ich mokrymi prześcieradłami, które kurczyły się, wysychając, a to powodowało ból nie do zniesienia.
Breżniew robił porządek nie tylko na własnym poletku, marzył o eksporcie rewolucji, sponsorował proradzieckie reżimy na Kubie i w Wietnamie, chciał, by władza radziecka miała wpływy w Trzecim Świecie: Etiopii, Mozambiku, Angoli i Afganistanie. Zdecydował się na interwencję zbrojną w Czechosłowacji w 1968 roku, a uwieńczeniem jego imperialnej polityki było wejście wojsk radzieckich do Afganistanu w 1979 roku – to znów odniesienie do Białorusi, bo choć w wojnie afgańskiej walczyli żołnierze z całego ZSRR, to dekadę później najsłynniejsza białoruska pisarka Swietłana Aleksijewicz wyda książkę Ołowiane żołnierzyki o chłopakach rzuconych na tamtą wojnę, w dużej liczbie Białorusinach. W Mińsku matki i żony poległych czy okaleczonych Afgańców wytoczą pisarce proces o kłamstwo. Ale podczas procesu będą z płaczem przyznawać, że wszystko w tej książce to „prawda, sama prawda”.
Jednak na co dzień Białorusini żyli trochę obok polityki. Mała senna republika ciężko pracowała i była przekonana, że karmi Moskwę, wysyłając do niej wagony mięsa i zboża. Białoruś była Związkiem Radzieckim w miniaturce – krajem zbudowanym po wojnie w pośpiechu, brzydkim i betonowym, straszącym socrealizmem. Tej brzydoty nie dawało się niczym zamaskować – historyczne budowle, takie jak zamek Radziwiłłów w Mirze czy ceglany kościół w Mińsku, to przykłady niewielu budowli świadczących o tym, że przed socrealizmem coś jednak zbudowano. Gdyby jednak ich nie było, przybyszowi z zewnątrz wydawałoby się, że znalazł się w wymyślonej naprędce krainie Orwella. Białoruś szczyciła się swoją produkcją: słynnymi w całym Związku Radzieckim lodówkami Minsk, które głośno buczały, pożerając tyle prądu co elektrownia, traktorami, wielkimi ciężarówkami i rowerami. Było tu brzydko, ale zarazem tak spokojnie i sielsko, że emerytowani mieszkańcy innych republik przeprowadzali się właśnie na Białoruś.
Tymczasem Łukaszenka w rodzinnej wiosce codziennie pokonywał pięciokilometrowy dystans do szkoły, gdzie jako szczupły dryblas wyróżniał się wzrostem, ale w nauce pozostawał przeciętniakiem. Sam twierdzi, że był wyjątkowo uzdolniony muzycznie, w jednym z wywiadów powie: „Skończyłem szkołę muzyczną w klasie harmonii. Potrafiłem śpiewać, pisałem wiersze. Jednym słowem, byłem pierwszym chłopakiem we wsi. Żadna impreza czy wesele nie mogły się beze mnie odbyć”.
Zresztą w kampanii prezydenckiej w 2001 roku zagrał na harmonii i zaśpiewał piosenkę.
Ze szkolnymi latami Łukaszenki wiąże się historia jak z telenoweli: grali razem w przedstawieniu, on, Sasza Łukaszenka, był Dziadkiem Mrozem, ona, Gala Żelnierowicz – Śnieżynką. W ten sposób Łukaszenka poznał swoją przyszłą żonę, dziś Galinę Rodionownę Łukaszenkę. Podobno zakochał się w rok młodszej koleżance, córce nauczycielki, od pierwszego wejrzenia. Była ładna, spokojna, ułożona, dobrze się uczyła. Nie wiedziała, że romans, a później małżeństwo ze szkolnym kolegą przysporzy jej tyle cierpienia. Przecież Łukaszenka starał się o jej rękę najlepiej, jak potrafił: przychodził z kwiatami, pożyczał książki do nauki, chciał zyskać uznanie jej matki. Ale po ślubie szybko zaczął zdradzać żonę, po kołchozie wciąż chodziły plotki, z kim tym razem spędził noc Aleksander Grigoriewicz. A później – już jako prezydent – Łukaszenka zamknie żonę w areszcie domowym i zrobi dziecko swojej współpracownicy.
W 1971 roku Łukaszenka skończył szkołę średnią i został studentem historii Mohylewskiego Instytutu Pedagogicznego. Na studiach musiał radzić sobie sam, bo matka, choć pracowała do 1983 roku (nawet po odejściu na emeryturę), zarabiała tylko na siebie i nie byłaby w stanie utrzymać syna. Łukaszenka dostawał stypendium i 10 rubli za „prace społeczne”. Wspomina, że dorabiał rozładowywaniem pociągów towarowych, a w studenckich czasach może raz był w restauracji – to był luksus nie na jego kieszeń.
