ten szczur wrócił do swojego kanału i mam nadzieję, że właz zostanie dokładnie zaspawany. Proszę to, co teraz powiedziałem, dokładnie zacytować.
Zrobię to.
Mówi to panu zdeklarowany ateista: codziennie modlę się do Boga, by ten szczur już nigdy nie wyszedł ze swojego kanału. On zawsze zawadiacko nosił jarmułkę na bakier. Pokazywał w ten sposób, że jest jak partyzant, jak jakiś komandos w berecie. Singer w pojedynkę wywołał więcej antysemityzmu w Europie niż wszyscy prawdziwi negacjoniści Holokaustu razem wzięci. Wie pan, co on wyrabiał w Waszyngtonie?
Nie wiem.
Zapraszał przedstawicieli rządów Europy Wschodniej na lunch do koszernej restauracji, o której wiedział, że będą w niej akurat amerykańscy kongresmeni i inni wpływowi ludzie. Oczywiście między jednym kęsem a drugim szantażował tych Europejczyków, domagając się więcej pieniędzy. Co chwila jednak przerywał rozmowę, aby przywitać się z kolejnym kongresmenem, uścisnąć mu rękę, uśmiechnąć się i zamienić kilka słów. Potem znów wracał do stolika. Miało to zastraszyć tych biednych ludzi. Dawał do zrozumienia, że jeżeli nie ustąpią, będą mieli poważne kłopoty ze strony Ameryki.
Singer został ukarany i już nie pracuje w Kongresie.
Ale przecież to nie jest problem jednego Singera. Myśli pan, że jego koledzy działają inaczej? Ostatni ocalali z Holokaustu wymierają, klepiąc biedę, a ci faceci latają na Hawaje prywatnymi odrzutowcami. Najważniejszy prawnik zajmujący się tymi sprawami nazywa się Burt Newborn. On mówił wszem wobec, że robi to „pro bono”. Że robi to dla swojej ukochanej córki. A zaraz potem za sprawę wyciągnięcia pieniędzy ze szwajcarskich banków wystawił rachunek na sześć milionów dolarów. Nie muszę panu mówić, że jego honorarium zostało wypłacone z pieniędzy na „biednych ocalałych z Holokaustu, którzy są w potrzebie”. Pogardzam nim. Powiedziałem mu to zresztą kiedyś w twarz.
Jak do tego doszło?
Spotkałem go w Nowym Jorku na schodach sądu. Szedł otoczony swoimi dworzanami, młodymi prawnikami i prokuratorami, którzy czczą go jak Boga. Spotkałem się z nim więc nos w nos i powiedziałem: „O, patrzcie, kto tu idzie, pan «pro bono», holokaustowy aferzysta”. Minął mnie, udając, że nie słyszy. Dodałem więc: „Wiem, Burt, że zrobiłeś to wszystko dla swojej córeczki”. Wtedy się wściekł, zamachnął się na mnie, chciał mnie uderzyć. W ostatniej chwili go powstrzymali.
Widzę, że podchodzi pan do tego bardzo emocjonalnie.
Moi rodzice byli ocalałymi z Holokaustu. Moja biedna mama przeszła przez piekło. Getto warszawskie – Majdanek – dwa obozy pracy niewolniczej. Wszyscy członkowie jej rodziny zostali eksterminowani. A co dostała? Nędzne trzy tysiące dolarów! A ten człowiek wystawił rachunek na sześć milionów. Wszystko to pewnie nie denerwowałoby mnie tak bardzo, gdyby ci aferzyści nie powoływali się przy tym na ocalałych. A więc także na moich rodziców. Dla mnie ich cierpienie to świętość. A ci uśmiechnięci, świetnie ubrani prawnicy z Nowego Jorku wykorzystują je do wyłudzania pieniędzy, bogacenia się.
Pańska rodzina na pewno miała w Warszawie jakieś nieruchomości. Nigdy nie myślał pan o tym, żeby je odzyskać?
Mój dziadek od strony mamy rzeczywiście miał w Polsce sklep z tytoniem, a dziadek od strony taty – tartak. Nigdy jednak nie przeszło mi przez myśl, żeby dziś – po siedemdziesięciu latach – ubiegać się o jakieś pieniądze. Jestem obywatelem amerykańskim, moja rodzina od lat nie ma nic wspólnego z Polską. Przecież te nieruchomości, jeżeli jeszcze istnieją, od pokoleń należą do innych ludzi. Przez kilkadziesiąt lat to oni o nie dbali, remontowali je i płacili podatki. Miałbym teraz przyjechać z Nowego Jorku i zabrać im je? To absurd.
Porozmawiajmy teraz o Izraelu. Dlaczego tak bardzo nie lubi pan tego kraju?
