industrializacja i militaryzacja Japonii, wraz z towarzyszącą tym zjawiskom etyką dyscypliny i poświęcenia, były wspomagane przez myślicieli zen.
Natykamy się tu na dialektyczną logikę historycznej transfunkcjonalizacji: pozostałości przednowoczesnych czasów mogą funkcjonować w zmienionych warunkach historycznych jako symbol tego, co jest nie do zniesienia w skrajnej nowoczesności. Podobnie wygląda rola wampirów w naszej ideologicznej wyobraźni. Stacey Abbott17 pokazała, jak filmy całkowicie zreinterpretowały archetyp wampira: nie reprezentuje on dłużej folkloru i prymitywności, lecz doświadczaną przez nas nowoczesność. Wampiry nie noszą już peleryn i nie śpią w trumnach, lecz zamieszkują metropolie, słuchają muzyki punkowej, korzystają z najnowszych zdobyczy techniki i potrafią odnaleźć się w każdej sytuacji.
To oczywiście nie znaczy, że można zredukować buddyzm do ideologii kapitalistycznej. W celu doprecyzowania tego wątku spójrzmy na nietypowy przykład. W 1991 roku Richard Taruskin opublikował recenzję, w której brutalnie odrzucił całą twórczość Sergieja Prokofiewa, oprócz juweniliów, jako złą. Rzeczy, które stworzył kompozytor na Zachodzie, są „rozbite i kiepskie, słusznie odrzucone i nie do odratowania” w swoim powierzchownym modernizmie; miały rzucić wyzwanie Strawińskiemu, ale to się nie udało. Kiedy Prokofiew zdał sobie z tego sprawę, wrócił do Rosji i Stalina, gdzie jego dzieła zostały zrujnowane przez „karierowiczostwo” i „prawdopodobnie zawinioną obojętność […] kamuflowaną przez apolityczną fasadę”. W Związku Radzieckim Prokofiew robił najpierw za przynętę Stalina, potem został jego ofiarą, ale w głębi zawsze nosił w sobie „doskonałą pustkę” absolutnego muzyka, „który tylko pisze muzykę, a raczej który pisze »tylko muzykę«”18. Przy całej swej niesprawiedliwości ta opinia zwraca uwagę na quasi-psychotyczną postawę Prokofiewa: w odróżnieniu od pozostałych kompozytorów sowieckich wciągniętych w chaos stalinowskich oskarżeń (Dmitrij Szostakowicz, Aram Chaczaturian i inni) nie znajdujemy w Prokofiewie żadnych rozterek, histerii czy lęku – stawił czoło antyformalistycznej kampanii z 1948 roku z niemal psychotycznym spokojem, jak gdyby w ogóle go nie dotyczyła (samo szaleństwo jego powrotu do ZSRR w 1936 roku, czasie największych stalinowskich czystek, jest najlepszą oznaką stanu jego umysłu). Los dzieł Prokofiewa powstałych pod rządami Stalina jest zabarwiony ironią: większość utworów podporządkowanych linii partii była krytykowana i odrzucona jako nieszczere i słabe (słusznie), nagrodę Stalina zdobył zaś za swoją „dysydencką” intymną muzykę kameralną (sonaty na fortepian nr 7 i 8, pierwsza sonata na skrzypce, sonata na wiolonczelę). Szczególnie interesujące jest (najwyraźniej szczere) uzasadnienie ideologiczne stojące za pełnym podporządkowaniem się przez Prokofiewa stalinowskim żądaniom: zaakceptował on stalinizm w zgodzie z regułami Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki, którym był wierny. W gnostyckim uniwersum Stowarzyszenia rzeczywistość materialna jest tylko pozorem, ponad który należy się wznieść, by dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom dostąpić szczęścia duchowego. Prokofiew przyjął taką samą postawę wobec stalinizmu i patrzył na główne wymagania estetyczne tego systemu – prostotę, harmonię, radość – przez gnostyckie okulary. Używając terminologii Jean-Claude’a Milnera, moglibyśmy powiedzieć, że choć uniwersum Prokofiewa nie było jednorodne ze stalinizmem, było homogénéisable (ujednorodialne) – nie przystosował się do stalinowskiej rzeczywistości w prostym odruchu oportunizmu. To samo można powiedzieć o dzisiejszej sytuacji: choć głupotą byłoby twierdzić, że buddyzm jest duchowo jednorodny z globalnym kapitalizmem, to z pewnością jest z nim ujednorodnialny.
