Brian McClellan

Krew Imperium


Скачать книгу

na ukochanej osobie. – Zaczął grzebać w zestawie barwiczek, póki nie znalazł kawałka węgla. Cofnął się, przyglądając intensywnie Ichtracii. – Twoje rysy są wyraźnie dynizyjskie. Każdy, kto ma choć połowę mózgu, to zauważy.

      – I zamierzasz to naprawić farbką do twarzy?

      – Nie zamierzam zrobić ci różowych policzków i błękitnego czoła – zapewnił ją. – Poznałem specjalistów od malowania twarzy, którzy nigdy nie zniżyliby się do pracy na ulicznych festynach dla dzieci. Najlepsi z nich umieliby sprawić, żebyś wyglądała jak ja.

      – Żartujesz.

      – Oczywiście ta zmiana nie utrzymałaby się w czasie deszczu albo wyjątkowo parnego popołudnia, ale tak – odpowiedział. – To są artyści, na otchłań, ja nie zamierzam zmienić cię tak bardzo. Dodam tylko odrobinę cienia na twój nos i kości policzkowe. I odrobinę tu. – Musnął opuszkami kark Ichtracii, potem czoło nad brwiami. – I trochę tu. Bardzo subtelna zmiana rysów.

      – I to nie jest coś takiego, co każdy zauważy?

      – No mam nadzieję, że jednak nie – odparł Michel i nie do końca był to żart. – Te zmiany powinny umknąć nawet uważnemu obserwatorowi. Nie są aż tak poważne, więc jeśli złapie cię deszcz, nikt nie zauważy wielkiej różnicy. Co najwyżej pomyślą, że coś jest odrobinę nie tak. Jeśli ktoś będzie przekonany, że wie, kim jesteś, to mózg się do tego dostosuje.

      Ujął dziewczynę pod brodę i przechylił głowę, po czym przyglądał się jej twarzy uważnie przez kilka minut, zanim wreszcie odłożył węgiel. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek chwili i zauważył dziwną determinację w jej oczach. Już wcześniej uznał, że Ichtracii podoba się anonimowość, nikt jej nie rozpoznawał i to chyba przyprawiało ją o dreszcz podniecenia. Jednak teraz zamierzali wieść życie Palo w Ognistej Jamie. Koniec z prywatnymi pokojami. Tam nie będzie służących ani dostępu do alkoholu i mala. Żadnych wygód, do których przyzwyczajona była Uprzywilejowana wysokiej rangi. Próbował jej to uzmysłowić od kilku dni, ale nie doczekał się reakcji.

      Od czasu gdy opuścili Landfall ścigani przez sługusów Sediala, zastanawiał się nad czymś. Otworzył usta, zastanowił się raz jeszcze i nerwowo oblizał wargi, zanim zaryzykował.

      – Mam do ciebie pytanie.

      – Tak? – Jedna z jej brwi powędrowała do góry.

      – Dlaczego mi ufasz?

      – Nie ufam – oznajmiła stanowczo.

      – Ależ tak, najwyraźniej – powiedział to z większym naciskiem, niż zamierzał. – Opuściłaś Landfall, opierając się jedynie na moim słowie. Tygodniami ukrywałaś się wśród rybaków bez słowa skargi, a teraz pozwoliłaś mi zmienić całą swoją twarz i zabrać do najbardziej niebezpiecznego miejsca w Fatraście…

      – Jama jest aż tak zła?

      – Tak, i nie zmieniaj tematu. – Michel nabrał rozpędu i nie chciał go stracić. – Poza chęcią spotkania siostry co jeszcze mogłoby cię skłonić, byś poszła za mną?

      – Próbujesz skłonić mnie do tego, bym przyznała, że jestem w tobie zakochana?

      To pytanie sprawiło, że zamarł. Znieruchomiał jak spanikowany jeleń. Nagle w ustach mu zaschło. Ta myśl w ogóle mu nie przyszła do głowy. Z wysiłkiem szukał jakiejś odpowiedzi.

      – Bo nie jestem – stwierdziła spokojnie. – Nie jestem nawet pewna, czy cię lubię po tym wszystkim, ale chyba rzeczywiście ci ufam. Tam, w tej rybackiej wiosce, kiedy powiedziałeś Tanielowi, że wracasz do Landfall, by ocalić swój lud? Wtedy po raz pierwszy miałam wrażenie, że zobaczyłam twoją prawdziwą twarz. Myślę, że odkryłam twoje prawdziwe intencje, i to mnie intryguje. – Odetchnęła głęboko. – No i jest jeszcze kwestia ofiar.

