Remigiusz Mróz

Afekt


Скачать книгу

jej kariera rozwijała się szybciej, ona miała więcej perspektyw i to ją umieszczano ponad tym kutasem w rankingach. Teraz jednak wszystko się zmieniło.

      – To znajdź coś – rzucił Paweł. – Trzeba to załatwić na asapie.

      Joanna przewróciła oczami, co nie uszło uwadze imiennego partnera.

      – Coś nie tak? – spytał.

      – Wszystko. Ale zwłaszcza to, że kto sieje asap, zbiera fakap.

      – W takim razie postaraj się, żeby nie było czego zbierać – syknął Messer, a potem podniósł się z krzesła. – I obyś rozumiała, jak ważna jest dla nas wszystkich ta sprawa.

      – Z natury was niespecjalnie rozumiem, więc…

      – To nasz bilet do świata wielkiej polityki – uciął Paweł. – Wygramy tę sprawę, to będziemy mogli liczyć na wdzięcznego nam prezydenta państwa. Wyobrażasz sobie, jakie to możliwości otwiera?

      – Obiadów czwartkowych?

      – Pomijam już, że przy jakiejkolwiek okazji to nas wyznaczy do reprezentowania kancelarii prezydenckiej – ciągnął Messer, jakby jej nie słyszał. – Najważniejsze jest to, że będziemy mogli liczyć na przysługi. I że każdy człowiek mający w tym kraju choć trochę do powiedzenia będzie chciał, żebyśmy to my go bronili. Politycy będą walić drzwiami i oknami, a każda sprawa z ich udziałem to marketingowe błogosławieństwo.

      Miał trochę racji. Polacy zdawali się obsesyjnie interesować tymi ludźmi w nie mniejszym stopniu niż celebrytami. Byle wyjazd jakiegoś ministra na wakacje rozgrzewał opinię publiczną do czerwoności, a romans czy zdefraudowanie unijnych pieniędzy nie schodziły z nagłówków miesiącami.

      Gdyby choć przy części takich wydarzeń widniała informacja o kancelarii Kosmowski Messer Krat, byłaby to najlepsza reklama, jaką można by sobie wymarzyć.

      – I nie muszę ci chyba przypominać, że od wygrania tej sprawy zależy realizacja warunków, na które się zgodziliśmy.

      – Bez obaw, pamiętam.

      Messer zamilkł, ale wbijał wzrok w Chyłkę, jakby na coś czekał.

      – To wszystko – dodał.

      Joanna zacisnęła usta, powstrzymując się od powiedzenia rzeczy, które właściwie sprawiłyby tylko tyle, że musiałaby zostać w tym gabinecie jeszcze dłużej. Obróciła się, a potem ruszyła w kierunku korytarza.

      Zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszała jeszcze głos Messera:

      – Nie skiluj tego kejsa.

      Sądziła, że przez dwie godziny, które dzieliły ją od spotkania z Żelaznym, zdąży się nieco wyciszyć. Kiedy jednak wraz z Kordianem jechali iks piątką w kierunku samego serca Śródmieścia, emocje wciąż w niej buzowały.

      Zaparkowała pod Pałacem Kultury, wychodząc z założenia, że nawet rzecz tak prozaiczna, jak zostawienie samochodu w Złotych Tarasach przywołałaby zbyt wiele wspomnień. Przeszli w kierunku Sali Kongresowej, minęli główne wejście, a potem usiedli na murku za przystankiem.

      Kordian rzucił okiem na zegarek i się rozejrzał.

      – Powinien już być.

      Chyłka wbijała wzrok w znajdujący się dokładnie naprzeciwko budynek Skylight. Życie toczyło się tutaj jak dawniej – tłumy ludzi przewalały się przez Dworzec Główny, turyści wchodzili do autobusów lub z nich wychodzili, zdezorientowani kierowcy z innych miast gorączkowo szukali miejsca, a na Alejach ciągnął się długi korek.

