się w ciemnościach.
Robert pociągnął nosem.
„To dziwne” – pomyślał. Poczuł coś jakby zapach damskich perfum.
Perfumy w śmierdzących kanałach burzowych? To mogło oznaczać tylko jedno.
Elpidia Winter.
Chłopiec zamarł. Ze zgrozą pomyślał o dwójce przyjaciół na górze. Jeśli Elpidia czyhała tu na dole, to ktoś był również na górze, pewnie Siergiej. Co robić? Wycofać się? O nie, musi raz na zawsze załatwić sprawy z Elpidią, bo się od niej nie uwolni.
Robert uchwycił dla samoobrony kawałek metalowej, zardzewiałej rury, leżącej obok cuchnącego strumyka.
Tuż za kolejnym zakrętem tunelu, tam, gdzie powinna znajdować się pracownia profesora, o ile dobrze pamiętał, rozległ się podejrzany szurgot. Stawiając kroki najciszej jak mógł, Szykulski zbliżył się na tyle, żeby móc wyjrzeć zza oślizgłej ściany. Ścisnął w dłoniach mocno kawałek rury. Wstrzymując oddech, ostrożnie wychylił się.
Nie mylił się. Tuż obok modułu profesora Novaka stała Elpidia Winter odwrócona tyłem. Miała co prawda długie blond włosy zamiast czarnych, ale Elpidia była przecież mistrzynią kamuflażu. Zmiana koloru włosów nie była więc niczym nadzwyczajnym. Dziwna tylko była jej sylwetka, zupełnie do niej nie pasowała. Tylko dlaczego stała odwrócona do niego tyłem, jakby zupełnie nie spodziewała się jego wizyty? Robert czuł przecież, że ktoś obserwował go wcześniej. I gdzie jest profesor? Co ona z nim zrobiła? Bolesne przeczucie ścisnęło chłopcu serce.
– Już ja jej pokażę! – szepnął mściwie.
– No dalej, dalej, chodź tutaj, nie czaj się tam, nie mamy czasu na podchody – odezwał się nagle do Roberta głos należący do profesora Novaka i jednocześnie do kobiety, którą miał przed sobą.
Szykulski rozdziawił usta. Tymczasem kobieta zwróciła się w jego stronę.
– Profesor? – wydukał zdumiony Robert.
– A kto niby? Anioł stróż? Wejdź tu szybko
i pomóż mi, nie mamy zbyt wiele czasu, czekałem na ciebie.
– Czekał pan? – Robert wciąż nie mógł ochłonąć. O ile przy pierwszym spotkaniu naukowiec wyglądał jak kloszard, o tyle teraz przebrany był za kobietę. Miał blond perukę, usta wymalowane czerwoną pomadką i powieki pociągnięte szmaragdowym cieniem.
– Dlaczego pan się tak przebrał? – Robert taksował wzrokiem groteskowy wygląd profesora.
– Musiałem zmienić image. – Novak wzruszył ramionami. – Koalicja szuka kloszarda, a ja miałem do załatwienia parę spraw na mieście.
– Ach, teraz rozumiem. – Robert roześmiał się. Po chwili spoważniał i zapytał: – Skąd pan wiedział, że przyjdę?
– Ptaszki ćwierkały, mój drogi, ptaszki. – Profesor kiwał głową, aż peruka zsunęła mu się na bakier, odsłaniając poczochraną grzywkę. – Niedługo nas dopadną. Ale mój moduł nie może wpaść w ich łapska. Musisz mi pomóc go zdemontować i stąd wywieźć.
– Nie musi się pan już tak bać, schwytaliśmy Luminariusza i odzyskaliśmy moduły wykonane przez naszych rodziców. Brakuje tylko pana części, aby antena przesyłowa działała.
– Na miejsce Luminariusza Koalicja przyśle innych ludzi. Łap. – Profesor rzucił Robertowi ciężki klucz francuski. – Musimy go zniszczyć! – Novak grzmotnął w moduł młotkiem.
