Отсутствует

Журнал «Лиза» №52/2018


Скачать книгу

teraz. Chociaż nie opowiadał jej od wielu miesięcy, stwierdził, że pamięta ją doskonale, słowo po słowie. Niespełna minutę zajęło wyłuszczenie sprawy kobiecie o szarych oczach.

      Zakończył opowieść i napił się wody ze szklanki stojącej obok kanapy. Miała zaskakujący i bardzo orzeźwiający smak ogórków.

      Pani Constantine patrzyła na niego tym swoim spokojnym, uporczywym spojrzeniem. Nagle odniósł wrażenie, że coś jest nie w porządku. Zwykle w podobnych sytuacjach jego rozmówcy wpadali w szok, niezręcznie próbowali go pocieszać, powiedzieć coś stosownego albo przeciwnie: zapadała kłopotliwa cisza, którą próbował wypełnić jakąś uwagą, aby skierować rozmowę na inne tory. Tym razem nic podobnego się nie wydarzyło.

      – Rozumiem – powiedziała kobieta i pokiwała głową, jakby naprawdę rozumiała. Lecz co mogła rozumieć? Z pewnością nic. – A co z pańską żoną?

      – Z moją żoną?

      – Powiedział pan, że potrzebuje mojej pomocy w sprawie żony.

      – Ach, tak, rzeczywiście.

      Musiał zawrócić i przejść długą drogę do chwili, gdy wszedł do tego domu, do pierwszej wymiany zdań z panią Constantine, chociaż nie minęło od tamtej pory więcej niż piętnaście minut. Cofając się, pokonywał kolejne przeszkody czasu i pamięci, potarł oczy i wreszcie znalazł to, po co tu przyszedł.

      – Widzi pani, moja żona nadal tkwi, z oczywistych powodów, w nieutulonym żalu. W tych okolicznościach to całkowicie zrozumiałe, lecz ona nie myśli o niczym innym, tylko o powrocie naszej córeczki. Znajduje się w opłakanym stanie umysłu. Nie chce nikogo widywać. Nie pozwala się wyciągnąć z rozpaczy. Prawie nie jada, a w nocy męczą ją najbardziej przerażające koszmary, więc w ogóle nie chce się kłaść na spoczynek. Zachowuje się coraz dziwniej, a ostatnio robi wręcz rzeczy, które zagrażają jej życiu. By podać choćby jeden przykład: uparła się wypływać na rzekę łodzią, całkiem sama, nie zważając na swoje bezpieczeństwo. Pływa całymi godzinami, bez względu na pogodę, często w ubraniu, które nie zapewnia jej ochrony przed zimnem. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego to robi, chociaż nic dobrego z tego nie wynika. Tylko wyrządza sobie krzywdę. Zaproponowałem jej, żebyśmy wyjechali, ponieważ sądziłem, że podróż pomoże jej odzyskać spokój ducha. Gotów jestem nawet zlikwidować swoje interesy, sprzedać cały majątek i zacząć wszystko od nowa w nowym miejscu, nieskażonym przez naszą rozpacz.

      – I cóż na to pańska żona?

      – Mówi, że to bardzo dobry pomysł i gdy tylko nasza córeczka wróci do domu, tak właśnie zrobimy. Rozumie pani? Czuję, że jeśli nic się nie zmieni, będzie z nią coraz gorzej. Musi pani zrozumieć, że to nie jest zwykła żałoba, ją trawi coś znacznie gorszego. Boję się o nią. Boję się, że jeśli nic się nie zmieni, zginie w jakimś okropnym wypadku albo trafi do szpitala dla obłąkanych. Zrobiłbym wszystko, dosłownie wszystko, aby temu zapobiec.

      Szare oczy patrzyły na niego uważnie; czuł, jak pod powierzchnią tego życzliwego spojrzenia wnikliwie go obserwują.

      Tym razem jasno dał do zrozumienia, że nic więcej nie powie i że nadeszła jej kolej, aby przemówić (czy spotkał kiedyś kobietę, która tak mało mówiła?). I w końcu otworzyła usta.

      – Musi się pan czuć bardzo samotny – powiedziała.

      Anthony Vaughan z trudem ukrywał rozczarowanie.

      – To nie ma nic do rzeczy. Chciałbym, aby pani z nią porozmawiała.

