Hitler i niepotrzebna wojna. Postawił w niej tezę, że Wielka Brytania popełniła wielki błąd, wdając się w wojnę z Niemcami, bo skutkiem tego straciła swoje imperium. Może więc odrzucenie oferty Hessa było błędem?
Wielka Brytania w 1941 roku stała na przegranej pozycji. Niezależnie od tego, jaką decyzję by podjęła – wojna zakończyłaby się dla niej klęską. Stany Zjednoczone dążyły już wówczas do zniszczenia imperium brytyjskiego, aby po wojnie zająć miejsce globalnego hegemona. Z drugiej strony, zawarcie pokoju z Hitlerem doprowadziłoby do tego, że Niemcy rozbiliby Związek Sowiecki. A wtedy staliby się absolutnymi panami Europy. Czy Hitler dotrzymałby wówczas słowa i zostawił Wielką Brytanię w spokoju? Bardzo wątpliwe.
Myśli pan, że po pokonaniu Stalina zwróciłby się przeciwko Churchillowi?
Jestem o tym przekonany. Wielka Brytania i tak straciłaby więc swoje imperium. Mogła przegrać wojnę na rzecz Stanów Zjednoczonych albo narodowosocjalistycznych Niemiec. Z dwojga złego wolę to pierwsze rozwiązanie. Dlatego uważam, że Churchill postąpił słusznie, odrzucając ofertę Hitlera. To był wybór wypływający z pobudek natury moralnej. Straciliśmy imperium – to prawda. Ale przynajmniej walczyliśmy w słusznej sprawie.
Proszę wybaczyć, ale ktoś, kto działa z „pobudek moralnych”, nie zawiera sojuszu ze Stalinem.
(śmiech) To prawda. Churchill mówił jednak wyraźnie, że aby pokonać Hitlera, gotowy jest sprzymierzyć się z samym diabłem.
PETER PADFIELD jest znanym brytyjskim historykiem. Specjalizuje się w dziejach III Rzeszy, II wojny światowej i marynarki wojennej. Napisał kilkadziesiąt książek, m.in. Dönitz. Ostatni Führer, Himmler. Reichsführer SS, Hess: Flight for the Führer oraz Hess, Hitler & Churchill: The Real Turning Point of the Second World War.
7
Sadystki spod znaku swastyki
Rozmowa z amerykańską historyk profesor WENDY LOWER
Kim była Johannie Altvater Zelle?
Zwykłą niemiecką dziewczyną, która jako dwudziestodwuletnia panna pojechała na Wschód, aby wyrwać się ze swojego miasteczka i zrobić karierę. Pracowała w okupowanym przez Niemców Włodzimierzu Wołyńskim we wschodniej Polsce. Sprawowała funkcję sekretarki lokalnego komisarza Rzeszy Wilhelma Westerheidego. Wkrótce stała się jednak bardziej znana jako „Fräulein Hanna”. Przezwisko to wywoływało we Włodzimierzu grozę.
Dlaczego?
„Fräulein Hanna” stała się bowiem bestią w ludzkiej skórze. Znana jest relacja, według której na terenie getta roztrzaskała noworodkowi głowę, uderzając nim z impetem o ścianę budynku. Wiadomo również, że wyrzucała niemowlęta z okien tamtejszego szpitala.
Ta „zwykła niemiecka dziewczyna”?
Podczas służby na Wschodzie Zelle przeobraziła się również fizycznie. Rozmawiałam z prokuratorem, który po wojnie oskarżał ją przed sądem. Powiedział mi, że nie była osobą, którą chciałoby się spotkać w ciemnej ulicy. Krótko strzygła włosy, nosiła obcisłe spodnie, buty z cholewami i brunatny mundur ze swastyką. Świadkowie jej poczynań nazywali ją często obojnakiem, lesbijką, dziwnym skrzyżowaniem kobiety z mężczyzną. Wzbudzała przerażenie i obrzydzenie.
Dlaczego to robiła? Była narodową socjalistką?
Wyjazd na Wschód był dla niej wielką szansą. Pochodziła z klasy robotniczej, z niezamożnej rodziny górnika. Była typową zahukaną niemiecką kobietą. Aż tu nagle dano jej do ręki niemal nieograniczoną władzę. Jako przedstawicielka rasy panów decydowała o życiu i śmierci innych ludzi. Także mężczyzn. Pojawiła się pokusa, żeby z tej władzy skorzystać, i ona to zrobiła. Potem już łatwo poszło. Zapewne był w niej jakiś gen sadyzmu, który narodowy socjalizm i wojna wydobyły na wierzch.
