Lucyna Olejniczak

Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra


Скачать книгу

spod kontroli. – To wcale nie tak… Uciekaj stąd!

      Weronika uznała, że najwyższy czas interweniować.

      Wstała z krzesła i podeszła do rozbrykanego Waldka. Szepnęła mu coś na ucho i diabeł nagle spotulniał. Wrócił za parawan z głośnym tupaniem. Nie przestawał nawet wtedy, kiedy już go nie było widać. Po chwili jednak wrócił, ku zaskoczeniu domowników jako pasikonik, chociaż wcześniej ta rola została wykreślona. Wyraźnie widać było, że Waldek przemyślał swoje zachowanie i chciał udobruchać siostrę. Dwoił się i troił. Dosłownie, bo zagrał również Trzech Króli. Domownicy z podziwem patrzyli na chłopca wpadającego za „kulisy” i wychodzącego niemal w tej samej chwili w przebraniu następnego mędrca.

      Na zakończenie jasełek Emilka odśpiewała jeszcze kilka piosenek, niekoniecznie związanych z tematem, w tym zupełnie nieoczekiwane W murowanej piwnicy tańcowali zbójnicy, jeden ze szlagierów z jej przedszkola. Waldek znów pohasał jako diabeł, ale już nikogo nie straszył. Za to tupał z nieprzemijającym zapałem.

      – Przepiękne jasełka! – zachwyciła się pani Maria, kiedy aktorzy ukłonili się nisko publiczności. – Gratulacje dla autorki i dla aktorów, zwłaszcza dla Waldka!

      Wszyscy zaczęli bić brawo, a Emilka promieniała.

      – Zaimponowałeś nam wszystkim swoją wszechstronnością. – Julek przygarnął do siebie zaczerwienionego z emocji wnuka. – Brawo, chłopie!

      ***

      Oklaski długo nie milkły, jednak wreszcie wszyscy przeszli znów do jadalni i usiedli przy stole. Matylda nie sprzątała półmisków, słusznie zakładając, że goście mogą zechcieć jeszcze coś przekąsić.

      I tak właśnie było. Nakładali bez pośpiechu potrawy na talerze, w tle słychać było kolędy płynące z ustawionego w kącie pokoju gramofonu. Paweł od razu zainteresował się tym sprzętem, bo jak się przyznał, nawet nie wiedział, że pojawił się już nowy model Bambino. Sam miał ten starszy.

      Przy stole rozmawiano głównie na temat oglądanych przed chwilą jasełek.

      – Jak to miło, że dzieci potrafią tak pięknie podtrzymywać tradycje – zachwycała się pani Maria. – To już nie jest takie częste w naszych domach. Widać, że dobrze wychowane.

      – Matka Boska była świetna. – Paweł uśmiechnął się z uznaniem do znowu zawstydzonej Emilki. – Trzej Królowie również, ale diabeł wręcz rewelacyjny. Jego tupanie skojarzyło mi się natychmiast z Don Giovannim. Znacie tę operę?

      Dorośli znali, ale dzieci nie. Waldek natychmiast zainteresował się tematem i poprosił o odegranie tamtych odgłosów.

      – O nie! – odparł Paweł. – Nie mam takich zdolności i niczego nie potrafiłbym odegrać. Ani, tym bardziej, odtupać. Tego trzeba po prostu wysłuchać. Zapraszam przy najbliższej okazji do mnie, zrobimy sobie wieczór operowy.

      – Ale my też mamy Don Giovanniego – powiedziała Matylda z uśmiechem i podeszła do półki z płytami.

      Paweł wstał od stołu i zaczął oglądać obwoluty płyt. Już dawno miał na to ochotę, ale do tej pory mu nie wypadało. Teraz uznał, że to doskonała okazja. Przy niektórych pozycjach zatrzymywał się dłużej, jakby ich nie znał, przy innych z uznaniem kiwał głową. Weronika poczuła coś w rodzaju dumy, bo kolekcja była naprawdę imponująca, głównie dzięki płytom przysyłanym z Francji przez Ivonne i Pascala. Miała już Biały album Beatlesów – absolutną światową nowość, a także utwory The Who, Johna Coltrane’a, Édith Piaf, do tego sporo muzyki klasycznej w wykonaniu najlepszych niemieckich, angielskich i amerykańskich orkiestr.

