła. – A teraz chyba nie tak łatwo urządzić prawdziwe święta.
– W rzeczy samej, niełatwo. – Pani Lacey westchnęła. Pochyliła się do przodu. – Wie pan, panie Poirot, o czym naprawdę marzę? Co bardzo chciałabym mieć?
– Proszę mi powiedzieć, madame.
– Chciałabym mieć mały, nowoczesny bungalow. Nie, może nie bungalow, ale mały, nowoczesny i łatwy w utrzymaniu dom, zbudowany gdzieś tutaj w parku. Z nowoczesną kuchnią i bez długich korytarzy. Wszystko proste i łatwe. Tak właśnie chciałabym mieszkać.
– To bardzo praktyczne rozwiązanie, madame.
– Praktyczne, ale nierealne. – Pani Lacey westchnęła. – Mój mąż uwielbia to miejsce. I uwielbia w nim mieszkać. Nie przeszkadzają mu różne drobne niedogodności, a nie ścierpiałby, po prostu nie ścierpiałby mieszkania w małym, nowoczesnym domu w parku!
– Więc poświęca się pani, by spełniać jego życzenia?
Pani Lacey wyprostowała się dumnie.
– Nie uważam tego za poświęcenie, panie Poirot – odparła. – Wyszłam za mojego męża, pragnąc uczynić go szczęśliwym. Przez wszystkie te lata był dla mnie dobrym człowiekiem i mężem, dbał, bym i ja była szczęśliwa, więc chcę dawać mu szczęście.
– I dlatego będzie pani nadal mieszkać tutaj – dodał Poirot.
– Nie jest tu znów tak bardzo niewygodnie – zauważyła pani Lacey.
– Ależ skąd – zapewnił ją pospiesznie pan Poirot. – Wręcz przeciwnie, jest bardzo wygodnie. Centralne ogrzewanie i ciepła woda są doskonałe.
– Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy, żeby nie brakowało tu wygód – odpowiedziała pani Lacey. – Udało nam się sprzedać trochę ziemi. Gotowej pod zabudowę, jak to mówią. Na szczęście w miejscu niewidocznym z tego domu, po drugiej stronie parku. Moim zdaniem to raczej brzydka okolica, bez ładnych widoków, ale dostaliśmy za to bardzo dobrą cenę. Dzięki temu mogliśmy wprowadzić tyle udogodnień, ile tylko się dało.
– A co ze służbą, madame?
– Och, to prostsze niż można by się spodziewać. Oczywiście trudno oczekiwać takiej obsługi jak niegdyś. Pracują tu różni ludzie z pobliskiej wioski. Dwie kobiety przychodzą rano, dwie inne gotują i zmywają, jeszcze inne zjawiają się wieczorem. Nie brakuje chętnych do pracy, nawet na kilka godzin dziennie. Oczywiście w samo Boże Narodzenie wygląda to znacznie lepiej. Co roku na święta przyjeżdża moja kochana pani Ross. To cudowna kucharka, naprawdę pierwsza klasa. Jakieś dziesięć lat temu przeszła na emeryturę, ale zawsze nam pomaga, gdy jest taka potrzeba. No i oczywiście możemy też liczyć na naszego drogiego Peverella.
– To państwa kamerdyner?
– Tak. On też dawno już przeszedł na emeryturę i mieszka w małym domku niedaleko stróżówki, ale wciąż jest nam bardzo oddany i koniecznie chce nam usługiwać podczas Bożego Narodzenia. Prawdę mówiąc, trochę mnie to przeraża, panie Poirot, bo to słaby i kruchy staruszek, a ja jestem niemal pewna, że jeśli tylko podniesie coś ciężkiego, zaraz to upuści. Naprawdę, człowiek się męczy od samego patrzenia na tego biedaka. Ma też słabe serce i obawiam się, że kiedyś je przeciąży. Ale zraniłabym jego uczucia, gdybym nie pozwoliła mu przyjść. Chrząka i parska z dezaprobatą, gdy widzi, w jakim stanie są nasze srebra, ale wystarczy, że pobędzie tu trzy dni, a wszystko znów wygląda jak należy. Tak. To kochany i wierny przyjaciel. – Uśmiechnęła się do Poirota. – Jak pan widzi, wszyscy jesteśmy przygotowani na szczęśliwe święta. I białe – dodała, wyglądając za okno. – Widzi pan? Zaczyna padać śnieg. Ach, dzieci wracają do środka. Musi pan je poznać, panie Poirot.
Poirot został przedstawiony młodzieży z zachowaniem należytych konwenansów. Najpierw poznał Colina i Michaela, wnuka państwa Laceyów i jego przyjaciela, miłych, piętnastoletnich uczniaków, bruneta i blondyna. Później zapoznał się z ich kuzynką Bridget, czarnowłosą, pełną energii dziewczyną mniej więcej w tym samym wieku co chłopcy.
– A to jest moja wnuczka Sarah – oznajmiła pani Lacey.
Poirot spojrzał z zainteresowaniem na Sarę, atrakcyjną młodą kobietę o gęstej, rudej czuprynie. Zachowywała się trochę nerwowo i odrobinę wyzywająco, ale traktowała swoją babcię z ogromną czułością.
– A to jest pan Lee-Wortley.
Pan Lee-Wortley był ubrany w gruby sweter i obcisłe czarne dżinsy; miał dość długie włosy i przypuszczalnie nie golił się tego ranka. Całkiem inaczej prezentował się David Welvyn, młodzieniec spokojny i budzący zaufanie, obdarzony miłym uśmiechem i z pewnością bardzo chętnie korzystający z wody i mydła. W grupie młodych ludzi znalazła się jeszcze ładna, dość ożywiona dziewczyna, którą przedstawiono jako Dianę Middleton.
Podano herbatę, a wraz z nią różnego rodzaju ciastka, ciasta i kanapki. Młodsi członkowie grupy bardzo sobie chwalili ten poczęstunek. Jako ostatni zjawił się pułkownik Lacey, który przemówił niezobowiązującym tonem:
– Ejże, herbata? Och tak, herbata.
Przyjął