To nie jest kwestia sympatii czy jej braku. Ja nie mam żadnych szczególnych uczuć do żadnego państwa na tej planecie. Ani do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkam, ani do Izraela, ani do Polski, gdzie urodzili się i mieszkali moi rodzice. Mnie interesują tylko poszczególni ludzie i ich czyny. Dobre lub złe. Gdyby Palestyńczycy robili Izraelowi to, co Izrael robi Palestyńczykom, walczyłbym o prawa Izraelczyków.
Ale nie tylko Izrael krzywdzi Palestyńczyków. Także Palestyńczycy Izraelczyków. Weźmy choćby terror.
Terroru nie stosuje tylko jedna strona. Izrael od wielu lat terroryzuje palestyńską ludność cywilną. Skala zbrodni izraelskich jest dużo większa niż skala zbrodni palestyńskich. Potencjały obu stron, ich siła militarna, uzbrojenie i możliwości działania są bowiem całkowicie nieporównywalne. Izrael ma miażdżącą przewagę i niestety to wykorzystuje. Co pewien czas słyszymy o kolejnych pokazach siły ze strony tego państwa.
Chodzi o jego bezpieczeństwo.
Nie, Izraelowi przyświeca zupełnie inny cel. Po tym, jak w 2006 roku przegrał wojnę z libańskim Hezbollahem, przywódca tej organizacji, Hasan Nasrallah, powiedział, że świat arabski przestał się już bać Izraelczyków. Że Żydzi okazali słabość, że już nie są tacy groźni jak kiedyś. Izraelczycy zdali sobie sprawę, że ten człowiek ma rację: Arabowie przestali się ich bać. Uznali więc, że trzeba ich znowu nastraszyć.
Oficjalnie to się chyba nazywa „siła odstraszania”.
Dokładnie. A w języku normalnych ludzi – trzymanie sąsiadów na muszce. Tak czy inaczej Izrael postanowił, że musi tę swoją „siłę odstraszania” przywrócić. Najpierw rozważał, czy jeszcze raz nie zaatakować Hezbollahu. Ale powstała obawa, że armia znowu sobie nie poradzi i znowu dostanie po tyłku. W 2008 roku Izrael zaczął więc namawiać Amerykę do wspólnego ataku na Iran. Kiedy to się nie udało, została tylko jedna opcja – Strefa Gazy. Na przełomie roku 2008 i 2009 terytorium to zostało zdemolowane. Operacja skończyła się jednak polityczną katastrofą i kompromitacją Izraela. Izraelczycy ostatnio partaczą wszystko, czego się tkną.
Na przykład rok 2010 i atak komandosów na Flotyllę Wolności.
Tak, to była wielka kompromitacja. Izraelczycy uznali, że to świetna okazja do poprawy swojej „reputacji” w regionie.
Jak chcieli to osiągnąć?
To miała być brawurowa i perfekcyjna operacja w stylu Jamesa Bonda. Komandosi mieli spuścić się na linach pod osłoną nocy na turecki statek i błyskawicznie go opanować, a Izrael miał otrąbić wielki sukces swoich niezwyciężonych sił zbrojnych. Na pewno pan wie, że całą operację filmowali, żeby się nią potem pochwalić.
Wyszło inaczej. Turcy bronili się pałkami i nożami. W efekcie Izraelczycy otworzyli ogień i zabili dziewięć osób.
Oni tego nie planowali. Pewnie zakładali, że będą musieli zabić jedną, góra dwie osoby, ale nie przewidzieli aż takiej rzezi. Oczywiście bzdurą jest twierdzenie, że nie spodziewali się ze strony Turków oporu. Gdyby tak rzeczywiście było, to nie dokonywaliby tego szturmu pod osłoną nocy, w chmurach gazu łzawiącego. Izrael, aby osiągnąć swój cel, potrzebował walki. Nie zaimponowałby przecież światu, gdyby spacyfikował statek pełen chodzących w sandałach długowłosych aktywistów pokojowych z Zachodu. Izrael chciał więc walki, ale nie spodziewał się, że opór Turków będzie aż tak silny. Sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Zawiodło rozpoznanie?
Problem jest głębszy i leży w mentalności Izraelczyków. Oni po prostu nie znają takich muzułmanów. Przez dziesiątki lat mieli do czynienia ze słabymi przeciwnikami. Zna pan na pewno to słynne izraelskie powiedzenie, które powstało po wojnie 1967 roku: „Arabowie nie umieją się bić”. Tymczasem na Bliskim Wschodzie sporo się ostatnio zmieniło. Wyrosło nowe pokolenie muzułmanów, które już potrafi się bić. I, jak okazało się na tureckim statku, wychodzi im to całkiem nieźle.
Skoro rzeczywiście intencją Izraela było przestraszyć Arabów, to operacja na statku Mavi Marmara zakończyła się spektakularną