Отсутствует

Журнал «Лиза» №52/2018


Скачать книгу

Constantine nalała do szklanki jakiegoś przejrzystego płynu z kryształowej karafki i postawiła obok niego, po czym sama zajęła miejsce w fotelu stojącym nieco pod kątem do kanapy. Uśmiechnęła się wyczekująco.

      – Potrzebuję pani pomocy – przyznał. – Moja żona…

      Twarz jej złagodniała w wyrazie smutku i współczucia.

      – Przykro mi. Czy mogę złożyć panu kondolencje?

      – Nie, nie! Nie w tym rzecz – zaprotestował rozdrażniony.

      – Proszę mi wybaczyć, panie Vaughan. Kiedy przed moimi drzwiami zjawia się nieznajomy człowiek, to zwykle dlatego, że ktoś mu umarł.

      Nic na jej twarzy się nie zmieniło. Nie znikła z niej spokojna życzliwość, przeciwnie, pani Constantine uśmiechała się dobrotliwie, lecz zarazem nieustępliwie czekała, aż przejdzie do rzeczy.

      Westchnął.

      – Widzi pani, straciliśmy dziecko.

      – „Stracili” państwo?

      – Zabrano je nam.

      – Proszę mi wybaczyć, panie Vaughan, ale używamy w naszym języku tylu eufemizmów, kiedy mówimy o zmarłych. Stracić, odejść… Te słowa mają wiele znaczeń. Już raz przed chwilą niewłaściwie pana zrozumiałam, kiedy mówił pan o żonie, nie chciałabym powtórzyć tego błędu.

      Vaughan przełknął ślinę i spojrzał na swoją dłoń spoczywającą na zielonym welurowym oparciu kanapy. Przejechał paznokciem po materiale i narysował linię na delikatnym meszku tkaniny.

      – Myślę, że słyszała pani o naszej historii. Domyślam się, że czyta pani gazety, a jeśli nie, to zapewne obiła się pani o uszy. Było o niej głośno w całym hrabstwie. Dwa lata temu. W Buscot.

      Oderwała od niego wzrok, utkwiła go gdzieś w przestrzeni i szperała w pamięci. Vaughan przeciągnął palcem po materiale i narysowana kreska znikła. Czekał, aż rozmówczyni potwierdzi, czy zna jego historię.

      W końcu kobieta powróciła do niego spojrzeniem.

      – Myślę, że byłoby lepiej, gdyby opowiedział mi ją pan własnymi słowami.

      Vaughan zesztywniał.

      – Nie usłyszy pani ode mnie niczego nowego ponad to, co powszechnie wiadomo.

      – Mmm.

      Dźwięk ten nie był ani przytaknięciem, ani zaprzeczeniem, sugerował jedynie, że głos nadal należy do Vaughana.

      Nie spodziewał się, że będzie musiał opowiedzieć wszystko od nowa. Po dwóch latach przyjmował, że wszyscy znają tę historię. Takie informacje rozprzestrzeniają się w zaskakującym tempie. Wiele razy zdarzały się sytuacje, gdy wchodził do pokoju – na spotkanie w interesach, na rozmowę z nowym stajennym, zebranie towarzyskie okolicznych farmerów czy na wytworniejsze przyjęcie w Oksfordzie lub w Londynie – i w ukradkowych spojrzeniach ludzi, których nigdy przedtem nie spotkał, widział, że znają jego i jego historię. Teraz spodziewał się tego samego, chociaż nigdy do tego nie przywykł. „Okropna historia”, mruczeli niektórzy, ściskając mu dłoń. Z czasem nauczył się przyjmować ich uwagi z milczącą sugestią „Nie rozmawiajmy o tym”.

      Początkowo musiał ją opowiadać niezliczoną ilość razy. Najpierw służącym, których wyrwał ze snu – relacjonował im, co się stało, lawiną szybkich, wzburzonych zdań, jakby słowa siedziały na grzbietach koni i pędziły szaleńczo w pogoni za intruzami i porwaną córką. Opowiadał ją sąsiadom, którzy przybyli, aby dołączyć do poszukiwań – zdyszanymi zdaniami uchodzącymi ze ściśniętej piersi. Powtarzał ją wielokrotnie każdej kobiecie, każdemu mężczyźnie i dziecku, które spotykał po drodze, kiedy objeżdżał drogi w całym hrabstwie. „Porwano mi dziecko! Widzieliście jakichś nieznajomych, którzy jechali w pośpiechu z dwuletnią dziewczynką?” Następnego dnia opowiedział ją swojemu bankierowi, kiedy przyszedł po pieniądze na okup, a następnie policjantowi, który przyjechał z Cricklade. Wtedy zebrano i uporządkowano fakty. Nadal żyli w wirze wydarzeń i tym razem Helena również brała udział w relacjonowaniu wypadków. Chodzili i siadali, i znów wstawali i chodzili, mówili pojedynczo, na przemian, a czasami jednocześnie, to znów oboje milkli i patrzyli na siebie, bo brakowało im słów. Był taki moment, w którym Vaughan uczynił szczególny wysiłek, aby zapomnieć. Helena opisywała chwilę, kiedy odkryła, co się stało:

      – Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, a jej nie było. Nie było jej! – Powtarzała te słowa ze zdumieniem. – Nie było jej tam.

      Odwracała głowę na wszystkie strony, jej oczy wędrowały w górne kąty pokoju, jakby ich córka mogła się ukryć we fryzach pod sufitem lub jeszcze dalej, między belkami stropowymi. Wydawało się, jakby zniknięcie córki spadło na Helenę niczym fala powodzi, spadło na nich oboje i oboje słowami próbowali wybierać z siebie tę wodę. Lecz słowa były jak podstawka do jajek, a to, co opisywali, okazywało się oceanem pustki i tęsknoty, zbyt bezkresnym, aby go zmieścić w tych maleńkich naczynkach. Wybierała tę wodę i wybierała, lecz bez względu na to, jak często powtarzała ten wysiłek, nie mogła ujrzeć dna.

      – Nie było jej – powtarzała bez końca.

      Vaughan nawet sobie nie wyobrażał, że ludzka istota może zawrzeć w swoim głosie tyle rozpaczy. Tonęła w niej, a on popadł w jakiś paraliż i nie potrafił powiedzieć nic, aby ją uratować. Dzięki Bogu, że był z nimi policjant. To on rzucił jej linę, której mogła się uchwycić, to on wyciągnął ją z toni następnym pytaniem.

      – Ale były w łóżeczku ślady, że w nim spała?

      W końcu dotarły do niej jego słowa. Wyrwał ją z otępienia. Skinęła głową i odpowiedziała słabym, lecz znowu swoim własnym głosem:

      – Ruby położyła ją do łóżeczka. Ruby jest naszą nianią.

      Potem zatopiła się w milczeniu, a relację przejął Vaughan.

      – Chwileczkę, proszę mówić powoli – powiedział policjant, który pochylając się nad notatnikiem, zapisywał wszystko niczym pilny uczeń. – Niech pan zacznie ten fragment jeszcze raz od początku, dobrze?

      Co jakiś czas przerywał im, czytał to, co zapisał, a oni go poprawiali; przypominali sobie szczegóły, które przeoczyli, odkrywali rozbieżności w tym, co oboje wiedzieli, i porównywali spostrzeżenia, aby usunąć te rozbieżności. Każdy drobiazg mógł zaważyć na odzyskaniu córki. Spisanie wydarzeń, które trwały kilka minut, zajęło wiele godzin.

      Napisał list do ojca w Nowej Zelandii.

      – Nie rób tego – zaprotestowała Helena. – Po co go niepokoić, skoro ona wróci jutro albo pojutrze?

      Mimo to napisał. Przypominał sobie zeznania, które złożyli przed policjantem, i na nich oparł swoje wyjaśnienia. Opisał wszystko bardzo starannie. Zawarł w liście każdy fakt dotyczący zniknięcia córki.

      Nieznani złoczyńcy wkradli się nocą do naszego domu. Przystawili drabinę i weszli przez okno w pokoju dziecinnym. Odjechali, zabierając ze sobą naszą córeczkę. Nowy akapit: Chociaż nazajutrz z samego rana otrzymaliśmy żądanie okupu i zapłaciliśmy go, nie zwrócono nam dziecka. Nadal go szukamy. Wszyscy robią, co w ich mocy, i nie spoczniemy, póki jej nie odnajdziemy. Policja ściga rzecznych Cyganów i zamierza przeszukać ich łodzie. Powiadomię Cię natychmiast, gdy tylko otrzymamy jakieś nowe wiadomości.

      Nie było nic, co zapierało dech. Żadnych bolesnych westchnień. Cała groza wydarzeń została wycięta. Niespełna czterdzieści osiem godzin po wydarzeniach, siedząc przy swoim biurku, spisał całą relację: litery ułożyły się w równo wykaligrafowane słowa, słowa składały się w zdania i akapity, w których zawarł