Duch działacza odezwał się w Łukaszence już na studiach, na drugim roku zaczął się udzielać w organizacjach studenckich. Jego koledzy z tamtych lat wspominają, że Łukaszenka zawsze wiedział, jak zakombinować, urządzić się, był też pamiętliwy – jeśli się z kimś pokłócił, nie miał ochoty się godzić.
Komsomolec
W 1975 roku Łukaszenka obronił dyplom, wrócił w rodzinne strony, do rejonu szkłowskiego, i ożenił się ze Śnieżynką ze szkolnego przedstawienia Galiną Rodionowną. Pierwszym miejscem pracy Aleksandra Grigoriewicza był szkolny Komsomoł w Szkłowie, ale nie zagrzał tam długo miejsca. Otrzymał wezwanie do wojska, trafił na zachód kraju, do wojsk przygranicznych w Brześciu. Być może właśnie tam poznał Wiktara Szejmana, wycofanego milczka, człowieka, który prawie od początku kariery politycznej Łukaszenki będzie jego najwierniejszym i najbliższym współpracownikiem i nie zawaha się dla niego wypełnić żadnego rozkazu, nawet jeśli będzie to zlecenie morderstwa.
Jako młody sierżant Łukaszenka znów kręcił się koło Komsomołu. Przez kilka lat starał się zrobić karierę w tej organizacji, w Związku Radzieckim była to bowiem trampolina do władzy i wpływów. Tacy ludzie jak Michaił Chodorkowski, kiedyś milioner o politycznych ambicjach i niezwykle wpływowy człowiek w Rosji, do niedawna więzień prezydenta Władimira Putina, piszący za kratami książki, czy też ukraińska polityczka Julia Tymoszenko, która fortuny dorobiła się na pośrednictwie przy sprzedaży gazu, również do niedawna przebywająca w areszcie, byli w tamtych latach właśnie działaczami Komsomołu. Łukaszenka poszedł jeszcze dalej: w 1979 roku wstąpił do Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Z karierą mu się jednak nie wiodło, chciał być na pozycji rozgrywającego, a okazywało się, że zarówno w Komsomole, jak i w partii może być jedynie rezerwowym.
Swietłana Kalinkina, białoruska dziennikarka, współautorka książki o Łukaszence, pisze:
Szukał miejsca, w którym uda mu się grać pierwsze skrzypce. Pochodził z małej wioski, z biednej rodziny, wychowywał się bez ojca, i może to wszystko sprawiło, że w młodości pragnął zostać kimś. Często zmieniał więc pracę, nigdzie nie przepracował więcej niż dwa–trzy lata na jednym stanowisku.
Łukaszence sprzyjała epoka. Nowe szło powoli, ale nadciągało – w Moskwie za kilka lat rozpocznie się pierestrojka, która umożliwi zrobienie kariery aparatczykom w rodzaju Aleksandra Grigoriewicza.
Być może zakrawa to na kpinę historii, ale tak jest naprawdę: Aleksander Łukaszenka zawdzięcza swoją karierę pierestrojce Michaiła Gorbaczowa. Tej samej pierestrojce, która milionom ludzi w innych krajach przyniosła wolność i nadzieję na lepsze jutro. Na Białorusi z pierestrojki skorzystał tylko jeden człowiek.
Biografia Aleksandra Łukaszenki to krzywe zwierciadło marzeń demokratów z Europy Środkowej i Wschodniej. Najpierw to właśnie dzięki pierestrojce i demokratyzacji w ogóle stał się politykiem, jego wybór na prezydenta był z kolei efektem demokratycznego buntu przeciw poradzieckiej nomenklaturze, a model gospodarczy, jaki Łukaszenka stworzył na Białorusi, to próba modernizacji gospodarki bez rozstawania się z socjalizmem i wyrzucania ludzi na bruk.
Gdyby nie Michaił Gorbaczow i jego głasnost, skory do konfliktów lokalny działacz partyjny i kierownik sowchozu zapewne ugrzązłby w nomenklaturowych układach i układzikach, wiele nie osiągając. To właśnie tak chwalona przez cały świat pierestrojka stworzyła Aleksandra Łukaszenkę takiego, jakiego znamy dziś.
Jeden z biografów Łukaszenki, politolog Waler Karbalewicz pisał o nim:
Zrozumiał i poczuł, że nadszedł jego czas. Pierestrojka była polityczną rewolucją. Krok po kroku łamała stary kadrowy system, dawne mechanizmy i zasady awansów. Im bardziej radykalne zmiany, tym bardziej przewracają społeczną piramidę do góry nogami. Tak jak w każdej rewolucji – „kto był nikim, ten będzie wszystkim”. I Łukaszenka – oczywisty margines radzieckiego systemu – od razu znalazł się w awangardzie przemian.
Pierestrojka w Związku Radzieckim dała bowiem szansę nie tylko demokratom