Ignacy Krasicki

Satyry


Скачать книгу

masz ich też, a jeśli niekiedy zabrzęczą,

      Napłaczą się poddani pierwej i najęczą.

      Wstydziemy się szelągów, złota trzosy nosim,

      Cóż po tym, kiedy z lichwą ledwo je uprosim

      Albo czyniąc bezwstydną zyskowi ofiarę,

      Przedajemy za złoto ojczyznę i wiarę.

      Złoty to handel, o bracia! Nikt na nim nie zyska;

      Choć ostatnia potrzeba gnębi i przyciska,

      Lepiej być i żebrakiem, ale żebrać z cnotą,

      Niż siebie i kraj wieczną okrywać sromotą.

      Zbytek nas w to wprowadził, z nim duma urosła:

      Ta z kraju krwawą pracę poddanych wyniosła,

      Ta panów ogołaca, ta poddanych gnębi,

      Ta naród w przepaścistej klęsk zanurza głębi.

      Chcieć być, czym być nie możem, duma to jest podła,

      Chcemy bogactw, wróćmy się do dawnego źródła:

      Niechaj się każdy zbytków niepotrzebnych strzeże;

      Nie szpeci wstrzemięźliwość i proste odzieże.

      Lepszy szeląg z intraty, chociaż jest miedziany,

      Niż pieniądz złotostemplny, ale pożyczany.

      Takimi się ojcowie nie obciąży wali,

      Po szelągu, po groszu oni rachowali

      I mieli co rachować. My, z pozoru drodzy[173],

      Choć tysiące rachujem, przecieśmy ubodzy”.

      Pijaństwo

      „Skąd idziesz?” „Ledwo chodzę”. „Słabyś?” „I jak jeszcze.

      Wszak wiesz, że się ja nigdy zbytecznie nie pieszczę,

      Ale mi zbyt dokucza ból głowy okrutny”.

      „Pewnieś wczoraj był wesół, dlategoś dziś smutny.

      Przejdzie ból, powiedzże mi, proszę, jak to było?

      Po smacznym, mówią, kąsku i wodę pić miło”.

      „Oj, nie miło, mój bracie! bogdaj z tym przysłowiem

      Przepadł, co go wymyślił; jak było, opowiem.

      Upiłem się onegdaj dla imienin żony;

      Nie żal mi tego było. Dzień ten obchodzony

      Musiał być uroczyście. Dobrego sąsiada

      Nieźle czasem podpoić; jejmość była rada,

      Wina mieliśmy dosyć, a że dobre było,

      Cieszyliśmy się pięknie i nieźle się piło.

      Trwała uczta do świtu. W południe się budzę,

      Cięży głowa jak ołów, krztuszę się i nudzę[174];

      Jejmość radzi herbatę, lecz to trunek mdlący.

      Jakoś koło apteczki[175] przeszedłem niechcący,

      Hanyżek[176] mnie zaleciał, trochę nie zawadzi.

      Napiłem się więc trochę, aczej[177] to poradzi:

      Nudno przecie. Ja znowu, już mi raźniej było,

      Wtem dwóch z uczty wczorajszej kompanów przybyło.

      Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi?

      Jak częstować, a nie pić? i to się nie godzi;

      Więc ja znowu do wódki, wypiłem niechcący:

      Omne trinum perfectum[178], choć trunek gorący,

      Dobry jest na żołądek. Jakoż w punkcie[179] zdrowy,

      Ustały i nudności, ustał i ból głowy.

      Zdrów i wesół wychodzę z moimi kompany,

      Wtem obiad zastaliśmy już przygotowany.

      Siadamy. Chwali trzeźwość pan Jędrzej, my za nim,

      Bogdaj to wstrzemięźliwość, pijatykę ganim,

      A tymczasem butelka nietykana stoi.

      Pan Wojciech, co się bardzo niestrawności boi,

      Po szynce, cośmy jedli, trochę wina radzi:

      Kieliszek jeden, drugi zdrowiu nie zawadzi,

      A zwłaszcza kiedy wino wytrawione, czyste.

      Przystajem na takowe prawdy oczywiste.

      Idą zatem dyskursa tonem statystycznym[180]:

      O miłości ojczyzny, o dobru publicznym,

      O wspaniałych projektach, mężnym animuszu;

      Kopiem góry[181] dla srebra i złota w Olkuszu,

      Odbieramy Inflanty[182] i państwa multańskie[183],

      Liczemy owe sumy neapolitańskie[184],

      Reformujemy państwo, wojny nowe zwodzim,

      Tych bijem wstępnym bojem[185], z tamtymi się godzim,

      A butelka nieznacznie jakoś się wysusza.

      Przyszła druga; a gdy nas żarliwość porusza,

      Pełni pociech, że wszyscy przeciwnicy legli,

      Trzeciej, czwartej i piątej aniśmy postrzegli.

      Poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta,

      Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny zaprząta,

      Pan Jędrzej, przypomniawszy żórawińskie klęski[186],

      Nuż w płacz nad królem Janem: »Król Jan był zwycięski!«

      Krzyczy Wojciech: »Nieprawda!« A pan Jędrzej płacze.

      Ja gdy ich chcę pogodzić i rzeczy tłumaczę,

      Pan Wojciech mi przymówił: »Słyszysz waść[187]« — mi rzecze.

      Jak to waść! Nauczę cię rozumu, człowiecze.

      On do mnie, ja do niego, rwiemy się zajadli,

      Trzyma Jędrzej, na wrzaski służący przypadli,

      Nie wiem, jak tam skończyli zwadę naszą wielką,

      Ale to wiem i czuję, żem wziął w łeb butelką.

      Bogdaj w piekło przepadło obrzydłe pijaństwo!

      Cóż w