Przyda ci się”. Rzeczywiście się przydał, ale nie do tego, czego pewnie spodziewał się jej ojciec.
Do czego się przydał?
W pobliżu zarządzanego przez jej męża majątku przebiegała linia kolejowa Lwów–Lublin. Jeździły nią transporty Żydów do Bełżca i Sobiboru. Pociągi często tam stawały, aby przepuścić inne składy na zatłoczonych torach. Wówczas niektórym Żydom udawało się wyrwać kilka desek i uciec z wagonów bydlęcych.
Na ogół chronili się właśnie na terenie posiadłości lub w jej okolicach. Mąż Erny wraz z kolegami tropił ich dla przyjemności i uśmiercał na specjalnie urządzonym na terenie majątku miejscu straceń.
Polowanie na ludzi?
Tak. Latem 1943 roku Erna – która miała wówczas dwadzieścia pięć lat – wracała powozem do domu z pobliskiego miasteczka. Nagle zauważyła sześcioro przerażonych dzieci w wieku od sześciu do dwunastu lat. Nie miała wątpliwości, że uciekły z transportu. Były nagie, podrapane, głodne. Zabrała je do domu, otoczyła opieką, porządnie nakarmiła. I czekała na męża. Nie przyjeżdżał, podjęła więc decyzję: załatwi to sama. Wiedziała przecież, co robić. Wzięła dzieci za ręce – przypominam, że miała wówczas dwoje własnych – i zaprowadziła je do lasu. Metodycznie zastrzeliła jedno po drugim.
Musiała przy tym przełamać nie tylko zwykłe ludzkie opory przed zbrodnią, ale również instynkty macierzyńskie.
Tak, to zadziwiający przypadek. Nieludzki, niekobiecy. Najpierw przyjęła wobec tych dzieci opiekuńczą, matczyną rolę, a potem stała się bezwzględnym oprawcą. Nawet nie miała na sobie munduru, jak Zelle. Gdy na procesie prokurator zapytał ją, jak ona, matka, mogła zrobić coś takiego, odpowiedziała, że chciała „udowodnić coś mężczyznom”.
Co miała na myśli?
Petri opowiadała, jak podczas okupacji siadała z mężem i jego kolegami na werandzie polskiego domu. Zachodziło słońce, panowie jedli ciasto, pili kawę i gawędzili na temat masowych rozstrzeliwań. W dworku bywał między innymi Fritz Katzmann, szef SS w Galicji, autor niesławnego Raportu Katzmanna, sprawozdania z przeprowadzenia „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” w tym dystrykcie. Gdy po wojnie podczas procesu zapytano Ernę, skąd wiedziała, jak fachowo zabić te dzieci, skąd wiedziała, że należy strzelać w kark, odpowiedziała, że usłyszała o tym właśnie od męża i jego kolegów podczas tych wieczorków na werandzie.
Skazano ją?
Tak, co prawda wyrok wydano w NRD, ale po upadku muru berlińskiego zachodnioniemiecki sąd jeszcze raz zbadał sprawę i podtrzymał wyrok. Nie było tu żadnych wątpliwości. Erna szczegółowo, beznamiętnie opisywała między innymi, jak konały postrzelone przez nią dzieci, jak reagowały, widząc śmierć towarzyszy. Z więzienia została wypuszczona dopiero w 1993 roku, ze względów zdrowotnych, umarła siedem lat później.
W ideologii narodowosocjalistycznej kultywowana była koncepcja nowego człowieka, super-Aryjczyka, który odrzuca tradycyjne wartości moralne. Może Erna chciała „udowodnić mężczyznom”, że kobieta także może zostać kimś takim?
Niewątpliwie wątek ideologiczny musiał odegrać w tych zabójstwach ogromną rolę. Idea Lebensraum była dla tych dziewcząt niezwykle pociągająca. Tak jak przed Erną, Wschód otworzył przed nimi wielkie możliwości. Czuły, że biorą udział w wielkiej rewolucji, w dziele przebudowy świata, i są tej przebudowy beneficjentkami. Chciały więc udowodnić swoją lojalność, poświęcenie dla sprawy. Aby to zrobić, zdusiły w sobie kobiecą wrażliwość i delikatność. Stały się zaprzeczeniem tego wszystkiego, co kojarzy nam się z kobietą i jej rolą społeczną.