– Och nie, niech pan tego nie robi! – Robert zaprotestował, zasłaniając sobą urządzenie. – Ukryjemy pana moduł, a potem zdecydujemy, co zrobimy z całą anteną. Nie możemy tak pochopnie tego niszczyć.
Ręka profesora uzbrojona w ciężki młot zawisła
w powietrzu.
– Też nie chcę go niszczyć, w końcu to moje dzieło, ale nie mam gwarancji, że posłuży w dobrym celu.
Robert nieugięcie pertraktował dalej:
– Obiecał nam pan pomoc, proszę, niech pan nam pomoże całkowicie zdemaskować Koalicję i ją unieszkodliwić. Taka antena przesyłająca energię z orbitalnej elektrowni mogłaby zdziałać wiele dobrego.
Profesor milczał przez chwilę, a potem rzekł:
– Przemyślałem to, odnawialna energia mogłaby pchnąć światową gospodarkę i zapewnić rozwój wielu krajom. Ale jestem już na tyle stary, że wiem, iż zawsze będzie stanowiła pokusę dla oszołomów. Tak jak dziś wybuchają wojny o ropę naftową czy inne bogactwa naturalne, tak prędzej czy później ktoś nowy wpadnie na pomysł przechwycenia elektrowni i wykorzystania jej jako broni. Ludzkość nie dorosła do tego wynalazku – profesor zakończył
z goryczą w głosie.
– Wiem, profesorze – Robert przemawiał łagodnie, starając się powstrzymać dłoń mężczyzny przed zadaniem kolejnego ciosu nieszczęsnemu modułowi. – Ale zaczekajmy jeszcze trochę…
– No dobrze – Novak niespodziewanie odstąpił od swego pomysłu. – Tym bardziej mamy niewiele czasu.
Profesor zbliżył się do Roberta, aż oszałamiająca woń perfum, którymi się wypachnił, sprawiła, że chłopakowi zakręciło się w głowie.
– Muszę powiedzieć ci coś jeszcze… – Novak wyszeptał, a wyraz obłąkania znowu pojawił się w jego oczach. Tak jak podczas tamtego spotkania na ulicy…
– Co takiego, profesorze? – Robert zaniepokoił się tą zmianą nastroju i na wszelki wypadek odsunął się na tyle, by profesor nie mógł złapać go za szyję.
– To dotyczy twoich rodziców. – Novak zniżył głos i rozejrzał się nieufnie. – Powierzyli mi pewien sekret – wyjawił.
– Sekret? – Robert poczuł mrowienie w dłoniach. Każda wzmianka o jego rodzicach przyprawiała go o szybsze bicie serca i mrowienie w dłoniach. – Niech pan powie. – Chłopiec bał się, że szalony profesor zaraz zmieni zdanie i już nic nie wyjawi.
– Wiem coś, czego nie wie nikt…
Novak podszedł bliżej, aż drażniący zapach perfum zmieszany z nieświeżym oddechem owionął twarz Roberta. Szykulski obserwował zwinne, kocie ruchy mężczyzny i młot w jego ręku, który w każdej chwili mógł wylądować na głowie chłopca. Profesor znowu miał jeden ze swoich niespodziewanych, szaleńczych ataków.
– Proszę wyjawić mi, co pan wie o moich rodzicach – chłopiec delikatnie starał się nakłonić Novaka do zwierzeń.
– Twoi rodzice, Robercie… i rodzice twoich przyjaciół… żyją…! – wyszeptał profesor Novak.
Robert zamarł.
Ten człowiek naprawdę postradał rozum. Inaczej nie byłby tak okrutny, żeby stroić sobie takie żarty.
– To bzdura! – wykrzyknął.
– Pst! – Profesor uciszył go gwałtownym gestem. – To prawda.
Robert zaczął się cofać.
– Pan… zwariował… Minęło przeszło pół roku… niech pan tak nie mówi… – Robert prosił ze łzami w oczach.
– Słuchaj mnie! – Profesor przyskoczył do Roberta z szybkością jaguara. – Jeśli ty i twoi koledzy chcecie ich jeszcze zobaczyć, musisz mi uwierzyć – mówił z żarem w oczach.
– Jeżeli to prawda, dlaczego nie powiedział