Louis de Wohl

Złota nić


Скачать книгу

alt="Ko%c5%82o.psd"/>

      – Znakomity początek, prawda, lordzie biskupie? – spytał Andre de Foix. Był w doskonałym humorze, chociaż uznał łóżko burmistrza za obmierzłe, a jego kwaterę zupełnie nieodpowiednią dla oficera. Trudno jednak było uniknąć takich niedogodności na wojnie. Przeciągnął się i dyskretnie ziewnął.

      Biskup Couserans uśmiechnął się.

      – Należało jednak zająć kwaterę w pałacu wicekróla.

      – Niemożliwe. Pałac jest w opłakanym stanie. Został całkowicie złupiony przez naszą lojalną, jednak zachłanną lokalną społeczność. Nawet pies nie chciałby tam zamieszkać. Dla odmiany muszę powiesić kilku tutejszych. Szkoda mi starego Najery. Nie jest bogaczem, co, jak mi mówiono, świadczy o jego uczciwości. Rzadka zaleta.

      – Zastanawiam się, gdzie jest teraz książę Najery. – Biskup lekko zmarszczył brwi.

      – No właśnie, szkoda, że go nie dorwaliśmy, prawda? Szczwany lis. Zbiegł w samą porę. Herrera twierdzi, że wysłał jedno z tych heroicznych poleceń: brońcie cytadeli albo gińcie. Łatwo wydać taki rozkaz, gdy samemu jest się bezpiecznym. Właściwie to nawet lubię Herrerę. Jest bystry. Wie, ekscelencja, co powiedział? „Zrobiłem, co mi nakazano. Na szczęście książę dał mi alternatywę. Wolałem bronić cytadeli niż zginąć”. Teraz siedzi w jednej z komnat moich ordynansów i pisze list z wyjaśnieniami do cesarza. Heroiczna obrona Pampeluny. Święci Pańscy! Przecenialiśmy tych Hiszpanów.

      – Chciałbym wiedzieć, gdzie jest książę – oświadczył monsignore Couserans. – Odwagi mu nie brakuje. Nie jest również zdrajcą. Herrera to nie Hiszpan. A gdyby ten młody oficer nie został wczoraj ranny...

      – A tak. To on był odpowiedzialny za opór. Co mi przypomina...

      Dowódca potrząsnął srebrnym dzwonkiem, natychmiast pojawił się ordynans.

      – Kto czeka na zewnątrz, Martin?

      – Burmistrz.

      – A niech czeka. Kto jeszcze?

      – Przeor zakonu świętego Dominika.

      – Za chwilę się z nim spotkam. I?

      – Szwajcarski żołnierz, który upiera się, że wasza wysokość kazał mu się zameldować.

      – No właśnie. Przysłać go. – Ordynans wyszedł. – Nie wolno rozczarowywać człowieka, który oddał nam przysługę – dodał Foix. Następnym razem może jej nie oddać. Niemal tysiąc dziewięciuset więźniów. Tego ranka dostałem pełne listy. Myślę, że najpóźniej jutro król Henryk może bezpiecznie wkroczyć do swojej lojalnej stolicy. Do tego czasu pałac zapewne będzie w nieco lepszym stanie. I proszę się nie niepokoić księciem Najery. Chyba wiem, gdzie go znaleźć.

      – Zapewne już nie w Nawarze, jak mniemam – powiedział biskup.

      – W rzeczy samej. Zbiegł do Logrono. Lepsza forteca i mocniejszy garnizon niż w Pampelunie.

      – To logiczne. – Biskup pokiwał głową. – I niebezpieczne. Wykorzysta Logrono jako punkt zbiorczy dla armii.

      – Jeśli wasze kazania są równie rozsądne jak wasze rozumowanie, muszę pogratulować waszej diecezji, ekscelencjo. Najera jest w tarapatach. Pisał do cesarza list za listem i nie doczekał się odpowiedzi. Częściowo dlatego, że przejęliśmy listy, a częściowo, gdyż Karol jest zbyt zajęty sprawami cesarstwa, by zawracać sobie głowę tą wojenką – i dzięki za to wszystkim świętym. A zatem wykorzysta Logrono jako punkt zbiorczy i będzie usiłował zebrać armię. Dlatego musimy go uprzedzić.

      – Chcesz go zaatakować w Logrono, panie? – spytał biskup z niedowierzaniem. – Ależ to oznacza atak na Kastylię, samo serce Hiszpanii. Karol będzie musiał na to zareagować.

