Zbigniew Mentzel

Kaszanka jako forma życia duchowego


Скачать книгу

literackie wyprzedza czas, w którym powstało; Wojna polsko-ruska Doroty Masłowskiej wydaje się cokolwiek spóźniona wobec XXI wieku. Ciekawszą „wojną”, którą na swej ziemi autorka mogła była już zobaczyć, jest wojna (i pokój) kaszubsko-niemiecka lub – jeszcze lepiej – kaszubsko-holenderska. Dla ludzi, którzy myślą schematami, bo czas zatrzymał się im w miejscu, dzieło Masłowskiej i tak jest zresztą niepojęte w swoim przyspieszeniu. Znany rusofil, dramatopisarz Tadeusz Słobodzianek, wywodzi na przykład w „Gazecie Wyborczej”, że główną zasługą Masłowskiej jest opisanie polskiego szowinizmu: bohaterowie powieści (Słobodziankowi wydaje się, że to „menele”. Oj, Tadziu, Tadziu – módl się do św. Judy – jakiż to menel jeździ samochodem i popija drinki) nienawidzą „Ruskich” i wyładowują na nich frustrację. Autor Cara Mikołaja przegapił lub zataja, że bohaterowie Wojny… nienawidzą – tak samo jak „Ruskich” – własnej do nich nienawiści, że swój szowinizm chcą z siebie – najdosłowniej – wyrzygać. To nieprawda, że w dzisiejszej Polsce wrogiem numer jeden Polaka jest „Ruski”, a już na pewno nie jest tak na Kaszubach, i bez trudu mogę sobie wyobrazić inne zakończenie Wojny…: Silny zakochuje się w „Ruskiej” poznanej w polskim burdelu i popełnia samobójstwo, bo ona go nie chce (podobną autentyczną historię opisał niedawno „Super Express”).

      Jestem na rynku w Wejherowie i chcąc podzielić się swoimi myślami z Dorotą Masłowską, dzwonię z komórki raz i drugi.

      Abonent jest czasowo niedostępny.

      Pociąg literacki

      Minęło parę dni, minęło parę nocy, budzik zadzwonił, taksówka, dworzec, peron – poczułem pociąg literacki do Wrocławia.

      „Lubię pociągi” – mówi w najnowszym filmie Romana Polańskiego dziewczyna, którą gra Emmanuelle Seigner. „Co jeszcze? – pyta mężczyzna spotkany w pociągu. – Co jeszcze pani lubi?”. Johnny Deep, wypowiadając te słowa z jednoznaczną intonacją, posuwa się stanowczo za daleko. „Tylko pociągi!” – odpowiada dziewczyna dotknięta językiem kiczu. Świetna scena.

      Sprawdzam miejscówkę. Mój wagon zatrzymuje się w sektorze pierwszym. Zmierzając we właściwą stronę, bezgłośnie przeprowadzam polemikę z recenzentami filmowymi, którzy twórczość Polańskiego uznają za amoralną. Polański poza dobrem i złem? Nie, nic podobnego…

      Pociąg ekspresowy „Panorama”, objęty całkowitą rezerwacją miejsc, wjeżdża na tor drugi przy peronie trzecim. Wsiadam do wagonu. Bagaż jak zwykle mam za ciężki. Papier waży.

      Kto w przedziale? Mieszane towarzystwo. Dwie dziewczyny, z których każda całą sobą wczuwa się w rolę bizneswoman, i myśliwy w tyrolskim stroju z twarzą purpurową od nadmiaru emocji. „Gdyby […] wiedzieli nawzajem o sobie, co ich w tej chwili szczególnie czyni godnymi uwagi, zdziwiliby się oczywiście, że przypadek tak dziwnie zrządził, sadzając ich razem w wagonie…” – przypominam sobie początek powieści Fiodora Dostojewskiego Idiota.

      Zajmuję ulubione miejsce przy drzwiach (w czasach Dostojewskiego nazywane „rogowym”) i przyglądam się współpasażerom z natężoną uwagą. Myśliwy o fizjonomii naznaczonej wybuchami apopleksji mości na półce futerał, w którym znajduje się niechybnie myśliwski sztucer pierwszorzędnej jakości. Dziewczyny wydobywają z neseserów laptopy, biznesplany i żurnale mód, każda ma też na podorędziu „Politykę”, jestem ciekaw, od którego stałego felietonisty rozpoczną lekturę tygodnika.

      Ja też chcę czytać. Wiozę jedenaście książek, nie licząc samouczka wydanego przez Księgarnię M. Arcta: Nowy przewodnik w rozmowach nowoczesnych w języku francuskim, polskim i niemieckim, czyli rozmowy zwyczajne i poufałe powiększone rozmowami o podróżach, drogach żelaznych, statkach parowych – do użytku podróżnych lub osób poświęcających się nauce jednego z tych języków. Porozmawiajmy o pociągach – mam ochotę zaproponować dziewczynom. Czytam samouczek.