      Nie rozmawiali na ten temat od czasu jej wybuchu w miasteczku.

      – Myślisz, że je Tura powiedział prawdę? – zapytał Michel ostrożnie.

      – Ty tak myślisz.

      – Tak, ale ja jestem szpiegiem. Mam tylko podejrzenia. Ty jesteś dynizyjską Uprzywilejowaną. – Próbowała uniknąć odpowiedzi, lecz Michel przyszpilił ją spojrzeniem, które, miał nadzieję, jasno mówiło, że tym razem Ichtracia się nie wykręci.

      Minęło kilka chwil.

      – Myślę, że jest w tym prawda – odpowiedziała wreszcie. – Od czasów gdy byłam dzieckiem, mój dziadek jasno dawał mi do zrozumienia, że jestem jedynie narzędziem. Jego małą Marą. Krew to klucz do odblokowania kamieni. A jako Uprzywilejowana i jego wnuczka… Moja krew jest silniejsza niż większości. Ale mnie tam nie ma, więc…

      – Dlaczego nie wspominałaś o tym wcześniej?

      – Bo nigdy nie przyszło mi do głowy, że sięgnie po inne rozwiązania. Byłam głupia, wiem. Sedial nigdy nie pozwoliłby, żeby moja nieobecność pokrzyżowała mu plany.

      – Czyli twoim zdaniem on wykorzystuje krew innych ludzi, by odblokować ten kamień?

      – Wielu innych ludzi – powiedziała beznamiętnie.

      – Jak wielu?

      – Tysięcy.

      Michel zadrżał.

      – Niech to otchłań pochłonie.

      – Właśnie. – Ichtracia władczo uniosła podbródek. – Nie dbam za bardzo o Palo. Nie przybyłam tu, by walczyć o ich wolność. Ale nie mogę nic poradzić na to, że gdybym się zgłosiła na ochotnika, to można by uniknąć mordowania innych, tak to czuję. Nie mogę tego odpuścić.

      – Wiedz, że to nie twoja wina.

      – Wiem – warknęła. W kącikach jej oczu błysnęły łzy, ale wytarła je, zanim zdążyły spłynąć. Ten gest rozmazał nałożoną farbę i Michel zakonotował sobie w pamięci, by to naprawić. – Nie jestem głupia. Ale od chwili, gdy wspomniałeś o ofiarach, mam ściśnięte serce. Muszę coś z tym zrobić. Chcę poznać moją siostrę, to moje największe pragnienie. Dowiedziałam się, że mam krewną, i dowiedziałam się, że ona o coś walczy, a nie siedzi pogrążona w oparach mala. To mnie zawstydziło, skłoniło do działania. Mogę się z nią spotkać, gdy już będzie po wszystkim.

      Michel uznał, że lepiej będzie nie naciskać już bardziej.

      Skinął jej krótko głową.

      Ichtracia raz jeszcze przetarła oczy i nieoczekiwanie się uśmiechnęła.

      – Nie lubię cię, Michelu, ale cieszy mnie twoje towarzystwo. Obserwowanie, jak pracujesz. Nie mogę zaprzeczyć, że jestem pod wrażeniem. Przekonałeś cały dynizyjski Dom, że jesteś szpiegiem, a potem przekonałeś ich, że zmieniłeś strony na dobre. A potem dowiedziałam się, że wcale nie szpiegowałeś dla ludzi, dla których myśleliśmy, że szpiegowałeś na początku. Gdyby ta sprawa nie dotyczyła mnie osobiście, uznałabym to za wyjątkowo zabawne. Sądzę, że przyjemnością będzie obserwować, co zrobisz dalej.

      – W pewien dziwny sposób nakłada to na mnie sporą presję – stwierdził Michel.

      – Dobrze, bo na to zasługujesz. Skończyłeś już? – Wykonała gest w kierunku twarzy i włosów.

      Odepchnął krążące po głowie myśli i zrobił krok ku Ichtracii.

      – Nadal musimy pofarbować ci włosy.

      – W porządku, farbuj. Czy odpowiedziałam na twoje pytanie?

      Ufała mu, ale go nie lubiła. I nadal dzielili łoże. Pod względem emocjonalnym była to odpowiedź budząca konsternację.

      – Tak. Dziękuję.

      – To teraz odpowiedz na