a Brazylia obwinia Europę. Zagrożenia ekologiczne unaoczniają nam, że era suwerennych państw narodowych zbliża się ku końcowi – konieczna jest silna agencja globalna, posiadająca uprawnienia do koordynowania niezbędnych działań. Wypada powtórzyć pytanie: czy potrzeba takiej agencji nie odsyła do czegoś, co nazwaliśmy kiedyś komunizmem? Tylko czy mamy polityków, którzy potrafią zaspokoić tę potrzebę?
Nie tak dawno temu, w galaktyce, która dziś wydaje się odległa, przestrzeń publiczna była wyraźnie oddzielona od obsceniczności sfery prywatnej. Oczekiwano, że politycy, dziennikarze i inne osobistości medialne będą traktowali nas z jakimś minimalnym szacunkiem, rozmawiając i zachowując się tak, jakby ich głównym celem było dobro wspólne, bez wulgarnych wypowiedzi i nawiązań do spraw intymnych. Oczywiście pojawiały się pogłoski o osobistych przywarach, ale pozostawały właśnie tym – sprawą osobistą, przedmiotem zainteresowania co najwyżej brukowców. Dziś nie tylko możemy przeczytać w mediach o intymnych szczegółach osobistości publicznych, ale i sami politycy oddają się bezwstydnej obsceniczności. To w domenie publicznej krążą „fałszywe wiadomości”, plotki i teorie spiskowe.
Nie należy zapominać o tym, co jest najbardziej zaskakujące w bezwstydnej obsceniczności ruchów alt-right, tak dobrze opisanych przez Angelę Nagle w Kill All Normies. Tego rodzaju obsceniczność miała tradycyjnie (a przynajmniej w retrospektywnym spojrzeniu na tę tradycję) charakter wywrotowy – podważała zastane struktury dominacji i obdzierała Mistrza z jego fałszywej powagi. Pamiętam z własnej młodości, jak w latach sześćdziesiątych XX wieku protestujący studenci lubili używać nieprzyzwoitych słów lub gestów, by zawstydzić władzę i, jak twierdzili, potępić jej hipokryzję. Współczesna obsceniczność, rozprzestrzeniająca się w domenie publicznej, nie prowadzi jednak do zniknięcia autorytetu Mistrza, chodzi raczej o jego przywrócenie – dostaliśmy coś, co kilka dekad temu było niewyobrażalne: obscenicznego Mistrza.
Donald Trump jest wzorowym przykładem tego zjawiska. Częsty argument przeciwko niemu – że jego populizm (troska o dobrobyt biednych ludzi) jest fałszywy, że tak naprawdę chroni interesy bogatych – nie wystarcza. Zwolennicy Trumpa nie działają „irracjonalnie”, nie są ofiarami prymitywnej manipulacji ideologicznej, która zmusza ich do głosowania przeciwko własnym interesom. Na swój sposób są dość racjonalni: głosują na Trumpa, ponieważ w „patriotycznej” wizji, którą sprzedaje, zajmuje się on również ich codziennymi problemami – bezpieczeństwem czy stałą pracą.
Kiedy Trump został wybrany na prezydenta, kilku wydawców poprosiło mnie o napisanie książki, która poddałaby jego zjawisko psychoanalizie. Odparłem, że nie potrzebujemy psychoanalizy w celu zbadania „patologii” sukcesu sławnego miliardera – jedyną rzeczą wartą psychoanalitycznej uwagi jest irracjonalna głupota, z jaką liberalna lewica zareagowała na tę wygraną, głupota, która zwiększała ryzyko ponownego zwycięstwa Trumpa. Nawiązując do jednego z najgorszych przejawów wulgaryzmu tego polityka, można powiedzieć, że lewica nie nauczyła się chwytać go za ch…
Trump nie wygrywa jedynie dzięki bezwstydnemu bombardowaniu nas wiadomościami, które generują obsceniczną radość z naruszania przez niego elementarnych norm przyzwoitości. Za pomocą szokujących wulgaryzmów zapewnia swoim wyznawcom narrację mającą sens – bardzo ograniczony i pokręcony, ale mimo wszystko sens, który oczywiście działa lepiej niż narracja lewicowo-liberalna. Jego bezwstydne przekleństwa służą jako oznaki solidarności z tak zwanymi zwyczajnymi ludźmi („widzisz, jestem taki sam jak ty, wszyscy skrycie tacy jesteśmy”). Ta solidarność wskazuje również na punkt, w którym obsceniczność Trumpa osiąga swój limit. Prezydent nie jest całkowicie obsceniczny: kiedy mówi o wielkości Ameryki czy kiedy potępia swoich przeciwników jako wrogów ludu, chce być traktowany poważnie. Nieprzyzwoitość Trumpa ma na celu precyzyjne podkreślenie – na zasadzie kontrastu – kiedy zaczyna mówić na poważnie: funkcjonuje ona jako obsceniczna manifestacja jego wiary w wielkość Ameryki.
