spojrzał zza ciężkich okularów. – Nic nie możecie znaleźć? Przecież w takich organizacjach jak służby specjalne zawsze można coś znaleźć, na każdego.
Maria siedziała, jakby strzelił w nią piorun albo ktoś ją zahipnotyzował. Tak czy inaczej nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Wesołowski i premier przy pomocy prokuratury chcieli za wszelką cenę postawić Dimie i Leskiemu zarzuty, a nawet ich aresztować. Dotąd prokuratura prowadziła śledztwo w sprawie Leskiego, a nie przeciwko niemu, ale to była tylko przykrywka. Najwyraźniej przygotowywali się do znacznie poważniejszego ataku.
Na polecenie szefa powołano w AW komisję śledczą, ale ta, zresztą pod przewodnictwem Gerber, nie dopatrzyła się żadnych naruszeń prawa ze strony Leskiego. Mimo to prokuratura przejęła zgromadzony materiał i wszczęła śledztwo. Dopiero teraz jednak Gerber zdała sobie sprawę, że to wszystko była zwykła ściema. Chodzi o to, by uderzyć w Leskiego.
Spojrzała na Marcela, który siedział z miną sfinksa, obecny tylko ciałem. Ale nagle jakby poczuł na sobie jej wzrok i podniósł głowę. Gerber była psychologiem, przez całe życie rozpracowywała kłamców i oszustów wśród oficerów służb i teraz nie miała wątpliwości, że Marcel w środku się gotuje. Bezczelność, z jaką otwarcie spiskowano w gmachu Agencji Wywiadu, była przerażająca. Gerber pomyślała z niepokojem, co się dzieje z państwem polskim tam na zewnątrz, jeżeli tutaj trwają takie rozmowy? Marcel był starym wyjadaczem i z pewnością niejedno widział, ale wyglądał na poruszonego. Tak przynajmniej jej się wydawało.
– W takim razie pani naczelnik Gerber. – Głos Wesołowskiego wyrwał ją z zamyślenia i nagle zdała sobie sprawę, że musiała się wyłączyć i czegoś nie usłyszała. – Proszę we współpracy z panem prokuratorem dokonać jeszcze raz przeglądu dokumentacji Sekcji. Pan prokurator wskaże pani kierunek poszukiwań.
– Świetnie! – rzucił Farbiarz, nim Gerber zdążyła zareagować. – Miałbym jeszcze jedną sugestię. – Spojrzał w stronę Marcela. – Wspomniał pan o pani Monice Arent, też funkcjonariuszce tej Sekcji i zdaje się osobie bliskiej panu Calderonowi i Leskiemu. Jak zrozumiałem, pomogła ona uciec panu Calderonowi, a zatem należy przyjąć robocze założenie, że uczestniczy w tym spisku, jak teraz powinniśmy to określić. I przebywa w Warszawie, prawda? – Spojrzał na Marcela, który nie zareagował i siedział nieporuszony z kamienną miną. – Z akt pamiętam, że pani Arent prowadzi jakąś galerię, chyba na Powiślu, prawda? – Tym razem Wesołowski skinął głową. – No właśnie, trzeba chyba zachęcić urząd skarbowy, by się przyjrzał temu przedsięwzięciu.
– Doskonały pomysł – potwierdził Wesołowski. – Zajmie się pan tym?
– Ależ oczywiście – odparł z uśmiechem prokurator Farbiarz. – Ze służbową przyjemnością.
Jeszcze przez kilka minut Wesołowski rozmawiał z Farbiarzem przy całkowitym milczeniu pozostałych. Zachowywali się, jakby ich pomysły były dla wszystkich oczywiste i słuszne. Czuli się pewnie, bo stała za nimi władza. Gerber nieraz widziała arogancję szefów, zawsze krążyła blisko siódmego piętra i prania brudów, ale to były zwykle odosobnione przypadki, które zdarzają się wszędzie. W miarę swoich możliwości walczyła z tą praktyką, ale tym razem nie była zaskoczona – była przerażona, widząc, dokąd zmierza państwo.
Właściwie powinnam teraz rzucić papierami o stół i po prostu wyjść z tej kloaki. Tylko co dalej? – pomyślała zdruzgotana. Pozostawiłabym tylko wolne pole do jeszcze większej destrukcji. Dobrze, Dima, zrobiłeś, że dałeś stąd nogę.
