słuchaj – rzuciła. – Po pierwsze, nie masz żadnych dowodów. Po drugie, dziewczyna, która rzekomo została zgwałcona, nie żyje od dziesięciu lat. Po…
– Po trzecie, mylisz się.
– A co, zmartwychwstało jej się?
Żelazny pozwolił sobie na zdawkowy uśmiech.
– Nie – odparł spokojnie. – Ale Piechodzka ma dowody.
– Niby jakie?
– Przekonasz się, jak znajdą się w aktach sprawy.
Chyłka przewróciła oczami.
– Kurwa, Artur… – jęknęła. – Gdybyś był jeszcze trochę głupszy, to trzeba byłoby cię podlewać dwa razy w tygodniu.
Żelazny przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar odparować, ale nie bardzo wiedział jak.
– Naprawdę wydaje ci się, że to łykniemy? – dodała Joanna. – Albo dajesz jakiś konkret, albo uznajemy, że nic nie masz, i idziemy na całość. Blefem niczego u mnie nie ugrasz.
– Przedwczesnym pokazywaniem kart też nie.
Miał oczywiście rację – ona na jego miejscu też zachowałaby dowody na zaś, gdyby faktycznie je miała. Nie było sensu przepychać się z nim w ten sposób. Przez te wszystkie lata poznali swoje zagrywki zbyt dobrze.
– Ile chcesz? – zapytała Joanna.
– Trzysta tysięcy.
Kordian i Chyłka w jednym momencie prychnęli.
– Pytam poważnie.
– Tyle oczekuje moja klientka – odparł Artur. – I ani złotówki mniej.
– Wierzy też w płaską Ziemię, globalny spisek masoński i reptilian? – zapytał Oryński. – Bo to mniej więcej ten sam poziom realności.
– Szkoda czasu na przeciąganie liny, Artur – dodała Chyłka. – Wszyscy wiemy, że ty startujesz z trzystu tysięcy, my z okrągłego zera, a spotkamy się gdzieś…
– Nie rozumiecie – uciął Żelazny i też podniósł się z murka. Rozejrzał się z pewną bezradnością, a potem wsunął ręce do kieszeni. – Sam próbowałem jej wytłumaczyć, że nigdy nie ugra tyle kasy.
Joanna lekko zmarszczyła czoło.
– Ale postawiła sprawę jasno: zgodzi się tylko na trzysta tysięcy. Nie dopuszcza negocjacji, nie przyjmuje w ogóle do wiadomości, że Halski mógłby zapłacić mniej.
– Za groźby z drugiej ręki? – rzuciła pod nosem Chyłka. – Jak sobie to wyobraża? Będzie próbowała sprzedać mediom głodny kawałek o tym, że jej nieżyjąca przyjaciółka została zgwałcona przez Halskiego? Powodzenia.
Żelazny nadal się rozglądał.
– Wszystko to jej mówiłem – odezwał się. – Ale jest nieugięta. Trzysta albo upublicznia sprawę.
W głosie Artura dało się usłyszeć rezygnację, jakby rzeczywiście zrobił wszystko, by przekonać swoją klientkę do zejścia z ceny. Chyłka nie miała jednak wątpliwości, że na miejscu jej dawnego szefa w tej chwili starałaby się stworzyć takie samo wrażenie.
– Niech pan nad nią popracuje – rzucił Oryński. – Nasz klient nie zapłaci więcej niż kilka tysięcy.
– Daj spokój, chłopcze.
– Najwyraźniej Halski jest w tym względzie równie nieprzejednany jak Asia – odparł Kordian i wzruszył ramionami.
Joanna miała dosyć. Bezowocna przepychanka mogła trwać godzinami – i właściwie często tak bywało, tyle że przy stole w sali konferencyjnej, przy dobrym cateringu i w nieco innej atmosferze.
– Dość tego pierdolenia – rzuciła. – Halski dał górną granicę dziesięciu tysięcy.
– W takim razie nie mamy o czym…
– Mogę naciągnąć go na podniesienie o parę patyków, ale wątpię, żeby dobił do dwudziestu.
Żelazny spojrzał Chyłce prosto w oczy, jakby starał się ocenić, czy to dalsza gra, czy może rzeczywiście wyciągnięta ręka.
– To i tak bez znaczenia.
– Kurwa, Artur…
– Dwadzieścia tysięcy to dobra oferta – odparł szybko. – Powiedziałbym nawet, że za dobra. Ale ona tego nie weźmie.
Dwoje prawników z KMK spojrzało na siebie z lekką konsternacją. Jeśli Żelazny dalej grał, to robił to wyjątkowo dobrze. W dodatku zanim którekolwiek z nich zdążyło cokolwiek dodać, Artur najwyraźniej uznał spotkanie za zakończone i podniósł aktówkę.
– Jeszcze jedno – rzucił, sięgając do środka. – Coś do was przyszło.
– Do nas? – zapytał machinalnie Kordian.
Żelazny wyciągnął niewielką kopertę, która rzeczywiście była opatrzona ich imionami. Zaadresowano ją jednak na kancelarię przy Mrągowskiej w Wawrze.
– Co to ma być? – odezwała się Chyłka.
– Sami zobaczcie.
Podał jej kopertę, a Joanna od razu ją odwróciła.
– Przypadkowo ci się otworzyła?
– Musiałem sprawdzić. W końcu dotarło pod mój adres.
Teoretycznie mógł to być przypadek. Chyłka potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś wpisuje w Google nazwisko Artura, bo kojarzy dawną nazwę kancelarii, i trafia na nową lokalizację.
W praktyce wydawało się to jednak mało prawdopodobne. Joanna wyciągnęła złożoną na pół kartkę i przesunęła wzrokiem po krótkim wydruku.
„Jeden z imiennych partnerów w KMK stoi na czele Konsorcjum.
To on odpowiada za upadek Żelaznego & McVaya”.
Kordian stał obok, czytając tę samą wiadomość. W głowie obydwojga natychmiast pojawiło się całe naręcze pytań i ani jednej odpowiedzi.
– Możecie mi to wyjaśnić? – rzucił Artur.
6
ul. Emilii Plater, Śródmieście
Kordian chodził po chodniku w jedną i drugą stronę, jakby dzięki temu mógł natknąć się na wyjaśnienia, których przez ostatni kwadrans z Chyłką poszukiwali. Żelaznemu nie mieli zamiaru niczego tłumaczyć – szybko go odprawili, a potem oboje wyciągnęli komórki i zaczęli dzwonić.
Kończąc rozmowę z Kormakiem, Oryński dostrzegł, że Joanna również załatwiła swoją. Pożegnał przyjaciela i ruszył w jej kierunku.
– I? – rzucił.
– Nie tutaj – odparła Chyłka. – Potrzebujemy odpowiednich warunków.
Nie musiała dodawać nic więcej, oboje automatycznie ruszyli ku znajdującej się po prawej stronie charakterystycznej gitarze. Po drodze do Hard Rock Cafe Chyłka wykonała jeszcze jeden telefon – do swojej aplikantki. Nie miała zamiaru tracić czasu i poleciła jej natychmiast składać wszystkie dokumenty, łącznie z wnioskiem o zabezpieczenie powództwa.
Ważniejszy z tematów podjęli dopiero wtedy, kiedy usiedli przy stoliku.
– Szczerbaty zapewnił, że nie wysłał tego listu – powiedziała Joanna. – I wnosząc po jego tonie urażonej nastolatki, stwierdzam, że nie chce mieć z nami nic wspólnego.
Oryński nerwowo pokiwał