Marszałka za swojego opiekuna i dobroczyńcę.
Tu nie chodziło tylko o niego, lecz o całą historię polskiego ruchu narodowowyzwoleńczego. Historię garstki ludzi, którzy rzucili wyzwanie potężnemu imperium carów, co wydawało się szaleństwem. I ku zaskoczeniu świata ta polska walka z rosyjskim kolosem zakończyła się sukcesem. Na to samo liczyli syjoniści. Uważali, że jeżeli będą tak zdeterminowani i dzielni jak Polacy, to także wywalczą sobie państwo. Nie przez przypadek Polska była centrum ruchu syjonistów rewizjonistów. To tu byli najbardziej popularni. Ten ruch był przesiąknięty polskością.
Czy walcząca z caratem Polska Organizacja Wojskowa także była wzorem dla syjonistycznorewizjonistycznych grup podziemnych?
O, bez wątpienia. Ich przywódcy cały czas przypominali, że Piłsudski, aby osiągnąć swój cel, nie tylko używał przemocy, ale także metod wręcz terrorystycznych. Przecież on nawet rabował pociągi, aby zdobyć fundusze na swoje akcje. Dokładnie to samo w Palestynie robiła organizacja Lechi – zwana także gangiem Sterna – oraz Irgun. Na czele tego ostatniego stał przywódca polskiego Bejtaru, przyszły premier Izraela i laureat Nagrody Nobla Menachem Begin. Zarówno Stern, jak i Begin otwarcie przyznawali, że wzorują się na POW.
W przedwojennej Polsce podczas spotkań Bejtaru oprócz pieśni syjonistycznych śpiewano Mazurka Dąbrowskiego.
Członkowie organizacji mieli wielki szacunek dla Polski. Byli żydowskimi patriotami, ale równocześnie lojalnymi obywatelami Rzeczypospolitej. Polski nacjonalizm był dla nich źródłem inspiracji. Swoją drogą nie wiem, czy pan wie, że Begin był w Irgunie nazywany komendantem. Tak jak Piłsudski. Miał zresztą polskie maniery. Nosił starannie wyprasowane garnitury, całował kobiety w rękę, był bardzo szarmancki. Izraelska lewica, widząc to, wpadała w amok i oskarżała go, że udaje polskiego szlachcica.
Mówi pan o fascynacji polskim nacjonalizmem. Gdy endecy pod koniec lat trzydziestych zaczęli faszyzować, tendencje te nie ominęły chyba także polskich bejtarowców?
Paramilitarne stroje, parady w zwartym szyku, wiece i ćwiczenia fizyczne. To wszystko oczywiście było wyraźnie obecne w tym ruchu. Żabotyński uważał to jednak raczej za działania mające na celu podniesienie morale i sprawności fizycznej żydowskiej młodzieży. Postulował stworzenie Żyda nowego typu: muskularnego, bojowego i hardego. Człowieka, który będzie w stanie pojechać na Bliski Wschód i zbudować tam nowe państwo.
Syjoniści rewizjoniści znaleźli się także w orbicie zainteresowań polskich służb specjalnych.
W 1936 roku Żabotyński zaczął się spotykać z sanacyjnymi dygnitarzami – Józefem Beckiem, Edwardem Rydzem-Śmigłym i innymi. Mówili o planie ewakuacji, ale przy okazji zrodził się pomysł zorganizowania szkolenia wojskowego dla żydowskich bojowników. Wtedy nic jednak z tego nie wyszło, ale dwa lata później do Polaków zgłosił się Stern. Zawarto porozumienie i polscy oficerowie zaczęli szkolić jego ludzi. Strzelanie, walka wręcz, walka w mieście, budowa urządzeń wybuchowych itp. Ćwiczenia te odbywały się w kilku tajnych ośrodkach na terenie II Rzeczypospolitej. Na zakończenie pierwszego szkolenia Stern wystąpił z długim przemówieniem o podobieństwach polskiej walki narodowowyzwoleńczej i idei syjonistycznej. Rozmawiałem o tym kiedyś z Icchakiem Szamirem i powiedział mi on, że był w kolejnej grupie, która miała wyjechać do Polski. Niestety wybuchła wojna…
Wojna chyba pokrzyżowała także plany dostawy broni.
Tak, sporą liczbę broni polskie władze przekazały współpracującej z Irgunem pani Strasman. Umieściła ona tę broń w swoim magazynie w Warszawie, ale z powodu niemieckiego ataku na Polskę nie zdążyła jej wysłać do Palestyny. Gdy Warszawa znalazła się w oblężeniu, Strasman udała się do kierującego obroną generała Czumy i przekazała mu całą broń do walki z Niemcami. Nawiasem mówiąc, jej mąż był polskim oficerem, który zginął w Katyniu.