Co się z nią działo po wojnie?
Osiadła w swojej rodzinnej miejscowości Minden, gdzie, o ironio, pracowała w ośrodku pomagającym biednym dzieciom. Wyszła za mąż, adoptowała syna. Najwyraźniej sama nie mogła mieć dzieci, ale starała się założyć normalną rodzinę, wrócić do zwykłego życia. To bardzo charakterystyczne dla kobiet, które brały udział w zbrodniach na Wschodzie. Doskonale odnalazły się w procesie powojennej normalizacji. Choć wojna zniszczyła całą strukturę społeczną, po jej zakończeniu starały się wrócić do swej tradycyjnej kobiecej roli.
Kinder, Küche, Kirche?
Właśnie. Na Wschodzie tym kobietom puściły wszelkie hamulce. Szalały, wyzwoliły się z oków moralności i ograniczeń, które w tamtych czasach nakładano na kobiety. Po powrocie do domu potrafiły jednak znów zająć „swoje miejsce”. Jakby nic się nie stało. Zelle nie została seryjną morderczynią, nie biegała nocami po swoim miasteczku z nożem, zdusiła w sobie mordercze instynkty. Jej styl życia, zachowanie trudno byłoby odróżnić od zachowania jej zwykłych sąsiadek. Gdy postawiono ją przed sądem, nie wyglądała na zwyrodniałą sadystkę.
Kiedy to nastąpiło?
Dopiero na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Sądzono ją dwa razy wraz z Westerheidem. Na ich terenie na Wołyniu Niemcy wymordowali 20 tysięcy osób i to oni w dużej mierze organizowali tę operację. Ze względu na upływ czasu i sprzeczności w zeznaniach świadków oboje zostali jednak ułaskawieni.
Jak niemieckie kobiety trafiały na Wschód?
W większości poprzez Bund Deutscher Mädel, żeński odpowiednik Hitlerjugend. Część z nich sama się zgłosiła, część została powołana przez Służbę Pracy Rzeszy. To były głównie samotne kobiety między siedemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia. Przybyły do okupowanej Polski i Związku Sowieckiego w dwóch wielkich falach w latach 1939 i 1941. Nie pracowały tylko jako sekretarki. Prowadziły jadłodajnie dla żołnierzy Wehrmachtu, były personelem w lokalnych biurach, tłumaczkami, telefonistkami i tym podobne. Każdy wyższy niemiecki urzędnik przywoził z Rzeszy co najmniej trzy sekretarki.
I żonę.
Istotnie, także żonę i dzieci. W ten sposób na Wschodzie znalazły się tysiące niemieckich kobiet. Traf chciał, że na tym Wschodzie dokonano Holokaustu. Celem moich badań było sprawdzenie, czy między tymi zjawiskami następowała jakaś interakcja. Czy te kobiety odegrały jakąś rolę w „ostatecznym rozwiązaniu”. Choć powszechnie wydaje się, że Holokaust był dziełem mężczyzn, okazało się, że udział kobiet był całkiem spory. Wszyscy słyszeli o demonicznych strażniczkach z obozów koncentracyjnych, ale ja odkryłam, że większość zbrodni popełniały właśnie „zwykłe” Niemki poza systemem obozów. Oczywiście przeważały zachowania drobne, jak przejmowanie żydowskiej własności – obrazów, mebli, sztućców czy obrusów. Niektóre jednak były morderczyniami zza biurka lub nawet brały bezpośredni udział w zbrodniach.
Na przykład Erna Petri?
To wyjątkowo drastyczny przypadek. Całkowicie odmienny od historii Zelle. Petri nie była bowiem sekretarką ani funkcjonariuszką jednej z licznych niemieckich służb. Była zwykłą niemiecką Hausfrau, która wraz z mężem i dwójką małych dzieci – jedno urodziło się w 1939 roku w Niemczech, drugie już w Polsce – przyjechała do Galicji. Jej mąż był oficerem SS.
Jakie było jego zadanie?
Zarządzał olbrzymim majątkiem wiejskim, który pozostał po jakimś bogatym polskim szlachcicu. Wraz z rodziną zamieszkał we wspaniałym dworku z białymi kolumnami. Oglądałam fotografie tego domu i skojarzył mi się od razu z Przeminęło z wiatrem. Nawiasem mówiąc, zdjęcia te widziałam w albumie fotograficznym rodziny Petri, która była bardzo dumna ze swojego