Kiedy Wesołowski swoim tubalnym głosem zakończył spotkanie, pierwsza wyszła na korytarz i ruszyła ostro w stronę windy. Nacisnęła przycisk „dół” i poczuła za plecami czyjąś obecność. Odwróciła się. Z zaciętą miną, wpatrzony przed siebie, stał za nią Marcel.
– Pani w tym uczestniczy? – zapytał po chwili.
– A pan? – odparła.
– Nigdy nie widziałem większego gnoju. Aż zbiera się na pawia. – Marcel wciąż wpatrywał się w przestrzeń.
– Zauważyłam, że nic pan nie pił w krypcie.
Skierował na nią spojrzenie.
– Ja też – dodała. – Jakoś nic nie mogło mi przejść przez gardło. Zapraszam do siebie na kawę. Normalną kawę. Ma pan czas? – Uśmiechnęła się.
– Mam – rzucił krótko i skinął głową. – Na normalną zawsze i z chęcią.
20
Ciśnienie w oponie nie przekraczało jednej atmosfery, ale to i tak nie uspokoiło Luki. Mógł to być podstęp, by ustalić kierowcę volvo, sfotografować go i zidentyfikować. Spuszcza się powietrze i jest powód do interwencji.
Samochód zarejestrowany był na Ramana, prawdziwego Asyryjczyka, właściciela kiosku z gazetami na dworcu Westbahn.
Luka uzupełnił powietrze, sprawdził pozostałe koła i wyjechał ze stacji benzynowej na autostradę. Wiedział, że wszystkie zjazdy są monitorowane, więc obserwacja może prowadzić go z dużej odległości, dlatego postanowił nie robić żadnych gwałtownych ruchów ani się nie sprawdzać. Był przygotowany na ten wariant, liczył się także z podrzuceniem bikona GPS.
W Vösendorfie, czternaście kilometrów przed Wiedniem, zjechał z autostrady na tereny targowe. Dotychczasowa mżawka powoli przemieniała się w deszcz.
Zaparkował samochód przed centrum handlowym Metro i wkrótce potem znikł w przepastnych halach Cash & Carry. Wiedział, że gdyby miał na autostradzie obserwację, to z chwilą zjazdu musiałaby się zbliżyć i podciągnąć siły.
W supermarkecie było pusto. Pokręcił się trochę między półkami i w końcu ruszył do wyjścia. Wrócił na parking. Wsiadł do samochodu i przez kilka sekund obserwował ruch. Sprawdził czas. Do odjazdu podmiejskiego tramwaju miał osiem minut, a na dojście potrzebował dwóch. Po minucie wysiadł, zarzucił torbę na ramię i szybkim krokiem ruszył w lewo, w stronę Triester Strasse, gdzie był przystanek. W tym momencie obserwacja musiałaby się wysypać.
Zanim Luka doszedł do przystanku, mocno się rozpadało. W deszczu łatwo wyłowić obserwację. Odetchnął, wciąż był czysty. Po chwili podjechał tramwaj. Luka jako jedyny pasażer wsiadł przednimi drzwiami, skasował bilet i zajął miejsce po lewej, tak by mieć oko na jadące samochody.
Uspokoił się, bo czuł, że postępuje rozważnie i profesjonalnie. Zdarzenie na stacji benzynowej nie było nic nieznaczącym naturalnym epizodem, na jaki mogło wyglądać. Po tym, co się wczoraj zdarzyło, wszystko musiał oceniać krytycznie i zachowywać czujność.
Wróg może się pojawić w każdej chwili – pomyślał, obserwując sunące w deszczu samochody. Pomyłka, zdrada, przypadek w każdej chwili mogą zmienić bieg wydarzeń. Ale nie zdarzy się przecież nic ponad to, co nam Allah przeznaczył.
Luka poczuł nagle przypływ siły, prawdziwej wiary w słuszność drogi, którą obrał. A mimo to niczego nie pragnął teraz bardziej, niż usiąść z braćmi w domu ojca na dywanie zastawionym perskimi potrawami. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz byli razem. Wszyscy służyli ojczyźnie, z wyjątkiem najmłodszego Samada, teherańskiego birbanta, który do żadnej pracy się nie nadawał. Może dlatego, że sami byli ascetycznymi sługami Boga i ojczyzny, odmieniec Samad stał się ich ulubieńcem, któremu pozwalali niemal na wszystko.
W ciągu niespełna pół godziny Luka dotarł do centrum Wiednia. Nie miał za sobą obserwacji i to był dobry znak, ale musiał liczyć się z tym, że jego mieszkanie może być obstawione, bo był to jego oficjalny adres,