żałowała, że Desmond przyjechał tu właśnie w czasie świąt. Właściwie żałowała niemal, że w ogóle tu przyjechał. Znacznie przyjemniej spędzało się z nim czas w Londynie niż tutaj.
Tymczasem chłopcy i Bridget wracali znad jeziora, wciąż dyskutując z powagą o problemach związanych z jazdą na łyżwach. Z nieba spadały na razie pojedyncze płatki śniegu, wystarczyło jednak spojrzeć na chmury, by zrozumieć, że wkrótce rozpada się na dobre.
– Będzie śnieżyło przez całą noc – stwierdził Colin. – Mogę się założyć, że do jutra rana napada parę ładnych stóp śniegu.
Wszyscy uznali, że to bardzo przyjemna perspektywa.
– Ulepmy bałwana – zaproponował Michael.
– Dobry Boże – powiedział Colin. – Nie lepiłem bałwana od… odkąd miałem około czterech lat.
– Nie wydaje mi się wcale, żeby to było takie łatwe – przemówiła Bridget. – Trzeba wiedzieć, jak się do tego zabrać.
– Moglibyśmy ulepić posąg pana Poirota – podsunął Colin. – Przyczepić mu sztuczne wąsy. Chyba są jakieś w pudle z kostiumami.
– Nie bardzo rozumiem, jak pan Poirot mógł kiedykolwiek być detektywem – stwierdził Michael w zamyśleniu. – Po prostu nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek był w stanie przebrać się za kogoś innego.
– Rozumiem to. – Bridget pokiwała głową. – I trudno sobie wyobrazić, jak biega z mikroskopem, szukając jakichś tropów, albo mierzy ślady stóp.
– Mam pomysł – odezwał się ponownie Colin. – Odegrajmy specjalnie dla niego małe przedstawienie!
– Co masz na myśli? – zdziwiła się Bridget.
– Zaaranżujmy dla niego morderstwo.
– Cudowny pomysł – zapaliła się Bridget. – Masz na myśli ciało w śniegu czy coś w tym rodzaju?
– Tak. Poczułby się wtedy jak u siebie, prawda?
Bridget zachichotała.
– Nie wiem, czy posunęłabym się aż tak daleko.
– Jeśli spadnie śnieg – kontynuował Colin – będziemy mieli idealne warunki. Ciało i ślady stóp – trzeba to będzie dobrze przemyśleć, wybrać któryś ze sztyletów dziadka i przygotować sztuczną krew.
Przystanęli i, nie zważając na coraz gęstszy śnieg, wdali się w ożywioną dyskusję.
– W starej sali lekcyjnej są farby. Moglibyśmy rozrobić trochę karmazynowej.
– Moim zdaniem karmazynowa będzie za jasna – sprzeciwiła się Bridget. – Powinna być bardziej brązowa.
– Kto odegra ciało zmarłego? – spytał Michael.
– Ja – zgłosiła się szybko Bridget.
– Och, daj spokój – zaprotestował Colin. – Ja chciałem być trupem.
– Nie, nie, nie. – Bridget pokręciła głową. – To muszę być ja. Bo to musi być dziewczyna. Wtedy całość nabierze wyrazu. Piękna dziewczyna leżąca bez życia na śniegu.
– Piękna dziewczyna! Aha… – mruknął Michael drwiąco.
– Poza tym mam czarne włosy – dodała Bridget.
– A jakie to ma znaczenie?
– Czarne włosy kontrastują ze śniegiem, do tego założę jeszcze moją czerwoną piżamę.
– Jeśli włożysz czerwoną piżamę, nie będzie widać plam krwi – zauważył rozsądnie Michael.
– Ale wyglądałaby bardzo dramatycznie na śniegu – broniła swojego pomysłu Bridget. – Poza tym ma białe wyłogi, więc krew mogłaby być na nich. Och, czy to nie byłoby wspaniałe? Myślicie, że naprawdę da się nabrać?
