C-360. – Wzruszył ramionami.
– Oj tam, to jak numer seryjny albo numer modelu. Dajcie mu jakieś normalne imię.
David i Harriet również zaczęli przypatrywać
się robotowi siedzącemu nieruchomo jak egipska mumia.
– Może Herman? – zaproponowała Ramona.
– Czy ja wiem, niech będzie i Herman – stwierdził Robert.
– Chyba do niego pasuje – zaśmiał się David.
Rozdział #7
Najświeższa wieść zdruzgotała komandora Rowlanda Frejmana. Trzy razy musiano mu ją powtarzać, nim w nią uwierzył. Luminariusz, nie dość, że został porwany, to jeszcze stracił prototypy modułów anteny przesyłowej. Natomiast Desmond Falkone miał parę powodów do radości. Pierwszym z nich była porażka Luminariusza, który ostatnio stał się pupilkiem Koalicji i mimo kilku drobnych wpadek aż do tej pory kontrolował przebieg wydarzeń. Zdawało się, że to właśnie dzięki niemu zostanie uruchomiona orbitalna elektrownia. Niedościgły Luminariusz został porwany praktycznie przez dzieciaki! „Ha, Ha” – zaśmiał się w myślach. To był drugi, najwspanialszy powód przysparzający odrobinę radości w stresującym życiu Desmonda. Ta wiadomość, poniekąd niekorzystna także dla jego interesów, poprawiła mu jednak znacząco nastrój. Tak, to była wielka szansa dla jego kariery. Musiał tylko przechwycić
moduły i zgarnąć wreszcie te dzieciaki. Musi lepiej opłacić Elpidię, raz już je wytropiła i złapała, zrobi to więc i po raz drugi.
– Komandorze, pozwoliłem sobie już poczynić pewne kroki zmierzające do odzyskania prototypów – pochwalił się, oczekując aprobaty.
– Co zamierzasz? – Komandor zatrzymał na twarzy Desmonda pytający wzrok.
– Osobiście pojadę odszukać moduły. Zabiorę ze sobą Elpidię, pomoże mi odnaleźć dzieciaki.
Komandor rzekł nieco oschłym tonem:
– Podoba mi się twoja przedsiębiorczość. Ale muszę cię uprzedzić, jeden z modułów nie działał. Był fałszywy. Luminariusz zamierzał właśnie wydusić z tych bachorów, gdzie jest właściwy, gdy mu
w tym przeszkodzono. Jedynie Luminariusz znał szczegóły. Musisz dowiedzieć się, co stało się z brakującym prototypem.
– Tak jest – Falkone ochoczo przytaknął.
– W przeciwnym razie będzie już po nas – komandor rzekł drżącym głosem.
Desmond poczuł chłód w sercu.
Pierwszy raz Frejman był nie tylko wściekły, ale też zmartwiony. Czyżby było aż tak źle? Komandor się bał?
– I pamiętaj – gdy Desmond wychodził z gabinetu Frejmana, zatrzymał go jeszcze głos komandora: – Wciąż jesteś mi winien ładunek diamentów!
Twój czas i moja cierpliwość się kończą. – Od słów tych powiało grozą.
– Trudno o tym zapomnieć – Falkone mruknął pod nosem. Koniecznie musiał zrobić coś, czym mógłby się zrehabilitować po tym, jak dał sobie wykraść cały ładunek diamentów. Westchnął ciężko. Po tej rozmowie dobry humor z niego uleciał.
***
– Słyszałaś? – Siergiej Żukow niecierpliwym okrzykiem przywitał wchodzącą na pokład jego jachtu Elpidię Winter. – Ten idiota, Luminariusz, stracił nasze moduły! Wiedziałem, że przystąpienie do Koalicji nie przyniesie mi nic dobrego. Mogłem ich szukać na własną rękę, już dawno odzyskałbym swoje pieniądze, a projekt „Meteor” ruszyłby pełną parą.