      – O, widzę, że państwo również zbierają pocztówki dźwiękowe. – Paweł zajrzał do stojącego obok płyt pudła. – Sam kupowałem kiedyś wszystko, co tylko się ukazało.

      – My też. – Podszedł do nich Julek. – A tak naprawdę to kosztowały drogo, a były raczej słabej jakości. Za tę, na przykład, zapłaciliśmy… Ile to było, Matysiu, pamiętasz?

      – Coś około osiemnastu złotych.

      – No właśnie. Ale to Beatlesi, więc nie mogliśmy sobie odmówić.

      – Pieniądze wyrzucone w błoto, bo teraz jest już tak zdarta, że nie da się jej słuchać.

      Matylda odnalazła płytę z Don Giovannim pod batutą von Karajana. Wyjęła ze śliskiej koperty czarny krążek. Ostrożnie położyła go w miejsce płyty z kolędami. Przesunęła białe ramię gramofonu, po czym igła z trzaskiem dotknęła odpowiedniego rowka.

      Popłynęła muzyka.

      – No i gdzie to tupanie? – niecierpliwił się Waldek.

      Paweł bez słowa uniósł palec, nakazując chłopcu cierpliwość.

      – O! – powiedział w końcu, kiedy rozległ się mocny akord d-moll. – Mamy tu tonację śmierci u Mozarta. Użył jej potem w swoim Requiem.

      – Urocze – skomentował pod nosem Julek.

      Pokój wypełniły ciężkie, poważne tony smyczków. Zrobiło się mrocznie i niemal groźnie. Basowy głos wypełnił cały pokój swym ponurym śpiewem:

      – Don Giovanni, a cenar teco…

      – To mówi posąg zabitego Komandora, który przyjął zaproszenie na kolację – wyjaśnił Paweł.

      – Kto zaprosił posąg na kolację? – spytał z niedowierzającym uśmiechem Waldek.

      – Don Giovanni. Wcześniej zabił Komandora w pojedynku, a potem, w scenie na cmentarzu, ironicznie zaprosił jego posąg na swoje hulanki. Pożałował tego, bo kamienny gość zaprowadził go do piekła.

      – Do piekła? – powtórzyła słabo Emilia.

      – Tak. Bo sobie zasłużył – wtrąciła szybko Weronika, po czym spojrzała na Pawła. – Naprawdę nie mamy weselszych utworów niż śpiewy jakichś nagrobków, w dodatku będących wysłannikami diabła?

      – Te opery zawsze miały dziwaczne fabuły – rzekł Julek. – Już wiem, dlaczego ich nie słucham.

      – W jakiej tonacji powinna być według Mozarta Wigilia? – Weronika położyła dłoń na ramieniu Pawła.

      Śpiew kamiennego gościa stawał się coraz bardziej natarczywy, w dodatku oplatały go po diabelsku chromatyczne figury skrzypiec.

      – Myślę, że w C-dur – odpowiedział w roztargnieniu, zasłuchany w mroczne dźwięki. – Albo w D-dur.

      – Więc znajdźmy coś takiego.

      – Poczekajmy, aż tamtego zabiorą do piekła – sprzeciwił się Waldek. – Chcę to usłyszeć. Co to za pukanie?

      – To pewnie uderzenia kotłów, które przypieczętowują los nieszczęśnika – zaryzykowała Matylda.

      – Dość tego… – Weronika podeszła do adaptera i wyłączyła płytę.

      Ale ucichła tylko muzyka. Głośne, nakładające się od pewnego czasu na jej dźwięki pukanie rozlegało się nadal.

      Popatrzyli po sobie zaskoczeni.

      – To chyba… – Weronika spojrzała w stronę przedpokoju – chyba ktoś puka do naszych drzwi.

      – Może Joasia? – Matylda nerwowo odgarnęła z czoła kosmyk włosów, patrząc na męża. – Nie zdążyła na pociąg do Warszawy i…

      – Nie sądzę. – Julek pokręcił głową.

      ROZDZIAŁ 3

      Waldek pobiegł otworzyć drzwi.

      –