Mariusz Wołos

Józef Beck


Скачать книгу

Wschodnich, została skierowana do miejscowości Királyháza nad Cisą. Polacy byli z sympatią witani przez ludność węgierską. Kilkudniowy pobyt w Királyházie był czymś w rodzaju kwarantanny, a zarazem kontynuacją przygotowań do wymarszu na front. 12 października odbyło się próbne strzelanie ostrymi nabojami. Schaetzel, mając być może na myśli to właśnie wydarzenie, odnotował po latach: „Los chciał, że zostaliśmy z Beckiem w tej samej baterii, tym samym plutonie, przy tej samej armacie. On jako nr 1, ja jako nr 2. I w takiej kolejności spełniliśmy czynność kanonierów przy oddawaniu pierwszego strzału odrodzonej artylerii”[12]. Jak widać, jeszcze po kilku dziesięcioleciach wydarzenie to miało dla Schaetzla wymiar symboliczny.

      Nazajutrz 1. Bateria – oderwana od pozostałych oddziałów legionowych, wyłączona spod rozkazów komendanta Legionów gen. Karola Durskiego-Trzaski i oddana do dyspozycji austriackiej 52. Dywizji Piechoty ze składu grupy armijnej gen. Karla von Pflanzera-Baltina (Armeegruppe Pflanzer-Baltin) – wyruszyła do Máramarossziget pod dowództwem ppor. Nowaka. Tym samym rozpoczął się trwający z górą miesiąc okres intensywnych, w dużej części zresztą zupełnie niepotrzebnych, marszów żołnierzy baterii[13]. Z Máramarossziget artylerzystów skierowano przez Taraczköz, Königsfeld, Vissovölgy, wzdłuż doliny rzeki Visso, do Leordino, gdzie dotarli 24 października. Tutaj dołączyło do baterii dwudziestu pięciu żołnierzy węgierskich na czele z kpr. Gezą Rozenfeldem, którego wysoki skarogniady wierzchowiec o wdzięcznym imieniu Rigo stał się po pewnym czasie koniem służbowym Becka. Węgrzy pozostali w 1. Pułku Artylerii do kryzysu przysięgowego, dzieląc dole i niedole polskich legionistów i wzbudzając ich szczerą sympatię[14]. Postój w Leordino nie trwał długo i rychło wznowiono dalszy marsz. 1. Baterię skierowano tym razem przez Körösmezö (Jasinę) i przełęcz pod górą Jabłonica do galicyjskiego Mikuliczyna, a dalej do Delatyna ku Kołomyi. Potem bez kontaktu z nieprzyjacielem, kierując się rozkazem władz austriackich, ppor. Nowak na przełomie października i listopada 1914 roku wycofał 1. Baterię z powrotem do Delatyna i dalej przez Mikuliczyn, przełęcz pod Jabłonicą, Körösmezö do Roho po węgierskiej stronie. Bezsensowny marsz, będący wynikiem niezbyt precyzyjnych rozkazów płynących od Austriaków, nie nastrajał legionistów optymistycznie. Rozgoryczenie narastało tym bardziej, że żołnierzom baterii nie było dane wypocząć, ponieważ ponownie skierowano ich do Galicji i znów musieli tymi samymi ścieżkami pokonać około 100 kilometrów przez Jabłonicę, aby w krótkim czasie raz jeszcze powrócić na Węgry. Blisko ćwierć wieku później Beck, chętnie wspominający legionowe czasy, dobrze pamiętał, że przełęcz pod Jabłonicą przechodził w tę i z powrotem aż czterokrotnie[15].

      Wreszcie 7 listopada żołnierze baterii z pozycji na górze Świniarka oddali pierwsze w tej wojnie strzały w kierunku nieprzyjaciela. Były to sotnie Kozaków osłaniające prawe skrzydło linii rosyjskich. Stanowiska na Świniarce artylerzyści musieli jednak szybko opuścić. Tym razem marsz miał się okazać wyjątkowo trudny. Sprawiła to z jednej strony aura – rozpoczynająca się zima, obfite opady śniegu i mróz, z drugiej zaś kłopoty aprowizacyjne – brak posiłków, których nie dostarczano przez kilka dni. Dowódca baterii ppor. Nowak tak opisał ten marsz po górskich wertepach: „Wbił mi się szczególnie w pamięć obraz maszerującego ob. Józefa Becka w czasie tego odwrotu. Beck z jakimś ogromnym kosturem w ręku, z zamkniętymi oczami, trupio blady z kupą śniegu przy ustach dla osłabienia gorączki, która go wewnętrznie paliła, maszerował jakby jakieś widmo, a nie człowiek…”[16]. Nic też dziwnego, że Beck wraz z Schaetzlem należeli do tej grupy żołnierzy, która postulowała, aby baterię jak najrychlej z powrotem odesłano gen. Durskiemu-Trzasce, nawet za cenę odwołania się do osobistych stosunków w Komendzie Legionów[17]. Nareszcie ku uciesze umęczonych artylerzystów przez Mikuliczyn i Worochtę jednostka dotarła 15 listopada do Rafajłowej, gdzie wróciła pod polskie dowództwo. Następnego dnia odesłano ją do Zielonej, gdzie stacjonowały już 2. Bateria oraz 2. i 3. Pułki Piechoty, które wchodziły w skład późniejszej II Brygady Legionów. Warto dodać, że lekarz dr Jan Kołłątaj-Srzednicki po dokonanym przeglądzie stanu zdrowia obsady baterii, liczącej wówczas osiemdziesięciu ośmiu żołnierzy, aż 60 procent z nich uznał za czasowo niezdolnych do służby, nadających się do odesłania na tyły.

