górnicy zmniejszyli wydobycie…
Nie wiem, od którego właściwie roku węgla w Polsce zaczęło być więcej niż potrzeba. Dla świętego spokoju przez długie lata nikt nie mówił górnikom, że ich praca traci sens. Kiedy praca bez sensu staje się dla kogoś lepsza niż brak pracy, jest na ogół za późno, żeby pracę zmienić. Dzisiaj, kiedy polskie kopalnie sprzedają węgiel taniej, niż kosztuje jego wydobycie, a do każdej tony węgla wysyłanej za granice dopłacać trzeba 50 złotych, górnicy nie przyjmują tego do wiadomości.
Do górników miałem zawsze sentyment, książki o górnikach ciekawiły mnie, działały na wyobraźnię, myślę teraz (inaczej niż dawniej), że Jarosław Iwaszkiewicz, który kazał się pochować w mundurze górnika, niekoniecznie podlizywał się w ten sposób I sekretarzowi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Edwardowi Gierkowi. Przykro mi, że w sprawie górników nie stać mnie na więcej niż na pełną sentymentu opowieść o pocztowym znaczku. Ktoś, kto projektował tamtego herosa na bosaka, nieświadomie dał proroczą wizję.
A mój ojciec się przeliczył. Mimo błędu w rysunku przez pół wieku cena znaczka niewiele poszła w górę. Nakład musiał być wysoki. Sprawdziłem w katalogu. Rzeczywiście. W roku 1947 aż dwadzieścia dwa miliony „bosych górników” poszło na znaczkach w Polskę.
Wieniec na trumnie Dzierżyńskiego
Encyklopedia Powszechna Ulitma Thule – moja tegoroczna lektura wakacyjna – wyróżnia się spośród wielu znanych mi kompendiów wiedzy nadzwyczaj emocjonalnym ujęciem haseł. Nie ulega wątpliwości, że w trakcie pracy ogarniała encyklopedystów na przemian euforia, gniew i dzika furia, nad którą bynajmniej nie starali się zapanować. Owocuje to zdumiewającą jak na encyklopedię soczystością języka i pozbawia dzieło znamion monotonii. Lektura jest żywa.
Tom szósty Encyklopedii (Korek – Makao) wydano trzynaście lat po wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku i w haśle „Lenin” o ostatnich dniach życia Włodzimierza Iljicza czytamy między innymi:
„Gasł w zrabowanej wilii w Gorkach pod opieka żony, Krupskiej, nie dopuszczając do siebie doktorów, prócz jednego, a w bezładnej kałmuckiej czaszce z wolna, nieubłaganie gnił jego mózg. Nie mógł wydusić z gardła żadnego słowa, język bezwładnie bełkotał się w ustach, nieruchomymi oczyma kontemplował bez końca swój tragiczny czyn życiowy”.
Zamieszczone w tomie trzecim (Delbruck – Garnier) hasło „Dzierżyński” jest pod względem literackim równie sugestywne i zapewne opracował je ten sam autor, który zajął się Leninem:
„Dzierżyński należący do najbliższych kamratów Lenina z zaciekłością graniczącą z krwawym obłędem kazał mordować i torturować dziesiątki i setki tysięcy ludzi, znajdując w całej Rosji armie uległych i gotowych na wszystko wykonawców. Zwyrodniałemu katowi wyprawiono wspaniały pogrzeb. Na trumnie jego złożono wieniec z rewolwerów. Straszliwy upiór bolszewicki zniknął, ale dzieło jego pozostało i system wyrafinowanego terroru, który on wprowadził, trwa do dzisiaj”.
Wieniec na trumnie Feliksa Dzierżyńskiego, wieniec z rewolwerów, śnił mi się wczorajszej parnej nocy.
Swoją drogą, oni to mieli pomysły…
Czarny „Świerszczyk”
W pięćdziesiątą rocznicę śmierci Józefa Stalina przyszła mi do głowy i taka niewesoła myśl: gdy jeszcze żył Stalin, ja już byłem na świecie. W marcu 1953 roku miałem bez mała dwa lata, a ponieważ każde dziecko w tym wieku płacze przynajmniej co drugi dzień, najprawdopodobniej płakałem zarówno w dniu śmierci Stalina, jak i w dniu jego pogrzebu, choć z pewnością to nie Stalin wyciskał mi z oczu łzy.
