są dla jednych niezrozumiałe, dla innych banalne, tak że nie warto sobie nimi zaprzątać głowy. Ich domy w górnej części rynku stoją tak blisko siebie, że wydaje się, iż fasady zlewają się ze sobą, tworząc jeden ciąg, solidarny i mocny niczym kordon.
Tam właśnie Aszer idzie.
A znowu rabin rohatyński, chciwy despota, rozstrzygający wiecznie jakieś małe, absurdalne sprawy, też go często przyzywa na drugą stronę. Niby Aszera Rubina nie ceni, bo ten do synagogi rzadko chodzi, ubiera się nie po żydowsku, tylko tak pomiędzy, na czarno, w skromny surdut, i nosi stary włoski kapelusz, po czym go wszyscy w miasteczku rozpoznają. U rabina w domu jest chory chłopczyk, nogi ma powykręcane, i Aszer pomóc mu nie potrafi. Właściwie to życzy mu śmierci, żeby to dziecięce niezawinione cierpienie szybko się skończyło. Tylko z powodu tego chłopca ma dla rabina trochę współczucia, bo człowiek to próżny i małoduszny.
Jest pewny, iż rabin chciałby, żeby Mesjasz to był król na białym koniu, wjeżdżający do Jerozolimy w złotej zbroi, może i z wojskiem, z wojownikami, którzy wraz z nim obejmą władzę i zaprowadzą na świecie ostateczny porządek. Żeby był podobny do jakiegoś sławnego generała. Odbierze panom tego świata władzę, poddadzą mu się wszelkie narody bez walki, królowie płacić mu będą daniny, a nad rzeką Sambation spotka dziesięć zagubionych plemion izraelskich. Świątynia Jerozolimska w gotowej postaci zostanie spuszczona z nieba i tego samego dnia zmartwychwstaną ci, którzy są pochowani w Ziemi Izraela. Aszer uśmiecha się pod nosem, przypominając sobie, że ci, którzy umarli poza Ziemią Świętą, zmartwychwstać mają dopiero czterysta lat później. Jako dziecko w to wierzył, choć wydawało mu się to okrutnie niesprawiedliwe.
Jedni i drudzy oskarżają się nawzajem o największe grzechy i toczą ze sobą podjazdową wojnę. I jedni, i drudzy są żałośni, myśli. Właściwie to jest mizantropem – dziwne, że został lekarzem. W gruncie rzeczy ludzie go drażnią i rozczarowują.
Co do grzechów, to wie o nich więcej niż ktokolwiek inny. Grzechy zapisują się bowiem na ludzkim ciele jak na pergaminie. Niewiele różni się ten pergamin u poszczególnych ludzi, a i grzechy są zdumiewająco podobne.
Ul pszczeli, czyli dom
i rodzina Szorów rohatyńskich
W domu Szorów przy rynku i jeszcze w kilku innych – bo rodzina Szorów jest duża i rozgałęziona – trwają przygotowania do wesela. Żeni się jeden z synów.
Elisza ma ich pięciu, a do tego jedną córkę, najstarsze z dzieci. Pierwszy jest Salomon, już trzydziestoletni, podobny do ojca, rozważny i milczący. Można na nim polegać, więc cieszy się wielkim poważaniem. Jego żona, zwana Chajkełe w odróżnieniu od dużej Chai, siostry Salomona, spodziewa się właśnie kolejnego dziecka. Pochodzi z Wołoszczyzny, jej uroda przyciąga wzrok nawet teraz, gdy jest w ciąży. Układa śmieszne piosenki, które sama śpiewa. Spisuje też opowieści dla kobiet. Natan, dwudziestoośmioletni, o szczerej, łagodnej twarzy, jest biegły w handlu z Turkami, ciągle w drodze; robi dobre interesy, choć mało kto wie jakie. Rzadko bywa w Rohatynie, ale na wesele przyjechał. Jego żona, dama ubrana bogato i wytwornie, pochodzi z Litwy i patrzy z góry na rohatyńską rodzinę. Ma bujne włosy uczesane wysoko i wciętą suknię. Powóz, który stoi na podwórku, należy do nich. Potem jest Jehuda, żywiołowy i dowcipny. Miewają z nim kłopot, bo trudno utrzymać w ryzach jego gwałtowną naturę. Ubiera się z polska i nosi szablę. Bracia mówią na niego „Kozak”. Ten ma interes w Kamieńcu – aprowizuje fortecę, co mu daje niezły dochód. Jego żona zmarła niedawno przy porodzie, dziecko też się nie uchowało; ma dwoje szkrabów z tego związku. Widać, że rozgląda się już za nową partią, a wesele będzie ku temu dobrą okazją. Podoba mu się najstarsza córka Moszego z Podhajec, ma teraz czternaście lat, akurat tyle, żeby iść za mąż. Mosze zaś jest zacnym człowiekiem, bardzo uczonym; zajmuje się kabałą, zna na pamięć cały Zohar i potrafi „przenikać tajemnicę”, cokolwiek to dla Jehudy znaczy. Dla niego, prawdę mówiąc, nie jest to tak ważne jak uroda i inteligencja dziewczyny, której ojciec kabalista dał na imię Małka, królowa. Najmłodszy z synów Szora, Wolf, ma siedem lat. Jego szeroka, radosna twarz obsypana piegami pojawia się zawsze przy ojcu.