Dlatego aby zrozumieć fenomen Trumpa, należy spojrzeć na jego zachowania od drugiej strony i potraktować jako obsceniczne właśnie te twierdzenia, które wygłasza on na serio. Trump jest naprawdę obsceniczny nie wtedy, gdy używa wulgarnych seksistowskich odzywek, lecz gdy mówi o Ameryce jako najwspanialszym kraju na świecie czy kiedy narzuca swoje rozwiązania ekonomiczne. Wulgarność jego mowy maskuje tę podstawową obsceniczność. Parafrazując znane powiedzenie braci Marx: Trump działa i wygląda jak bezwstydnie obsceniczny polityk, ale nie dajcie się zwieść – on naprawdę jest bezwstydnie obscenicznym politykiem.
Rozpowszechniona dziś obsceniczność stanowi trzecią domenę i znajduje się między przestrzenią prywatną a publiczną: jest przestrzenią prywatną wyniesioną do sfery publicznej. Wydaje się, że mamy do czynienia z formą, która najlepiej pasuje do naszego zanurzenia w cyberprzestrzeni, w Twitterze, Instagramie, Facebooku… nic dziwnego, że Trump upublicznia większość swoich decyzji za pośrednictwem Twittera. Nie docieramy tu jednak do „prawdziwego Trumpa”: celem publicznej obsceniczności nie jest dzielenie się intymnymi doświadczeniami, to domena pełna kłamstw, hipokryzji i czystej wrogości, domena, w której zakładamy obrzydliwą maskę. W ten sposób zostaje odwrócony standardowy związek między moją intymnością a wielkim Innym godności publicznej: obsceniczność nie ogranicza się już do sfery prywatnej, zadomowiła się w domenie publicznej, co pozwala mi się łudzić, że to wszystko jest tylko obsceniczną grą, a ja pozostaję niewinny w mojej intymnej czystości. Pierwszym zadaniem krytyka społecznego jest pokazanie, że ta czystość jest fałszywa.
WSTĘP
Kłopoty w raju5, filmowe arcydzieło Ernsta Lubitscha z 1932 roku6, to historia Gastona i Lily, pary szczęśliwych złodziei okradających bogaczy. Wszystko się gmatwa, kiedy Gaston traci głowę dla Mariette, jednej z ich zamożnych ofiar. Słowa piosenki, którą słyszymy w trakcie napisów początkowych, podpowiadają nam, do czego odnoszą się tytułowe „kłopoty”, podobnie jak obraz towarzyszący piosence: najpierw widzimy napis „kłopoty w”, następnie pojawiają się pod nimi duże podwójne łóżko i słowo „raju”. Tak więc „raj” to raj spełnionej relacji seksualnej: „To raj / gdy oplatają cię ramiona i całują usta / ale jeśli czegoś brakuje / to znak / kłopotów w raju”. Mówiąc brutalnie i wprost: „kłopoty w raju” to sposób Lubitscha na powiedzenie il n’y a pas de rapport sexuel7.
Na czym zatem polegają kłopoty w raju w Kłopotach w raju? Odpowiedź na to podstawowe pytanie skrywa się za mgłą wieloznaczności. Na pozór sprawa wygląda tak: choć Gaston kocha zarówno Lily, jak i Mariette, to prawdziwie „rajską” relacją seksualną jest jego związek z Mariette, dlatego ten romans musi pozostać niemożliwy i niespełniony. To niespełnienie zabarwia zakończenie filmu nutką melancholii – cała radość i porywczość ostatniej minuty dzieła, cały wesoły pokaz partnerstwa między Gastonem i Lily mają jedynie wypełnić melancholijną pustkę. Czy Lubitsch nie popycha nas w stronę tej interpretacji, powtarzając ujęcie pustego łóżka w domu Mariette, które nawiązuje do ujęcia z napisów początkowych? Istnieje jednak możliwość odczytania filmu całkowicie na odwrót.
A może rajem jest właśnie gorszący romans między Gastonem i Lily, dwojgiem szykownych złodziei, którzy nawzajem się wspierają, zwiastunem kłopotów jest zaś urodziwa Mariette? Może przesłanie filmu jest kusząco ironiczne: Mariette odgrywa rolę węża odciągającego Gastona od jego rozkosznie grzesznego ogrodu edeńskiego? […] Rajem, dobrym życiem, jest pełne atrakcji i ryzyka życie przestępcy, pokusa przychodzi zaś ze strony pani Colet, której bogactwo wabi beztroskim dolce vita, bez kryminalnej brawury i forteli, jedynie z monotonną hipokryzją klas wyższych8.
Piękno tej interpretacji polega na tym, że łączy ona rajską niewinność z atrakcyjnym i dynamicznym światem wykroczeń – ogród edeński zostaje zrównany z życiem kryminalisty, a szacunek wyższych sfer z pokusami