      Nie jest do końca jasne, co celowniczy Beck robił w ostatnich tygodniach 1914 roku. Według słów Konrada Wrzosa brał udział w działaniach bojowych pod Rafajłową[18]. Trudno jednak znaleźć potwierdzenie tych informacji w źródłach oraz szczegółowych publikacjach na temat dziejów 1. Pułku Artylerii. Niewykluczone, że Beck był wśród owych 60 procent żołnierzy 1. Baterii, których ze względu na stan zdrowia i ogólne wyczerpanie należało odesłać na tyły.

      Pewne są natomiast informacje pochodzące z początku 1915 roku, że 10 stycznia Beck został awansowany do stopnia kaprala[19]. Według Wacława Chocianowicza w tym czasie był już żołnierzem 2. Baterii nazywanej górską, dowodzonej przez chor. Wiktora Gosiewskiego, która od niedawna wyposażona była w armatki o kalibrze 37 mm, tzw. ekwadorki. Wraz z tym pododdziałem Beck wziął udział w bitwie pod Kirlibabą na Bukowinie w dolinie Złotej Bystrzycy (18–23 stycznia 1915)[20]. Bateria Gosiewskiego zajęła 19 stycznia pozycje na przełęczy Lajos Falva, skąd rozciągał się widok na Kirlibabę. Jej zadaniem było wspieranie legionowej piechoty. Ponieważ ekwadorki świetnie nadawały się do ostrzeliwania niewielkich ruchomych celów, a także gniazd karabinów maszynowych, polscy artylerzyści dawali się mocno we znaki żołnierzom rosyjskim. Nic też dziwnego, że w krótkim czasie na stanowiska baterii górskiej oraz stojącej w pobliżu artylerii austriackiej posypały się pociski z dział nieprzyjaciela[21]. Według pamiętnikarskiego przekazu chor. Gosiewskiego rosyjski szrapnel wybuchł tak blisko stanowiska legionistów, że niewiele brakowało, aby jego ofiarami stali się – oprócz samego autora wspomnień – dowódca dywizjonu kpt. Mieczysław Jełowicki, plut. Stanisław Mańkowski, kpr. Tadeusz Procner i właśnie kpr. Beck[22]. W dniach 20–21 stycznia bateria stała na szosie, koncentrując swój ogień na stanowiskach nieprzyjacielskich karabinów maszynowych. Ogółem wystrzelano około tysiąca sztuk amunicji, więc taka intensywność ognia musiała się odbić na sprzęcie. 21 stycznia pękł celownik w dziale obsługiwanym przez Becka. Następnego dnia zostały uszkodzone pozostałe trzy działa baterii, co przesądziło o konieczności wycofania jej na tyły, najpierw do Borso, a następnie 28 stycznia koleją do Máramarossziget. Zwycięska dla legionistów bitwa pod Kirlibabą przyczyniła się do otwarcia Austriakom drogi na Bukowinę i do Galicji Wschodniej. Mieli w tym swój udział także artylerzyści Legionów Polskich, pomimo zmagań z silnym mrozem, słabością sprzętu i niedostatecznym przygotowaniem do działań w tak trudnych warunkach[23]. W przyspieszonym tempie na froncie hartował się żołnierz legionowy, niedawny ochotnik, często uczeń lub student, który porzucił naukę wiedziony marzeniami walki o niepodległość Polski.

      Niedługo po bitwie pod Kirlibabą, 3 lutego 1915 roku, Beck został awansowany do stopnia ogniomistrza[24]. Często przeprowadzane w tym czasie reorganizacje w pododdziałach legionowej artylerii sprzyjały wędrówkom z jednej baterii do drugiej. Również Beck, po krótkim przecież pobycie w baterii górskiej, został przeniesiony do 3. Baterii dowodzonej przez por. Kaspra Wojnara, gdzie objął stanowisko komendanta I Plutonu. Był to awans w pełni zasłużony, aczkolwiek świeżo upieczonemu ogniomistrzowi nie dane było zbyt długo się nim cieszyć. 21 marca 1915 roku Beckowi przyszło się rozstać na czas dłuższy ze służbą frontową. Na wyraźne polecenie Wojnara odesłano go na tyły do Kadry Artylerii. Sam dowódca 3. Baterii napisał na ten temat: „Beck był bardzo wątły, wobec czego odesłałem go do Kadry, za co miał do mnie wielką urazę…”[25]. Reasumując, należy jednak stwierdzić, że zaprawiony już w boju ogniomistrz w trakcie półrocznej służby w pierwszej linii, przeważnie w bardzo trudnych warunkach, zyskał doświadczenie, które musiało zaprocentować w przyszłości.

      Dla ambitnego Becka pobyt na dalekim zapleczu frontu musiał być uciążliwy. Oddalała się perspektywa dalszych awansów, ale przede wszystkim możliwość bezpośredniego