Panem młodym jest ów Izaak nazwany przez księdza Chmielowskiego Jeremiaszem. Liczy sobie szesnaście lat, a oprócz tego, że jest wysoki i niezgrabny, nie ma jeszcze zbyt wielu cech szczególnych. Jego przyszła żona, Frejna, pochodzi z Lanckorunia – to krewna Hirsza, rabbiego lanckoruńskiego, męża Chai, córki Eliszy Szora. Wszyscy tutaj, w tym niskim, ale rozległym domu stanowią rodzinę, wiążą ich ze sobą pokrewieństwo, powinowactwo, interesy handlowe, żyrowane pożyczki, pożyczane fury.
Aszer Rubin bywa tu dość często. Wzywa się go do dzieci, ale też do Chai. Ona ma zawsze niezwykle tajemnicze choroby, którym on poradzić nie umie inaczej, jak tylko rozmawiając z nią. Właściwie to lubi te odwiedziny u Chai. To jedyna rzecz, o której mógłby tak powiedzieć. I to zazwyczaj Chaja się upiera, żeby go zawezwać, bo nikt w tym domu nie wierzy w żadną medycynę. Rozmawiają, po czym dolegliwość przechodzi. Czasem myśli, że ona jest jak ta traszka, co sama na siebie przywołuje różne kolory, żeby się lepiej ukryć przed napastnikiem albo wydać się czymś innym. Chaja więc a to ma wysypkę, a to oddychać czemuś nie może, a to krwawi z nosa. Wszyscy wierzą, że to z powodu duchów, dybuków, demonów czy też bałakaben, czyli kulawych istot z podziemia pilnujących skarbów. Jej choroba jest zawsze znakiem i poprzedza prorokowanie. Wtedy Aszera odsyłają. Nie jest już im potrzebny.
Aszer myśli rozbawiony, że u Szorów mężczyźni robią interesy, a kobiety prorokują. Co druga z nich to prorokini. I pomyśleć: w swojej berlińskiej gazecie czytał dzisiaj, jak to w dalekiej Ameryce udowodniono, że piorun jest zjawiskiem elektrycznym i dzięki prostemu drutowi można się uchronić od Bożego gniewu.
Lecz tutaj taka wiedza nie dochodzi.
Teraz, po ślubie, Chaja przeniosła się do męża, ale często tu bywa. Wydali ją za rabina z Lanckorunia, człowieka swojego, przyjaciela ojca, sporo od niej starszego i Chaja już ma z nim dwoje dzieci. Ojciec i zięć są jak dwie krople wody: brodaci, posiwiali, o zapadniętych policzkach, w których chowa się cień niskiej izby, gdzie przeważnie urzędują. Ten cień noszą na twarzy wszędzie.
Chaja, gdy wróży, wpada w trans – bawi się wówczas małymi figurkami z chleba czy gliny, które rozstawia na własnoręcznie wymalowanej planszy. I wtedy wieszczy przyszłość. Potrzebny jest jej ojciec, który przybliża ucho do jej warg, tak blisko, że wygląda, jakby dziewczyna je lizała, i słucha z zamkniętymi oczami. Potem przekłada usłyszane z języka duchów na język ludzki. Wiele rzeczy się zgadza, ale wiele nie. Aszer Rubin nie wie, jak to tłumaczyć, i nie wie, co to za choroba. Z tego powodu, że nie wie, jest mu nieprzyjemnie i stara się o tym nie myśleć. Oni zaś mówią o tym wróżeniu: ibbur, co znaczy, że nawiedza ją dobry, święty duch i daje jej wiedzę zazwyczaj ludziom niedostępną. Aszer czasem upuszcza jej po prostu krwi; stara się przy tym nie patrzeć jej w oczy. Wierzy, że ten zabieg ją oczyszcza, ciśnienie w żyłach słabnie i krew nie uderza do mózgu. Chaja ma w rodzinie posłuch wcale nie mniejszy niż jej ojciec.
Teraz jednak wezwali Aszera Rubina do umierającej starej kobiety, która przyjechała do nich jako gość weselny. Po drodze tak osłabła, że musieli położyć ją do łóżka; boją się, że umrze w samo wesele. Więc Aszer raczej dziś Chai nie zobaczy.
Wchodzi przez błotniste, ciemne podwórko, na którym wiszą głowami w dół świeżo zabite gęsi tuczone całe lato. Idzie przez wąską sień, czując zapach smażonych kotletów i cebuli, słyszy, jak tłuką gdzieś pieprz w moździerzu. Kobiety hałasują w kuchni, skąd w zimne powietrze wzbija się ciepła para z gotowanych potraw, a wraz z nią zapachy octu, gałki muszkatołowej, liści laurowych, a także woń świeżego mięsa, słodka i mdląca. Przy tym wszystkim jesienne powietrze wydaje się tym bardziej chłodne i nieprzyjemne.
Mężczyźni za drewnianą ścianą rozmawiają dość gwałtownie,