      – A zatem mam czekać, aż Najera zbierze armię dość dużą, by raz jeszcze usunąć nas z Nawary? Muszę go zmiażdżyć, póki nie jest na to gotowy. Za dwa tygodnie, góra za trzy, będziemy tu z powrotem. Wcale nie mam zamiaru podbijać całej Hiszpanii. Muszę jednak na czas pokonać Najerę.

      Dopiero wtedy zorientowali się, że nie są już sami w pomieszczeniu.

      Wrócił ordynans i nerwowo przestępował z nogi na nogę. Towarzyszył mu wysoki, szczupły żołnierz z włócznią niczym długi maszt i z oburęcznym mieczem, którym z pewnością nie pogardziłby sam Goliat.

      Nie sposób było powiedzieć, ile tych dwóch słyszało z rozmowy – tym bardziej nie sposób było ich o to zapytać.

      Uli doskonale się orientował, że jego przyjście wprawiło w zakłopotanie obu dowódców. Zbyt długo już służył w armii, by nie mieć świadomości, że zbyt rozległa wiedza jest niebezpieczna, i usiłował wyglądać na głąba.

      De Foix uśmiechnął się bez przekonania.

      – Ekscelencjo – zaczął. – Wypada, bym nagrodził tego zacnego człowieka w twej obecności. Zapewne należy do którejś z twoich jednostek, choć moim zdaniem nie wygląda na Gaskończyka. Skąd jesteś, dobry człowieku?

      – Ze Szwajcarii, ekscelencjo.

      – Mogłem się domyślić. Wy, Szwajcarzy, sprawiacie kłopoty już od czasów Juliusza Cezara. Jak sądzę, należałeś kiedyś do papieskiej straży...

      – Tak, ekscelencjo.

      A zatem kapitan de Brissac uznał za stosowne wysłać raport do naczelnego dowódcy.

      – Najwyraźniej jednak nie poszczęściło ci się u przełożonych – ciągnął uśmiechnięty de Foix. – Ojciec Święty chyba ci nie odpowiadał, wczoraj też ktoś był z ciebie niezadowolony. Tak, tak, wiem, że zostałeś niesłusznie oskarżony, ale nie wdawajmy się teraz w szczegóły. Marnujesz się w piechocie? Nie zechciałbyś zostać sierżantem dowodzącym tymi trzema działami?

      – Dziękuję, ekscelencjo.

      – Załatwione. W stosownym czasie zamelduj się u Pitoux. Masz, weź... – Rzucił Ulemu skórzany woreczek, Szwajcar złapał go zręcznie. Woreczek był całkiem ciężki. – Dwadzieścia pięć dukatów – powiedział de Foix. – Nagroda za oficera, którego zranił twój strzał. Nawiasem mówiąc, powinieneś mu złożyć wyrazy szacunku. Przynajmniej tyle możesz zrobić, jeśli miażdżysz nogi człowieka kulą armatnią. Moi medycy usiłują utrzymać go przy życiu. Hola... – Nagle coś błysnęło w oczach de Foix, uśmiechnął się szerzej. – Zrobię dla ciebie coś jeszcze. – Wstał. – Oficer, którego postrzeliłeś, to baskijski szlachcic. Don Iñigo de Loyola y Licona. Dzielny człowiek. Chcę, by bezpiecznie dotarł do zamku swych przodków, gdy tylko będzie w stanie podróżować. Medycy twierdzą, że wkrótce okaże się to możliwe. Ty będziesz odpowiedzialny za transport rannego. To wielki zaszczyt, sierżancie. Właściwie powinienem zlecić to zadanie oficerowi, ale skoro to właśnie ty odpowiadasz za tę ranę, żeby sprawiedliwości stała się zadość, również i ty powinieneś się tym zająć. Ordynans, niech ktoś odprowadzi sierżanta do kwatery jeńca. Dopilnuj, by otrzymał niezbędne uposażenie na wydatki związane z podróżą. Sześciu ludzi i karetę bądź lektykę, jak tam zdecydują medycy. Wprowadź, proszę, tego zacnego przeora klasztoru dominikanów.

      Uli wymamrotał podziękowania i został wyprowadzony. Dwadzieścia pięć dukatów stanowiło przyzwoitą nagrodę, do tego sierżant miał uposażenie pięciokrotnie wyższe niż zwykły żołnierz.

      Stary Pitoux nie powinien stanowić przeszkody, a sztuka artyleryjska była znacznie bardziej interesująca niż inne zajęcia w armii. Jak dotąd, całkiem nieźle.

      A co do pomysłu, by to właśnie on stanął na czele transportu rannego oficera...

      Szwajcar