Na widok okrucieństw musiały jednak instynktownie odczuwać obrzydzenie, strach…
Proszę pamiętać, że trwała wojna. W takich sytuacjach ludzie uodparniają się na widoki, które w czas pokoju by nimi wstrząsnęły. Obojętnieją. Wszechobecna śmierć i okrucieństwa sprawiają, że ludzkie życie gwałtownie traci na wartości. Znane są wypadki, że niemieckie kobiety przynosiły zimne napoje i przekąski esesmanom przeprowadzającym na Ukrainie masowe rozstrzeliwania. Widziały wielkie doły pełne zakrwawionych ludzkich ciał i wcale z tego powodu nie mdlały…
Aż trudno to sobie wyobrazić.
Holokaust dział się na oczach kobiet i przy ich współudziale. Na przykład w Einsatzgruppen, oddziałach morderców, które posuwały się za Wehrmachtem na froncie wschodnim i mordowały „wrogie elementy”, pracowały sekretarki! W Einsatzgruppe „A” było ich co najmniej dwadzieścia dwie. Zajmowały się ewidencją działań tych oddziałów, czyli wyliczeniami dokonanych przez nie rozstrzeliwań. Inna ciekawa sprawa: mam pamiątkowe zdjęcia sióstr Czerwonego Krzyża, które obejmują się z Hitlerem podczas jego inspekcji w Berdyczowie w sierpniu 1941 roku.
Chyba nie znalazła pani dowodów na to, że w zbrodniach brały udział siostry Czerwonego Krzyża?!
Jeszcze nie.
Mam nadzieję, że nigdy ich pani nie znajdzie.
Rzeczywiście, to by było okropne. Sama myśl, że te kobiety, których zadaniem jest ochrona życia, mogłyby robić coś takiego, jest wstrząsająca. Ale wiadomo przecież o niemieckich pielęgniarkach, które brały aktywny udział w programie eutanazji. Robiły śmiertelne zastrzyki ludziom „niegodnym życia”. Wiemy o pewnej „siostrze miłosierdzia”, która po latach nie potrafiła nawet zliczyć, ile takich zastrzyków wykonała. Podczas wojny degenerowały się osoby sprawujące wszelkie tradycyjne kobiece zawody: pielęgniarki, sekretarki, gospodynie domowe, nauczycielki. Narodowy socjalizm stawiał wszystko na głowie.
Na ile powszechne były takie zachowania?
Wśród niemieckich kobiet na Wschodzie występowały trzy postawy. Współudział, obojętność i protest. Oczywiście najwięcej kobiet nie robiło nic. Gdy działo się coś strasznego, odwracały głowy, zaciągały firanki. Ile z nich angażowało się w zbrodnie? Trudno powiedzieć. Zapewne mówimy o tysiącach, wielu tysiącach młodych Niemek. Ze zrozumiałych względów bardzo trudno to jednak obliczyć.
Wspomniała pani o protestach. Jak wiele niemieckich kobiet starało się hamować mężczyzn? Czy dochodziło na tym tle do konfliktów w rodzinach?
Niestety nie mamy dotyczących tego źródeł, bo przecież takie konflikty rozgrywały się za zamkniętymi drzwiami. Można jednak spojrzeć na statystyki – podczas wojny nastąpił nagły wzrost rozwodów wśród esesmanów. Było to oczywiście także skutkiem wojennej separacji partnerów i związanego z tym promiskuityzmu. Ale konflikty domowe wywołane charakterem „pracy” mężów także musiały odegrać dużą rolę. Po wojnie jednak, gdy zaczęły się procesy zbrodniarzy, konflikty te zostały zawieszone. Zdecydowana większość kobiet wspierała mężów przed sądami, tłumaczyła ich, zeznawała na ich korzyść. Lojalność niemieckich kobiet wobec mężczyzn, szczególnie gdy była oparta na stosunkach intymnych, okazywała się silniejsza niż wartości moralne. Żony chroniły mężów, sekretarki byłych szefów, kochanki kochanków. Zmowa milczenia.
W kulturze popularnej bardzo mocno osadzony jest wizerunek strażniczek z obozów koncentracyjnych.
Tak, funkcjonują one jednak na ogół w kontekście seksualnym. Bat, wysokie buty, czapka ze swastyką. Wyglądają jak aktorki z pornograficznych filmów sadomasochistycznych. Coś w tym jednak jest. Kobiety te rzeczywiście miały zamiłowanie do mundurów, a bicz był jednym z ich ulubionych narzędzi pracy. Po wojnie odbyło się kilka procesów, w których kobiety te zostały skazane na śmierć lub wieloletnie więzienie. Żeby wymienić tylko osławioną Ilse Koch, „Sukę z Buchenwaldu”, Irmę Grese czy Marię Mandl. To rzeczywiście były zwyrodniałe sadystki, zwierzęta.
Ile