Kiedy Stalin umierał, znany poeta mojego pokolenia, Jan Polkowski, urodzony 10 stycznia 1953 roku, miał niecałe dwa miesiące i jako niemowlę płakał zapewne codziennie. Dzień, miesiąc i rok urodzenia Polkowskiego pamiętam tak dokładnie, bo pamiętam jego wiersz o Stalinie. Wiersz, który od tej daty właśnie się zaczyna: „10 stycznia 1953 roku miałeś przed sobą / jeszcze dwa miesiące życia. /Beria siedział przy łóżku, trzymał cię / za rękę, czuł pod palcami chwiejny, zmęczony / puls życia / milionów zamęczonych. / Obaj byliśmy bezradni / ja, nowonarodzone dziecko, / i ty, jak nowonarodzone dziecko. / Obaj, nieświadomie, lub tylko sobie wiadomymi / ścieżkami, podążaliśmy niezmordowanie / ku śmierci, patrząc sobie w oczy, / zrośnięci stopami wygnanych i obcymi / językami (może mówiłeś coś / do mnie, prosiłeś / o przebaczenie)”.
Co mówiono w moim domu po śmierci Stalina – nie pamiętam, bardzo dobrze natomiast pamiętam, co mówiono po śmierci Bieruta. Mówiono mianowicie, że Bierutowi opadła w trumnie ręka. W licznych relacjach o śmierci Stalina, które później poznałem, motyw ręki też się zresztą pojawia. Podobno konający Stalin podniósł nagle lewą rękę i pogroził obecnym (wedle relacji Chruszczowa pokazywał wiszący na ścianie rysunek z koziołkiem). Śmierć i pogrzeb Stalina moja siostra zapamiętała z jednego powodu: tygodnik dla najmłodszych „Świerszczyk” wydano w kolorze czarnym. Egzemplarz archiwalny nie zachował się, niestety, w domowych zbiorach, a i w Bibliotece Narodowej niełatwo do niego dotrzeć. Kompletny rocznik 1953 „Świerszczyka” należy do cymeliów. Wytłumaczyć najmłodszym, dlaczego umarł człowiek, który miał żyć wiecznie (podobno Stalin, gdy życzono mu „sto lat”, odpowiadał jak pewien kardynał: „Po co te ograniczenia”), nie było łatwo, toteż w czarnym „Świerszczyku” pisano raczej o tym, że nauki Stalina są nieśmiertelne: „Nie płacz mój synku, że On już odszedł / Zostało Jego imię najdroższe, / Została jego wola ostatnia / Została przyjaźń narodów bratnia. / Nie płacz już, synku, On walczył dla was / By znowu wolna była Warszawa / Aby nad Wisłą, Odrą czy Prosną / Dzieciom zapewnić przyszłość radosną”.
Początek życia Józefa Stalina jest tak samo zagadkowy jak jego koniec; historycy do dzisiaj spierają się, kto Wielkiego Nauczyciela spłodził. Większość z nich przyjmuje, że szewc Beso Dżugaszwili jako alkoholik w stanie kompletnego już rozkładu nie był zdolny do prokreacji (co do hipotezy, że ojcem Stalina był Nikołaj Przewalski, polskiego pochodzenia podróżnik znany jako odkrywca karłowatych koni, zdania są podzielone). Gdyby tygodniki dla najmłodszych nie podlegały w Polsce stalinowskiej cenzurze, w marcu 1953 roku „Świerszczyk” być może zamieściłby na swoich łamach baśń o człowieku-potworze, który nie wiadomo, jak przyszedł na świat, i nie wiadomo, jak go opuścił.
Dzieciom długo śniłaby się czarna rozpacz.
Światło, 7 czerwca
Wczesnym rankiem, 7 czerwca, powiem TAK dla Unii Europejskiej i z poczuciem, że spełniłem obywatelski obowiązek, pojadę nad morze pisać książkę. „Obywatelski obowiązek” – mój Boże, jak często słyszałem te słowa wymawiane z szyderstwem… Mam szczęście, że to ja przeżyłem komunizm, a nie on mnie. Pamiętam tamten ciemny czas. Pamiętam, jak rodzice głosowali na komunistów, chociaż nienawidzili ich całą duszą. Dlaczego nie głosowali inaczej? Nie mieli wyboru? Owszem, mieli. Mogli głosować przeciw, ale się bali, a ja wiedziałem, że boją się przede wszystkim o nas, dzieci. Żyliśmy w strachu, czuliśmy się źle, byliśmy upokorzeni swoją nienawiścią. O to właśnie chodziło Stalinowi, gdy wydzierał Polskę Europie.
Było, minęło. Sprawiedliwości stało się zadość. Po komunizmie zostały popioły. To martwa materia. Idźmy z duchem czasu.
Nie utraciliśmy prawa do życia w godności. Strach i upokorzenie to nie to samo co moralna śmierć. Moi rodzice nie umarli taką śmiercią. Byli uczciwymi ludźmi. Chcieli dla dzieci dobra i oto ich marzenia się spełniają. Jako obywatele