– Owszem, jeśli dobrze to przygotujemy – odrzekł Michael. – Na śniegu zostaną tylko twoje ślady oraz ślady drugiej osoby, które potem będą wracać do domu, męskie, oczywiście. Nie będzie chciał ich zadeptać, więc nie zorientuje się, że żyjesz. A nie sądzicie… – Michael przerwał, tknięty nagłą myślą. Pozostali spojrzeli na niego pytająco. – Nie sądzicie, że go to zdenerwuje?
– Och, nie wydaje mi się – odparła Bridget z optymizmem. – Na pewno zrozumie, że zrobiliśmy to tylko po to, by go rozbawić. Coś w rodzaju bożonarodzeniowego smakołyku.
– Moim zdaniem nie powinniśmy tego robić w samo Boże Narodzenie – stwierdził Colin z namysłem. – Dziadkowi raczej by się to nie spodobało.
– Więc na następny dzień, Boxing Day – zaproponowała Bridget.
– Tak, Boxing Day byłby w sam raz – zgodził się Michael.
– Dzięki temu będziemy też mieli więcej czasu – kontynuowała Bridget. – Musimy przecież przygotować sporo rzeczy. Chodźmy do środka i sprawdźmy, czy mamy wszystkie rekwizyty.
To był pracowity wieczór. Przyniesiono ostrokrzew i jemiołę, w kącie salonu ustawiono też choinkę. Wszyscy pomagali ją ubierać, zatykać gałązki ostrokrzewu za obrazami i wieszać jemiołę w dogodnych miejscach w holu.
– Nie miałem pojęcia, że praktykuje się jeszcze takie archaiczne zwyczaje – mruknął Desmond do Sary, uśmiechając się drwiąco.
– Zawsze to robiliśmy – broniła się Sarah.
– Też mi powód!
– Och, nie nudź, Desmondzie. Mnie to bawi.
– Sarah, kochanie, nie wierzę!
– Cóż, może nie do końca… ale w pewnym sensie.
– Kto się odważy zmierzyć ze śniegiem i pójdzie na pasterkę? – spytała pani Lacey na dziesięć minut przed północą.
– Nie ja – odburknął Desmond. – Chodź, Saro.
Położywszy dłoń na ramieniu dziewczyny, skierował ją do biblioteki i podszedł do skrzynki z płytami.
– Wszystko ma swoje granice – mówił. – Msza o północy!
– Tak. – Sarah skinęła głową. – O tak.
Tymczasem większość pozostałych gości, przekrzykując się i śmiejąc głośno, wkładała już płaszcze i buty. Dwaj chłopcy, Bridget, David oraz Diana wyruszyli do odległego o dziesięć minut drogi kościoła. Po chwili ich śmiech ucichł w oddali.
– Pasterka! – parsknął pułkownik Lacey. – Kiedy byłem młody, nigdy nie chodziłem na mszę o północy. Zresztą co to za msza! Wymysł papistów i tyle! Och, najmocniej przepraszam, panie Poirot.
Poirot machnął ręką.
– Nic się nie stało. Proszę się mną nie przejmować.
– Moim zdaniem jutrznia jest wystarczająco dobra dla wszystkich – kontynuował pułkownik. – Porządne, poranne nabożeństwo i głośne śpiewanie kolęd, ot co. A potem obiad bożonarodzeniowy. Dobrze mówię, prawda, Em?
– Tak, kochanie – odparła pani Lacey. – My tak robimy. Ale młodzi lubią tę nocną mszę. I to naprawdę miłe, że chce im się na nią iść.
– Sarah i ten facet nie chcą.
– Cóż, kochanie, myślę, że nie masz racji – zauważyła pani Lacey. – Sarah chciała iść, ale wolała tego nie mówić.
– Nie rozumiem, dlaczego obchodzi ją zdanie tego faceta.
– Jest