      – Może to nie był taki dobry pomysł – odezwał się Oryński.

      – Co?

      – Żeby spotykać się tutaj.

      Joanna musiała przyznać mu rację. Chciała wbić szpilę Żelaznemu, zamiast tego sama się pokłuła. Trudno, jak tylko zobaczy tę marnotę, skupi się wyłącznie na tym, by tu i teraz zakończyć sprawę Halskiego. A potem zacznie formować KMK tak, by w końcu poczuć się tam jak w domu.

      I by nie musieć dłużej znosić wywyższającego się Messera.

      – Przysięgam, Zordon, ten skurwiel to ludzki odpowiednik Internet Explorera.

      – Co? Żelazny?

      – Nie – odparła Joanna i potrząsnęła głową, dopiero teraz orientując się, że nie zwerbalizowała wcześniejszej myśli. – Miałam na myśli Messera.

      Kordian mruknął potwierdzająco.

      – Tyle że Explorera już nie ma, Microsoft porzucił go w…

      – Właśnie dlatego ta analogia jest trafiona.

      – Tak bardzo cię wkurwił?

      – Bardziej – odparła pod nosem, a potem odsunęła od siebie te myśli i spojrzała na Oryńskiego. – Ale ty niewiele mniej, Zordon.

      – A co ja zrobiłem?

      – Zełgałeś jak pies.

      – Kiedy?

      Położyła rękę na murku i kokieteryjnie się do niego nachyliła.

      – Mówiłeś, że nie widziałeś się z Aśkanną od dziesięciu lat, czyli od pogrzebu Kingi. A ona była całkiem mocno przekonana, że ostatnim razem spotkaliście się sześć lat temu.

      Kordian potarł czoło i się rozejrzał.

      – Skąd ta rozbieżność, frędzlu?

      Zanim zdążyli rozwinąć temat, oboje dostrzegli znajomą postać wychodzącą ze Skylight. Artur Żelazny trzymał w ręku kubek z Costy, nie miał krawata i sprawiał wrażenie, jakby postarzał się o kilka lat. Aktówka, którą niósł, wydawała się pusta.

      Podszedł do nich wolnym krokiem, zatrzymał się tuż przed nimi i pociągnął łyk kawy.

      – Może byśmy się przywitali? – rzucił.

      – Wal się – odparła Chyłka.

      Pokiwał głową i usiadł ma murku obok niej.

      – To powiem chociaż, że wyglądasz całkiem dobrze. Włosy odrastają, widzę… i fryzura aktualnie na księgową z PRL-u.

      – Żeby tobie tak odrosły jaja, Artur, to byłoby świetnie.

      Żelazny chrząknął z niezadowoleniem.

      – Przejdziemy do rzeczy? – spytał.

      Oryński podniósł się i stanął tak, by widzieć swojego dawnego szefa. Ostatnie wydarzenia wyraźnie odcisnęły na nim piętno i w tej chwili z pewnością balansował na granicy bankructwa. Mimo to spinki znów były na swoim miejscu.

      – Zacznij od wyjaśnienia, jakim cudem to akurat ty reprezentujesz kobietę, która oskarża naszego klienta – rzuciła Joanna.

      Artur wzruszył ramionami.

      – Zgłosiła się do mnie.

      – Więc to niby przypadek? – włączył się Kordian.

      – Na to wygląda.

      Chyłka i Oryński spojrzeli na siebie wymownie, a Żelazny postawił aktówkę przy murku.

      – W Warszawie jest ponad trzy tysiące adwokatów – odparował Kordian. – Trudno uwierzyć w taki zbieg okoliczności.

      – Wierzcie sobie, w co chcecie. Mnie na szczęście już nie musi to interesować.

      – To zainteresuj się tym, co grozi twojej klientce za zniesławienie – poradziła Joanna.

      Żelazny prychnął i upił łyk kawy.

      – Nie