Lucyna Olejniczak

Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra


Скачать книгу

powiedziała Weronika. – Przecież to w końcu są prezenty od ojca dla was. Sami zadecydujecie, co z nimi zrobić.

      – Hurra! – Waldek aż podskoczył z radości. – Zawsze marzyłem o takiej kolejce elektrycznej!

      – A skąd ty wiesz, co jest w zapakowanej paczce? Masz rentgen w oczach?

      Chłopiec zawstydził się i spojrzał niepewnie na wyraźnie rozbawionych dorosłych.

      – No bo ja… tego… No, ja tak tylko zajrzałem pod papier. Był już rozdarty, przysięgam. I wtedy zobaczyłem pudełko z lokomotywą na obrazku.

      – Prawie całe oko tam włożył – potwierdziła poważnie Emilka. – A ja też widziałam pociąg.

      – Przynieście te rzeczy tutaj. Obejrzymy je wszyscy.

      Dzieci ochoczo pobiegły do przedpokoju i po chwili wróciły, każde ze swoim prezentem. Na rozmoczonym i poważnie naddartym już przez kota papierze widniały karteczki z imionami obojga.

      – To moje. – Waldek położył na wolnym krześle sporą, prostokątną paczkę. Była już niemal odpakowana i spod mizernych resztek papieru wystawało płaskie pudło z kolorowym rysunkiem, przedstawiającym lokomotywę wyjeżdżającą z tunelu.

      – No, no… – pokiwał głową zaskoczony Julek. – To się dopiero wykosztował. Przecież to najnowszy austriacki model. Nie wiedziałem, że można go u nas kupić.

      – Bo pewnie nie można. – Weronika wzruszyła ramionami. – Tata chyba zapomniał o możliwościach Marcina. I raczej nie chciałabym wiedzieć, jak on to zdobył.

      Matylda rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. „Nie osądzaj, jeśli nie jesteś zupełnie pewna swojej racji”, zdawało się mówić. Ale też trudno jej było winić Weronikę. Lata przykrych doświadczeń zrobiły swoje.

      – Piękna… – Pawłowi wyrwało się pełne zachwytu westchnienie.

      ***

      Po chwili wszyscy trzej mężczyźni niecierpliwie wyjmowali z opakowania pojedyncze elementy i ostrożnie układali je na drugim krześle. Obok elektrowozu stanęły trzy wagony, w tym jedna cysterna, a także kolorowy budynek stacji kolejowej, kilka drzewek i szyny.

      – A ty, kochanie, co dostałaś? – Matylda przytuliła wnuczkę do piersi. – Pochwal się nam.

      Emilka powoli zaczęła rozpakowywać swój prezent. Spod papieru wyłoniło się pudełko z celofanową szybką, ukazującą twarz lalki.

      – Ojej – zawołała Weronika z przesadnym entuzjazmem. – Jaka piękna! Takiej ci chyba brakowało?

      Lalka miała żółte, błyszczące sztuczne włosy i gęste rzęsy nad niebieskimi oczami. Niestety, oczy się nie zamykały, co Emilka natychmiast sprawdziła paluszkiem.

      – Nie chcę. – Odsunęła zabawkę od siebie.

      – Dlaczego? – Mama i babcia dziewczynki wymieniły między sobą spojrzenia. – Chyba miałaś kiedyś podobną, prawda? Zepsuła się, to teraz będziesz miała nową.

      – Wcale się nie zepsuła. – Mała przecząco pokręciła głową. – To tata ją zepsuł.

      Weronika właśnie tego się obawiała. Tego, że Emilka, choć nie powinna, bo minęło już dużo czasu, będzie pamiętała awanturę, podczas której Marcin rozbił w złości jej ukochaną lalkę. Dziewczynka nagle weszła w sam środek kłótni i chciała pokazać ojcu, jaką lalka ma ładną sukienkę, zrobioną przez mamę na szydełku. Wyrwał jej wtedy ze złością zabawkę i cisnął nią o ścianę. Głowa lalki pękła na dwie części, a jedno z ruchomych oczu poturlało się z grzechotem pod szafę. Dziewczynka przez długą chwilę stała nieruchomo na środku pokoju, co wzbudziło wyrzuty sumienia nawet u Marcina, ale niczego nie dało się już cofnąć.

      Tamtej nocy kilka razy budziła się z trudnym do utulenia płaczem, a rano nie nadawała się do pójścia do przedszkola, więc Weronika musiała zostawić ją w domu.

