Vincent V. Severski

Nabór


Скачать книгу

w głowie młodszej od niego Monice.

      Ale przecież mogę teraz zadbać o siebie, mam czas, nie ma już takiego stresu… – pomyślał Dima i pociągnął palcami po szorstkim policzku. Zrezygnował z golenia, chociaż wiedział, że przy jego zaroście następnego dnia będzie ono już bolesne.

      Nim wyszedł z łazienki, zajrzał jeszcze pod deskę sedesową.

      Na telefonie, w aplikacji Kalkulator, pojawiło się czerwone kółko z cyfrą 1. Samolot z Tel Awiwu przyleciał dziesięć minut przed czasem, a Tamara była już w taksówce. Dima ubrał się, usiadł do komputera, żeby przejrzeć wiadomości, i czekał, aż się odezwie domofon.

      W Faludży trwały starcia milicji Muktady as-Sadra z wojskami amerykańskimi. Duchowy przywódca Iranu zapowiadał walkę z wielkim szatanem aż do końca, a sekretarz stanu Malcolm O’Brien groził nalotem dywanowym na Teheran. Z powodu rozprzestrzeniania się nieznanego wirusa władze chińskie zamknęły Szanghaj.

      Bełkot i fakty tworzyły polityczny beton, który wylewał się z komputera. Kiedy Dima skończył czytać oświadczenie prezydenta Putina, który z satysfakcją informował o wysłaniu nowych oddziałów do Syrii, odezwał się domofon.

      – Tak? – zapytał Dima, chociaż wiedział, że to Tamara.

      – Zostaw telefon i zegarek i zjedź na dół – poleciła.

      – Co?

      – Zrób, co mówię.

      – Zaraz zejdę.

      Znalazł się na dole w ciągu dwóch minut.

      W pierwszej chwili nie poznał Tamary. W ciemnych okularach, ubrana w granatową bluzę, dżinsy i czapkę z daszkiem, w ten słoneczny dzień pasowała raczej do zaśnieżonych Alp, a nie do Aten. Przez ramię miała przerzucony mały szwedzki plecak.

      Czy tak by wyglądała Rosa? – przeleciało mu przez myśl.

      Przywitali się serdecznie.

      – Co to za kamuflaż? – zapytał Dima z uśmiechem. – Tak zimno w Tel Awiwie?

      – Owszem, a i kamuflaż jest teraz wskazany…

      – Dlaczego nie chcesz wejść na górę? No i co się, kurwa, dzieje? – rzucił z emfazą.

      – Ano wojna się dzieje… Wojna! – odparła Tamara z mocnym akcentem.

      – No… widzę, czytam…

      – Chodźmy gdzieś pogadać. Tam – wskazała ręką – była taka miła kawiarnia. Zostawiłeś telefon?

      Skinął głową.

      Ruszyli w dół ulicą Pindarou. Tamara rozpięła kurtkę, z wewnętrznej kieszeni wyjęła telefon i go wyłączyła.

      – Kiedy wracasz? – zapytał Dima, widząc, że jest bez bagażu.

      – Samolot mam o siedemnastej trzydzieści, więc musimy się spieszyć. W Tel Awiwie nie mogą zauważyć mojej nieobecności. Zresztą sprawa jest dosyć prosta… – Przerwała na chwilę. – Wszystko ci wyjaśnię, gdy usiądziemy. Powiedz najpierw, co u ciebie, jak tam pan Józef?

      19

      Maria weszła do windy i od razu natknęła się na szefa kontrwywiadu ABW Marcela. Spojrzała dyskretnie na przyciski, chociaż było oczywiste, że jedzie na siódme piętro.

      Nie znali się osobiście, ale Maria wiedziała, kto to jest.

      Marcel stał się legendą kontrwywiadu, kiedy wraz z Wydziałem Q rozpracował rosyjskiego nielegała Wacława Marskiego. Nikt nie wiedział, dlaczego Wydział Q wkrótce potem rozwiązano, ale Marcel pozostał w służbie. Kiedy Bolecki odzyskał stanowisko premiera i mianował swojego protegowanego na szefa ABW, Marcel wkrótce został jego zastępcą. Musiał być w kierownictwie służby ktoś, kto zna się na tej robocie, zwłaszcza jeśli nie miesza się do polityki. A on miał wyjątkowe doświadczenie w rozpracowywaniu rosyjskich szpiegów, więc jego wiedza była bezcenna.