– Przyznam, że nawet ja byłam nieco zaskoczona tym, co się stało – odparła Elpidia, ignorując gniewne okrzyki Żukowa. – Koalicja chwieje się
w posadach. – Rozsiadła się wygodnie na mięciutkiej kanapie. – Mnie się to też nie podoba. To odpowiedni zatem moment, żebyśmy zaczęli realizować nasz plan z Wiednia. – Uśmiechnęła się. – Nie lubię pracować z nieudacznikami, a ty, Siergieju, jesteś znacznie bardziej zdeterminowany niż te głupki
z Koalicji. Co zdobędę, oni tracą. Dość mam też cackania się z tymi dzieciakami. Odzyskamy moduły, a ty sprawisz, że orbitalna elektrownia zacznie działać jak należy. Zarobimy krocie – Elpidia rozmarzyła się.
– Ten plan bardzo mi się podoba. – Siergiej uspokoił się. – Wiesz, gdzie dzieciaki są teraz? Moi matołowaci agenci jak zwykle ich zgubili.
– Z przecieków wiem, że Luminariusz zamierzał szukać brakującego prototypu w Pradze. Jeden
z dronów Koalicji namierzył tam podejrzany śmigłowiec. To na pewno ten Szykulski z resztą bandy.
– Nie możemy być w Pradze ostatni. – Siergiej zerwał się i wezwawszy jednego ze swoich goryli, kazał mu natychmiast szykować odrzutowiec. – Kiedy to się wreszcie skończy…? – utyskiwał, przygotowując się do wyprawy. – Będziemy musieli także odzyskać pozostałe prototypy. – Odwrócił się do Elpidii. – Te wykradzione przez Departament.
– Tym się nie martw. Tak się składa, że zdążyłam na jednym z modułów umieścić mojego roboptaszka. Wystarczy czekać, aż prześle swoje położenie, a bez trudu namierzymy moduły. Masz ludzi
i będziesz mógł przypuścić atak, żeby je odebrać tym dziadkom z Departamentu.
– Jesteś nieoceniona, Elpidio! – Siergiej Żukow wprost rozpływał się nad przemyślnością tej kobiety.
– Przede wszystkim jestem dalekowzroczna. –
Elpidia Winter uśmiechnęła się czarująco.
Rozdział #8
– Wejdę tam sam, profesor mógłby się zdenerwować, gdyby was zobaczył. – Robert stał na terenie opuszczonych zakładów przed wejściem do kanałów burzowych. – Ukryjcie się, żeby nikt was nie namierzył.
Towarzyszyli mu David, Harriet i Ramona. Julia Paoli odleciała do swojej placówki. Tobias Perry uznał, że jej zadanie dobiegło końca i potrzebna jest teraz zupełnie gdzie indziej.
– Może jednak powinniśmy iść z tobą? – Harriet niepokoiła się.
– Nie, nie – Robert upierał się przy swoim.
– W takim razie będziemy cię ubezpieczać – obiecał David.
– To na razie. – Robert odsunął właz i zaczął schodzić po metalowej drabince. Nie miał pewności, czy profesor Dennis Novak znajduje się teraz
w swojej kryjówce. Mógł przenieść się przecież
w zupełnie inne miejsce. Szukał go wcześniej na ulicach Pragi, ale nigdzie nie dostrzegł szalonego kloszarda.
– Panie profesorze? – zawołał nieśmiało, a echo poniosło jego głos pustym, cuchnącym tunelem. – To ja, Robert Szykulski, pamięta mnie pan? Obiecał mi pan pomóc. Chyba nadeszła właściwa chwila – chłopiec starał się spokojnym głosem wyjaśnić powód swojej wizyty.
Trudno było przewidzieć, jak zachowa się nieco sfiksowany profesor. Lepiej było postępować ostrożnie. Robert przełknął ślinę, wsłuchując się w ciszę
i odgłos własnych kroków. Pamiętał jeszcze, jak profesor rzucił mu się do gardła i nie były to miłe wspomnienia.
Po chwili skręcił w