      – Co miałabym osiągnąć?

      – Powiedzieć jej, że nasze dziecko nie żyje. Sądzę, że tego właśnie potrzebuje.

      Pani Constantine zamrugała dwukrotnie. U każdej innej osoby to by nic nie znaczyło, lecz przy jej nieporuszonym sposobie bycia oznaczało zaskoczenie.

      – Pozwoli pani, że to wyjaśnię.

      – Owszem, dobrze by było, jeśliby pan to zrobił.

      – Chcę, aby przekonała pani moją żonę, że nasza córka nie żyje. Niech jej pani powie, że dziecko jest szczęśliwe. Że jest z aniołami. Proszę odegrać te głosy, wiadomości i wirujące stoliki, jeśli ma pani odpowiednie rekwizyty.

      To mówiąc, rozejrzał się po pokoju. Wydawało się wątpliwe, aby ten powściągliwie urządzony salon mógł skrywać urządzenia potrzebne, jak mniemał, do podobnych przedstawień, lecz może był w domu inny pokój, który służył do takich celów.

      – Nie zamierzam pani uczyć jej profesji. Sama pani wie, jakie rzeczy działają najlepiej. Mogę pani powiedzieć rzeczy, dzięki którym Helena pani uwierzy, takie, o których wiemy tylko my dwoje. A wtedy…

      – Wtedy?

      – Wtedy będziemy mogli oddać się żałobie, płakać i odmawiać modlitwy, a potem…

      – Potem pańska żona, opłakawszy córkę, odnajdzie drogę powrotną do życia i do pana… tak?

      – Właśnie!

      Vaughana przepełniała wdzięczność za to, że został tak doskonale zrozumiany.

      Pani Constantine ledwo zauważalnie przechyliła głowę na bok. Uśmiechnęła się do niego. Życzliwie. Ze zrozumieniem.

      – Niestety, to nie będzie możliwe – oświadczyła.

      Otworzył szeroko oczy.

      – Dlaczego?

      Kobieta pokręciła głową.

      – Po pierwsze, źle pan zrozumiał lub może wprowadzono pana w błąd w kwestii tego, co się tu odbywa. To zrozumiałe nieporozumienie. Po drugie, to, co pan proponuje, nie przyniesie nic dobrego.

      – Zapłacę pani zwyczajną stawkę. Nawet podwójną, jeśli pani zechce.

      – Pieniądze nie mają tu znaczenia.

      – Nie rozumiem! To prosta transakcja. Proszę mi podać sumę, a ja zapłacę!

      – Bardzo panu współczuję z powodu tego, co pan przechodzi, panie Vaughan. Strata dziecka jest jednym z najsroższych doświadczeń, jakie mogą spotkać człowieka. – Zmarszczyła lekko czoło. – A pan, panie Vaughan? Czy pan wierzy, że pańska córka nie żyje?

      – To oczywiste.

      Szare oczy przyglądały mu się uważnie. Odniósł nagle wrażenie, że ta kobieta zagląda mu w głąb duszy; że widzi w nim rzeczy, których nawet on nie dostrzega. Poczuł się nieswojo, aż zaczęło mu walić serce.

      – Nie powiedział mi pan, jak ma na imię.

      – Helena.

      – Nie pytam o żonę, tylko o córkę.

      Amelia. Imię wypłynęło w nim, lecz wtłoczył je z powrotem do środka. Jego piersią wstrząsnął spazm. Zakasłał, złapał gwałtownie powietrze, sięgnął po wodę i wypił jednym haustem pół szklanki. Na próbę nabrał powietrza, by sprawdzić, czy pierś się porusza.

      – Dlaczego? – spytał. – Dlaczego nie chce mi pani pomóc?

      – Bardzo bym chciała. Potrzebuje pan pomocy. To nie może tak dłużej trwać. Lecz to, o co pan mnie dzisiaj prosi, poza tym, że jest niemożliwe, nie przyniosłoby nic dobrego.

      Podniósł się, wykonał teatralny gest ramieniem. Przeszła mu przez głowę idiotyczna myśl, aby podnieść dłonie do oczu i się rozpłakać. Potrząsnął głową.

      – Wobec tego już pójdę.

      Pani Constantine również wstała.

      – Jeśli zechce pan kiedyś przyjść ponownie,