Wracając do Korei, wydaje się, że moją analizę potwierdza Propaganda – film z 2012 roku (łatwo dostępny w internecie) na temat kapitalizmu, imperializmu i masowej manipulacji stosowanej przez kulturę zachodnią w celu utowarowienia wszystkiego – który pokazuje, jak te zjawiska przenikają każdy aspekt życia błogo nieświadomych mas zombiaków. To mockument, dzieło udające dokument, wystylizowany na produkcję północnokoreańską, a tak naprawdę zrobiony przez grupę osób z Nowej Zelandii, ale jak to mówią we Włoszech: Se non è vero, è ben trovato19. Film ukazuje zarówno wykorzystywanie strachu oraz religii do manipulowania masami, jak i rolę mediów dostarczających kolorowe obrazki, które odciągają uwagę od poważniejszych problemów. W jednym z lepszych fragmentów Propaganda poddaje niszczącej krytyce kulturę celebrycką: nasze rozmowy o Madonnie, Bradzie i Angelinie „idących na zakupy dzieci z trzeciego świata”, naszą zachodnią obsesję na punkcie wystawnego życia gwiazd i nasz egocentryzm – robimy to wszystko, lekceważąc jednocześnie niedolę osób bezdomnych i cierpiących. Stworzyliśmy kulturę, w której celebryci stali się narzędziem utowarowienia do tego stopnia, że często nawet tego nie dostrzegają i popadają w szaleństwo. Cała ta krytyka jest tak trafna, że musi przerażać. To świat wokół nas. Wszystko, szczególnie część o Michaelu Jacksonie – spojrzenie na to, „co zrobiła mu Ameryka” – brzmi tak wiarygodnie, że trudno to przełknąć. Jeśli wyrzucilibyśmy z Propagandy kilka krótkich wzmianek o mądrości ich ukochanego przywódcy i tym podobne, to otrzymalibyśmy standardową, nawet nie tyle tradycyjnie marksistowską,ile zachodnio-marksistowską w duchu szkoły frankfurckiej, krytykę konsumeryzmu, utowarowienia i Kulturindustrie. Zwróćmy jednak uwagę na ostrzeżenie z początku filmu: narrator mówi widzom, że choć wulgarność i perwersyjność tego, co ujrzą, zawstydzi ich i zszokuje, to ukochany Przywódca zdecydował, że są wystarczająco dojrzali, aby zobaczyć przerażającą prawdę na temat świata zewnętrznego – to słowa, których używa łaskawy, opiekuńczy, matczyny autorytet, gdy decyduje się poinformować dzieci o niemiłym fakcie.
Aby pojąć szczególny status ideologiczny Korei Północnej, nie możemy pominąć mitycznego Shangri-La z Zaginionego horyzontu Jamesa Hiltona: samotnej doliny tybetańskiej, w której ludzie prowadzą szczęśliwe i skromne życie, całkowicie odizolowani od skorumpowanej cywilizacji światowej, pod dobrotliwymi rządami wykształconych elit. Korea Północna jest dziś najbliższym odpowiednikiem Shangri-La. W jakim sensie? Pierre Legendre i kilku innych lacanistów sądzą, że problemem współczesności jest upadek Imienia-Ojca – ojcowskiego symbolicznego autorytetu. Pod jego nieobecność wybucha patologiczny Narcyzm, przywołujący widmo pierwotnego Realnego Ojca. Jakkolwiek należy odrzucić tę ideę, to zawiera ona trafne spostrzeżenie: upadek Mistrza w żaden sposób nie gwarantuje emancypacji, może bowiem zrodzić o wiele bardziej opresyjną figurę dominacji. W Korei Północnej mamy do czynienia z podważeniem patriarchatu, ale w niecodzienny sposób. Czy ten kraj jest naprawdę ostatnim bastionem stalinizmu, łączącym totalitarną kontrolę z konfucjańskim autorytaryzmem? Oto słowa najpopularniejszej piosenki politycznej w Korei Północnej:
Och, Partio Pracy Korei, na której piersi
Zaczyna się i kończy me życie
Czy pochowany w ziemi, czy rozrzucony na wietrze
Pozostaję twoim synem i wracam do twej piersi!
Powierzam ciało twemu czułemu spojrzeniu,
Twej kochającej ręce
Wykrzykuję głosem dziecka
Matko! Nie mogę żyć bez matki!
To właśnie sygnalizowała nadmierna żałoba po śmierci Kim Il Sunga: „Nie mogę żyć bez matki!”. Spójrzmy na jeszcze jeden dowód, oto dwa hasła: „matka” i „ojciec” z wydanego w Korei Północnej Słownika języka koreańskiego (z 1964 roku):
matka: 1) Kobieta, która urodziła daną osobę: ojciec i matka; matczyna miłość. Życzliwość matki wznosi się ponad góry, jest głębsza niż ocean. Używane także w znaczeniu „kobieta, która ma dziecko”: Wszystkie matki pragną, aby ich dzieci dorastały zdrowe i stały się wspaniałymi czerwonymi budowniczymi. 2) Nazwa oddająca szacunek osobie w podobnym wieku do naszej matki: Dowódca plutonu nazywał matkę Dŏngmaniego „matką” i zawsze jej pomagał w pracy. 3) Metafora miłości, dbania o wszystko i troszczenia się o innych: Urzędnicy Partii muszą stać się matkami, które nieustannie kochają i uczą zwykłych członków partii,