      – Dam ją biednym dzieciom. – Emilka obojętnie włożyła lalkę do pudełka i nie zajmując się nią więcej, podeszła do mężczyzn.

      – Mogę się pobawić? – spytała z nadzieją.

      – Pewnie. – Waldek z powagą pokiwał głową. – Ale najpierw ja.

      Niestety, nawet jemu trudno było się wcisnąć między dziadka i Pawła, którzy z przejęciem, jak mali chłopcy, na kolanach, usiłowali odpowiednio złożyć tory na podłodze i porozstawiać drzewka wokół budynku stacji kolejowej.

      – Jak dzieci. – Matylda uśmiechnęła się z rozczuleniem. – Duzi chłopcy.

      Naturalnie Milka też musiała we wszystkim uczestniczyć. To, że rodzina usiadła na dywanie i rozłożyła wokół siebie jakieś malutkie elementy, było aż nazbyt jawnym zaproszeniem do zabawy. Co chwila próbowała łapką zgarnąć coś do siebie. Odganiana, natychmiast wracała, wpatrując się w zabawki rozszerzonymi źrenicami.

      Chyba polubiła Wigilię.

      ***

      Kobiety przeniosły się do kuchni, żeby ogarnąć nieco bałagan przed wyjściem na pasterkę. Weronika wzięła się do zmywania naczyń, chociaż ten obowiązek spoczywał zwykle na ojcu. Teraz jednak żadna z nich nie miała sumienia przerywać mu zabawy z wnukami. A ściślej mówiąc, z kolejką elektryczną wnuka. Z pokoju dobiegało do nich delikatne brzęczenie transformatora i głośny śmiech, kiedy wagonik wypadał z szyn, bo Milka usiłowała go upolować.

      – Teraz ja! – domagał się coraz głośniej Waldek. – Ja!… Noo, dziadziu…

      ***

      Przed wejściem do bazyliki Mariackiej przy Rynku stały już tłumy i trudno było się wcisnąć do środka, a o miejscu siedzącym nawet nie można było marzyć. Weronika miała zamiar zostawić dzieci w domu, ale te, podniecone atmosferą świąt, ani myślały o spaniu. Ubrała zatem oboje tak, żeby się nie przeziębiły. Emilka dostała dodatkowy ciepły sweterek pod płaszczyk i drugą parę rajtuzów, Waldek kalesony pod spodnie. Nie obyło się, rzecz jasna, bez protestów z jego strony, ponieważ noszenie kalesonów uważał za szczególnie niemęskie. Przekonały go w końcu argumenty dziadka i Pawła, że prawdziwi mężczyźni, i owszem, noszą kalesony i tylko niemęskie chuchra marzną w samych spodniach. Kobiety wzięły grube szale i ciepłe chusty na głowy, jedynie Weronika wyłamała się, wkładając włóczkową czapkę pilotkę.

      Noc była zimna, temperatura spadła kilka stopni poniżej zera i zaczął padać zamarzający deszcz, zmieniający się stopniowo w deszcz ze śniegiem. Na ulicach wciąż jeszcze panował ruch, okutani w ciepłe okrycia krakowianie zmierzali w kierunku kościołów, z okien kamienic migotały kolorowo światełka na choinkach. Tu i ówdzie rozlegały się dźwięki śpiewanych przy stołach kolęd.

      Nie wszyscy wybierali się na pasterkę, w domach zostawali chorzy i staruszkowie oraz małe dzieci.

      Weronika i Matylda zaczęły grzecznie, ale energicznie przepychać się do środka, prowadząc przed sobą dzieci. To zwłaszcza dla nich musiało się znaleźć miejsce wewnątrz kościoła. Ludzie, widząc dzieci, nie stawiali oporu i chętnie je przepuszczali. W kościele panował lekki półmrok, mokre palta wydzielały ostry zapach wełny i naftaliny. Emilka, zwykle najbardziej wrażliwa na zapachy, skrzywiła nos i już miała coś na ten temat powiedzieć, kiedy matka szybko zajęła jej uwagę czymś innym.

      – Popatrz tam. – Wskazała na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, wiszący w bocznej kaplicy kościoła. – Pamiętasz, jak byliśmy tu niedawno wszyscy na koronacji tego obrazu? Zobacz, jak pięknie wygląda teraz w koronie.

      Zaledwie tydzień wcześniej wybrali się całą rodziną na tę uroczystość.