Ignacy Krasicki

Satyry


Скачать книгу

      Wszak w groszu trzy szelągi?” „W trojaku[159] trzy grosze”.

      „Ale nie, nie to mówię, zamilknę, albowiem

      Kto mi nie da dokończyć, ja mu nic nie powiem”.

      „Już milczę”. „Więc zaczynam. Nie każdy bogatym

      Urodził się, lecz szczęście nie zawisło na tym;

      Owszem, według mnie, zawżdy szczęśliwi są tacy,

      Których nie los zbogacił, ale skutek pracy.

      Ten, co jechał do Lwowa na saniach łubianych,

      Ażeby dostał zysku bogactw pożądanych,

      Zbyt je drogo zapłacił. Na co sobie szkodzić?

      Na co zbiory, jeżeli nie mają dogodzić?

      Dla nas są, nie my dla nich. Niech dogodzą miernie[160].

      Ten, co żądze w zapędach rozpuszcza niezmiernie,

      Światem się nie nasyci, jak ów, który stękał,

      Że nie stało narodów, które by ponękał[161].

      Mówmy więc, o czym pierwsze mówienie się wszczęło.

      Zostać panem, największe, prawda, to jest dzieło.

      Cnota teraz za złotem”. „Tak i przedtem było”.

      „Ale nie, nie tak złoto jak teraz mamiło.

      Cokolwiek bądź, powtarzam, com mówił, a zatem

      Poznaj się na szelągach, a będziesz bogatym.

      Z małych się rzeczy wielkie sklecają i wznoszą;

      Z szelągów się, nie złota, ubodzy panoszą[162].

      Nim się skleci z odrobin małych pieniądz złoty,

      Nad miedzią zastanowić trzeba się nam poty,

      Póki ten lichy kruszec srebru nie wyrówna.

      Od srebra aż do złota, praca niewymowna.

      Pierwsze kroki najcięższe. Skoro złoto błyśnie,

      Do kruszca wybornego podlejszy się ciśnie,

      Łatwo już reszta idzie. Tak początek mały

      Z pracą, czuciem, staraniem rośnie w kapitały.

      Trzeba więc czcić szelągi; nieznaczne wydatki,

      Potoczne[163] ujścia te są utraty zadatki.

      Zbierał Piotr, z arend Żydów przenosił i zsadzał;

      Ten ciemiężył poddanych, ten w percepcje[164] zdradzał.

      Niedbały na rozkazy ścisłe jegomości,

      Wziął pięćdziesiąt gumienny[165], sto plag podstarości.

      Nieustannie powtarzał, co rano przykazał,

      Co dzień nowe rozkazy i pisał, i mazał.

      Do gumien, obór, stodół porozsyłał sługi,

      Chodził rano i wieczór, gdzie orały pługi.

      Jedne zyski wyprosił, a drugie wyfukał;

      Zwiózł wcześnie, przedał dobrze i kupca oszukał.

      Rok się skończył, perceptę gdy z ekspensą[166] liczył,

      Poszedł handel z intratą[167] i jeszcze pożyczył”.

      „To pewnie były zbytki?” „Źle jadł, źle się nosił”.

      „Pewnie w święta?” „I to nie, w dom gości nie prosił”.

      „Może jejmość?” „Ta zawżdy siedziała nad przędzą,

      Przy niej kapłony tuczą i pieczenie wędzą”.

      „Cóż tę stratę przyniosło?” „Szelągi i grosze.

      Nie znał się na nich, dawał, upuszczał po trosze,

      Zrobiły się z nich złote, tynfy[168] i talary[169]:

      I tak za małe fraszki, za drobne towary

      Wyszła suma; a ten, co poddanych uciskał,

      Pracując stracił jeszcze, zamiast co by zyskał.

      Nie tak czynił pan Michał”. „Jakże?” „Ale proszę,

      Proszę mi nie przeszkadzać. Znał pan Michał grosze,

      Znał szelągi”. „Któż nie zna?” „Ale nie, nie znacie;

      Nie jest to znać, kto małej nie zabiega stracie.

      Pan Michał, nim dał szeląg, pierwej się zatrzymał,

      Obejźrzał go dwa razy, a chociaż się zżymał,

      Choć już rękę wyciągnął, nazad w kieszeń schował:

      Został szeląg z drugimi, w grosz się porachował,

      Przyszło więcej, woreczek coraz się dął spory,

      Aż na koniec z woreczka zrobiły się wory.

      Pierwszy szeląg schowany, co się w grosz pomnożył,

      Ten grunt milijonowej fortuny założył.

      Złoto się samo strzeże, miedź wstrzymać należy,

      Czerwony złoty[170] siedzi, ale szeląg bieży.

      Trzeba go mieć na oku, a gdy zbieg uciecze,

      Zwracać nazad, bo drugich za sobą wywlecze.

      Tak mówił nasz pan Michał, co krocie rachował”.

      „Nic też nie jadł”. „Jadł dobrze, sobie nie żałował,

      Żył uczciwie, wygodnie, chociaż nie wspaniale;

      Lepsze miał wino w kubku niż drugi w krysztale,

      Tuczniejszy jego kapłon niż pańskie bażanty.

      Wydawał on, gdzie trzeba, ale nie na fanty,

      Nie na fraszki, co z wierzchu szklnią się[171], wewnątrz puste,

      Nie na zbytki kosztowne lub modną rozpustę.

      Brał rzeczy, jak brać trzeba, i cenił istotą:

      Znał on, co jest pozłota, znał, co szczere złoto.

      Tym sposobem zgromadził, wspomógł się i użył,

      Godzien szczęścia, bo na nie gruntownie zasłużył.

      Nad nasz polor prostotę ja dawną przenoszę.

      Niegdyś za naszych ojców rachowano grosze,

      Trzymały się też lepiej, szły w liczbie na kopy[172],