Czy przeszkoleni w Polsce syjonistyczni bojownicy mogli być później zamieszani w zamachy na terenie Palestyny? Na przykład wysadzenie przez Irgun jerozolimskiego hotelu King David w 1946 roku?
Niestety nie mamy żadnej wiedzy na ten temat. Zapewne pozostanie to tajemnicą tej organizacji.
Jaki wpływ na kształt Państwa Izrael, jego politykę i filozofię wywarł ruch syjonistów rewizjonistów?
Żabotyński już w 1923 roku napisał słynny artykuł Żelazny mur. Postulował w nim, aby Żydzi w Palestynie twardo bronili się przed atakami społeczności arabskiej. Wymarzeni przez niego Żydzi wojownicy mieli siłą wyrąbać granice swojego państwa w Palestynie. A następnie oddzielić się od Arabów żelaznym murem bagnetów i luf karabinów.
Czyli mniej więcej to, co mamy teraz.
Żabotyński pisał jednak, że kiedy Arabowie zrozumieją, iż nie zdołają się przebić przez ten „żelazny mur”, zasiądą z Żydami do stołu rozmów i uda się osiągnąć jakiś kompromis. Nawiasem mówiąc, Żabotyński twierdził, że dążenie do stworzenia własnego państwa przez Arabów zamieszkujących Palestynę jest zupełnie naturalne i nie ma się mu co dziwić.
Obecny minister obrony Izraela Ehud Barak powiedział kiedyś, że gdyby był Palestyńczykiem, wstąpiłby do Hamasu.
Tak, Żabotyński rozumiał przeciwnika. Z czasem jednak prawica żydowska się zradykalizowała. Na jej przywódcę wyrósł Menachem Begin. W 1938 roku w Warszawie odbył się trzeci międzynarodowy zjazd Bejtaru. Doszło do sporu między Żabotyńskim a Beginem. Ten ostatni ogłosił, że najpierw był syjonizm praktyczny, potem syjonizm polityczny, a teraz on ogłasza początek trzeciej fazy – syjonizmu militarnego. Zmienił wówczas nawet słowa przysięgi Bejtaru z „muszę bronić ojczyzny” na „muszę wywalczyć ojczyznę”. Syjoniści rewizjoniści przeszli więc z defensywnych pozycji Żabotyńskiego („żelazny mur”) na pozycje ofensywne.
Dziś na granicy Izraela nie ma muru z żelaza, ale jest mur z betonu.
Coś w tym porównaniu jest. Obecny mur oddzielający Izrael od palestyńskiego Zachodniego Brzegu nie jest jednak popierany tylko przez prawicę. Również wielu Izraelczyków o lewicowych poglądach uważa go za pożyteczny. Konstrukcja ta powstrzymuje bowiem zamachowców samobójców przed przechodzeniem na stronę Izraela.
Chodzi o coś głębszego niż ten mur. Spotkałem się kiedyś w Jerozolimie z byłym członkiem Bejtaru Pinchasem Adlerem. Powiedział mi, że uważa się za „żydowskiego endeka”…
(śmiech) Znam wiele osób, które byłyby takimi słowami bardzo zaskoczone. Roman Dmowski nie jest ulubieńcem wielu Żydów.
Ale czy dzisiejszy Izrael nie jest spełnieniem snów takich „żydowskich endeków”? Zmilitaryzowanym państwem narodowym, które separuje się od sąsiadów?
Żabotyński nigdy się nie opowiadał za stworzeniem homogenicznego państwa tylko dla Żydów. Sprzeciwiał się pomysłom usunięcia z jego terytorium Arabów, bo uważał, że to niemoralne. Pisał raczej o żydowskiej większości, która powinna szanować prawa arabskiej mniejszości. To jego radykalni ideowi następcy mieli w tej sprawie inne zdanie.
Izrael przez pierwsze trzydzieści lat swojego istnienia był rządzony przez lewicę, a prawica została ostro spacyfikowana. Mimo to wpływ jej ideologii na państwo był chyba spory.
Izrael zawsze zwraca się do prawicy, gdy pojawiają się jakieś kłopoty. Gdy w 1987 roku wybuchła pierwsza intifada, Izraelczycy wybrali Icchaka Szamira. Gdy w 1996 roku w Tel Awiwie wylatywały w powietrze autobusy, głosowali na Netanjahu. Gdy w 2000 roku wybuchła druga intifada, wybrali Ariela Szarona. Teraz, gdy Izrael jest bombardowany przez Hamas i Hezbollah oraz wzrasta zagrożenie ze strony Iranu, władzę znów sprawuje Netanjahu. Jego ostra polityka podyktowana jest raczej obecnymi realiami, nie wypływa natomiast z ideologii lat trzydziestych.
Netanjahu i jego partia Likud odwołują się jednak do tradycji partii Herut, założonej przez Begina, oraz do idei samego Żabotyńskiego.
Ale