      – Niespodziewane zebranie u szefa? – zapytała Maria. – Podpułkownik Maria Gerber, naczelnik WBW – przedstawiła się, wyciągając rękę.

      – Aaa… to pani? – zapytał zaskoczony Marcel. – Gdzieś już się widzieliśmy.

      – Tak, na naradzie w sprawie koordynacji działań… – Nie dokończyła, bo dzwonek zasygnalizował, że winda stanęła na siódmym piętrze. – Chodźmy – dorzuciła i Marcel przepuścił ją w drzwiach.

      Wyszli z windy i skręcili w lewo, w stronę mieszczącej się na końcu korytarza krypty, czyli zabezpieczonego pokoju spotkań. Po drodze dołączył do nich szef gabinetu Wesołowskiego, major Wiktor Jackowski, ostrzyżony na zero czterdziestolatek, świeży transfer ze Straży Granicznej.

      – Co się stało, że szef zwołuje pilną naradę z rana? – zapytał Marcel, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego.

      Maria wyczuła w jego głosie nutkę ironii, bo Wesołowski nie cieszył się autorytetem wśród oficerów.

      – Zaraz się pan dowie, panie pułkowniku. Chwilka cierpliwości – odparł arogancko Jackowski i przyspieszył kroku, bo chciał być pierwszy w krypcie.

      Pułkownik Wesołowski i prokurator Walerian Farbiarz już czekali na uczestników spotkania. Rozgorączkowani rozmową potrzebowali chwili, żeby zauważyć wchodzących.

      – Proszę siadać – zarządził zdecydowanym tonem Wesołowski i pierwszy zajął miejsce przypisane wyłącznie szefom. – Dziękuję za stawienie się na czas, którego, niestety, coraz bardziej nam brakuje. – Kiedy wszyscy usiedli, położył ręce na stole i splótł palce, jakby chciał dodać sobie powagi. – Rozmawiałem wczoraj z premierem Boleckim i otrzymałem wyraźne polecenie zintensyfikowania naszych działań w sprawie pułkownika Leskiego, a tu dowiaduję się z rana, że, delikatnie mówiąc, mamy katastrofę. Otóż jak usłyszałem od pana pułkownika Marcela, Dimitrios Calderón, który jako prawa ręka Leskiego był pod kontrolą operacyjną, gdzieś nam zniknął. Będę musiał o tym poinformować premiera, a to nie będzie łatwe ani przyjemne. – Z zadumą pokiwał głową, bo wiedział, jaka będzie reakcja Boleckiego. – A właściwie co mam powiedzieć premierowi? Że co? Jak to się mogło stać, panie pułkowniku? – zwrócił się do Marcela.

      – Dimitrios Calderón udał się wczoraj rano do mieszkania byłej funkcjonariuszki Agencji, Moniki Arent. Obserwacja widziała, jak tam wchodził, ale po pewnym czasie ustaliła, że w środku go nie ma. Najprawdopodobniej wyszedł stamtąd przez okno z drugiej strony budynku. To jest pierwsze piętro, więc nie miał z tym żadnych trudności. Uważamy, że celowo zmylił obserwację. Niestety, nie wiemy, gdzie się znajduje. Straciliśmy z nim kontakt.

      – No i, kurwa, mamy pasztet! – Wesołowski nie używał specjalnie finezyjnego języka. – Nie ma co sprawdzać. Poleciał do Grecji, wszystko jasne. Czyli razem z Leskim coś kombinują – oznajmił z troską. Rozumiał, że kiedy powie o tym premierowi, będzie musiał od razu przedstawić jakieś propozycje i że powinny one zabrzmieć poważnie. – Panie prokuratorze… – zwrócił się do Farbiarza – możemy wysłać za nim list gończy albo coś takiego?

      – Panie pułkowniku, ani pan Calderón, ani pan Leski nie są jeszcze podejrzanymi, tylko świadkami. Nie możemy wystawić ENA…

      – Czyli?

      – Europejskiego nakazu aresztowania – wyjaśnił prokurator. – Do tej pory Agencja nie przekazała nam wystarczających dowodów, na podstawie których moglibyśmy skonstruować jakieś zarzuty wobec Leskiego albo Calderona. Wciąż czekamy… – Rozłożył ręce. – Jak się zorientowałem,