      „…Konduktorze! Ja nie mogę siedzieć we środku i wstecz. Daj mi miejsce rogowe przodem. Nie. Tu jest tylko jedno miejsce, a ja potrzebuję mieć trzy. Nie chcielibyśmy się rozłączać. Płaszcze i kapelusze pań chciej położyć w sieć górną. Kelner! Przynieś nam chleb z masłem obłożony pieczenią. Moje panie, jeżeli życzycie, zgaszę natychmiast cygaro. Dlaczego się pociąg nagle zatrzymuje? Konduktorze! W towarowym wagonie wybuchnął ogień! Jedna oś pękła. Musimy wagon oderwać…”.

      – Potwornie tu gorąco! – wybucha nagle myśliwy i zaczyna mocować się z pokrętłem aparatury grzewczej. „Coś się u kotła zepsuło, ale szkoda będzie wkrótce zreperowaną” – czytam ze swojego samouczka. Dwie dziewczyny patrzą na mnie wzrokiem, który niekoniecznie daje mi nadzieję, że przed końcem podróży wymienimy bilety wizytowe.

      Zastanawiam się, czy moja znajomość ojczystego języka jest na tyle biegła, abym obie bizneswoman zainteresował opowieścią o przygodzie, która we Wrocławiu spotkała mnie poprzednim razem.

      Stałem na Rynku przed wejściem do pasażu Pod Błękitnym Słońcem i czułem się jak Kassim, brat Ali Baby z klechdy Bolesława Leśmiana. Czułem się jak Kassim, gdy zapomniał zaklęcia, które otwierało Sezam. Na szklanej tafli przede mną rysowały się drzwi, ale fotokomórka z niewiadomych powodów nie reagowała na moją cielesność i nie mogłem wejść do środka. Co za upokorzenie! Za szkłem, we wnętrzu pasażu Pod Błękitnym Słońcem, widziałem solarium, konsulat szwedzki, księgarnię Prószyńskiego i Spółki, sklep z garniturami Hugona Bossa, Biuro Podróży Fischer Polska i urządzenia do hydromasażu Herbec, demonstrowane z detalami przez modelkę o zdumiewająco pięknych plecach.

      Kassim, brat Ali Baby, z rozpaczą patrzył na pnie malachitowe i pełne złota worki, z których dukaty same wyskakiwały i wpadały do kufrów. Sezam, nazywany przez niego mylnie Rezamem, Bezamem, Lezamem, nie otwierał swej bramy czarodziejskiej. Fotokomórka była na mnie ślepa. Ze złości tupnąłem w płytę ceramiczną włoskiej firmy Marazzi, której sklep także znajdował się we wnętrzu niedostępnego pasażu Pod Błękitnym Słońcem, i dopiero po chwili, gdy dziewczyna od pewnego czasu przyglądająca mi się ze zdumieniem ujęła w dłoń aluminiową rączkę i lekko pchnęła, co wystarczyło, aby Sezam stanął otworem – wybuchnąłem śmiechem. Drzwi otwierały się normalnie. Fotokomórki nie było.

      Tak, moje panie, podróże kształcą, zakończyłbym opowieść, której nie podjąłem. Dwie bizneswoman jadły sandwicze. Myśliwy w tyrolskim stroju pożyczył żurnal mód i wertował strony, śliniąc palce. Sięgnąłem po leżący na półce „PKP-Kurier” i na chybił trafił otworzywszy miesięcznik promocyjny Polskich Kolei Państwowych, przeczytałem:

      „Latem bieżącego roku podczas sześciotygodniowej podróży po Europie, ponad stu pisarzy różnych narodowości będzie bacznie obserwowało europejską rzeczywistość i kreowało jej literacki wizerunek. Zasadniczą częścią tego bezprecedensowego przedsięwzięcia będzie wspólna podróż pisarzy pociągiem nazwanym Ekspres Literacki Europa 2000. W każdym z miast położonych na trasie przejazdu pisarze zatrzymają się na dwa lub trzy dni i wezmą udział w licznych programach kulturalnych. Jest zrozumiałe, że taka podróż będzie miała dla nich ogromne znaczenie inspirujące, zaś jej efektem stanie się obszerna książka składająca się z tekstów dotyczących Europy końca XX wieku. Organizatorzy Ekspresu Literackiego liczą na książkę o objętości około tysiąca stron. To monumentalne dzieło zostanie przetłumaczone na wszystkie języki Europy, opublikowane w Internecie, a następnie wydane drukiem”.

      Lubię pociągi – powtarzałem z uporem na stacji Wrocław Główny. Lubię pociągi, z wyjątkiem ekspresu, w którym stu pisarzy bacznie obserwuje rzeczywistość, aby jej literacki wizerunek kolektywnie wykreować w monumentalnym dziele.

      Konduktorze!