Mona Kasten

Feel Again


Скачать книгу

– mruknął, ściągając sweter przez głowę.

      Odwróciłam się, by z góry sfotografować jego odbicie w lustrze.

      Klik.

      – Nerd.

      Następna była czarna koszula z długim rękawem. Opinała mu barki i fantastycznie podkreślała jego klatkę piersiową.

      – Wariatka.

      Klik.

      – Odwróć się odrobinę, o tak. – Po raz kolejny wcisnęłam przycisk migawki. – Inny facet byłby zachwycony, że dziewczyna z własnej woli pakuje mu się do przebieralni.

      Pochyliłam się na bok.

      Prawa stopa zsunęła mi się ze stołka. Pisnęłam, gdy poczułam, że tracę równowagę.

      Isaac zareagował błyskawicznie. Objął mnie ramionami w talii. Złapał mnie, przyciągnął do siebie, tak, że nie zdążyłam upaść na podłogę. Zatoczyliśmy się na wielkie lustro, uderzyłam w nie plecami, tak mocno, że na chwilę zaparło mi dech w piersiach.

      Isaac przywierał do mnie całym ciałem.

      Czułam na sobie jego twardy brzuch, jego klatkę piersiową, napierającą na mnie, gdy oddychał. Jego biodra, przyklejone do moich. I wybrzuszenie w jego spodniach.

      Poczułam falę gorąca w podbrzuszu. Odruchowo naparłam na Isaaca biodrami. Głośno wciągnął powietrze.

      Z jego ciemnego spojrzenia nie dało się nic wyczytać.

      – Ale ja nie jestem jak inni faceci – powiedział ochryple. Czułam, jak bardzo jest napięty.

      Inny facet wykorzystałby tę sytuację. Każdy inny facet przycisnąłby mnie do lustra i wziąłby wszystko. Bez wahania. Bez pytania.

      Ale Isaac nie zrobił niczego podobnego. Tylko cofnął się o krok i pomógł mi ponownie wleźć na stołek. A potem jak gdyby nigdy nic założył koszulkę.

      9

      Był pierwszy września, a to oznaczało, że nadchodził najgorszy miesiąc w roku. Za trzy dni, w rocznicę śmierci ojca, pojadę do Renton do Riley i razem z nią odwiedzę grób rodziców.

      Nienawidziłam września. Nienawidziłam każdej sekundy tego miesiąca.

      Tego ranka obudziłam się z uciskiem w żołądku i pulsującym bólem głowy, jak co roku, gdy nadchodził wrzesień. Jakby moje ciało miało wewnętrzny zegar i punktualnie o północy przełączyło się na tryb: ból i smutek.

      Dawn od razu zauważyła, że coś jest ze mną nie tak, i zaprosiła mnie na wieczór do Spencera, żebyśmy posiedzieli sobie we trójkę. Ale ostatnie, czego dzisiaj potrzebowałam, to obecność innych. Poza tym i tak Al dał mi dodatkową zmianę w restauracji.

      Po popołudniowych zajęciach od razu ruszyłam do pracy. Piękna pogoda odrobinę poprawiła mi humor, przede wszystkim dlatego, że jeszcze przed pracą udało mi się zrobić kilka fajnych zdjęć krajobrazu. W dolinie zalegała delikatna mgła, wierzchołki Mount Wilson nikły w niskich chmurach, przez które z trudem przebijały się ostatnie promienie wieczornego słońca. Był to kojący, uspokajający widok, a teraz właśnie tego było mi trzeba.

      Kiedy dotarłam do restauracji, zatrzymałam się w pół kroku. Na zewnątrz stał Isaac. Uśmiechnął się na mój widok.

      – Co ty tu robisz? – zapytałam oschle i natychmiast tego pożałowałam. Przecież nic mi nie zrobił, a nie mógł nic poradzić na to, że nie byłam w stanie nad sobą zapanować. O ile na co dzień byłam mistrzynią tłumienia i wyparcia i dzień w dzień potrafiłam sobie wmówić, że niczego nie czuję i wszystko jest świetnie, dzisiaj było to niemożliwe. Wręcz przeciwnie, czułam tak dużo, że emocje przepełniały mnie, dławiły w gardle. Byłam wściekła, że nie mogę ich wyłączyć.

      Emocje są do dupy.

      – Powiedziałaś przecież, że mam ci towarzyszyć na następnej zmianie – odparł i razem ze mną wszedł na schody.

      Miał na sobie nowe ciuchy. Ciemnoniebieskie podarte jeansy, zwykłą czarną koszulę i wygodne sneakersy. W tym zestawie nawet jego okulary nie wyglądały tak bardzo nerdowsko. Prezentował się naprawdę nieźle, ale o dziwo, ta konstatacja tylko pogorszyła mi humor.

      – Zapomniałam – mruknęłam. Głęboko zaczerpnęłam tchu. Nie byłam na to dzisiaj przygotowana. To będzie koszmar – uczyć kogoś, wszystko mu pokazywać i wykazywać się cierpliwością. Nawet jeżeli tym kimś był Isaac.

      – Wszystko w porządku? – zapytał i zatrzymał się przede mną, trzymając dłonie w kieszeniach jeansów.

      Najchętniej odwróciłabym się na pięcie i odeszła. Nie chciałam towarzystwa, a już zwłaszcza osoby, która zadaje mi takie pytania i patrzy na mnie, jakby mnie znała, choć przecież niczego o mnie nie wie. Ale sama zaproponowałam Isaacowi tę pracę i powiedziałam Alowi, że dzisiaj przyjdzie. Cóż, po prostu będę musiała wziąć się w garść.

      – Jasne – odparłam cicho i wskazałam głową drzwi. – Idziemy. Przedstawię cię Alowi.

      Minęło kilka sekund, podczas których Isaac przyglądał mi się, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy i jakby wiedział, że udaję. Potem tylko jednak skinął głową i w milczeniu wszedł za mną do restauracji.

      Zaprowadziłam go prosto do kantorku Ala. Szef siedział za biurkiem. Jak zawsze wyglądał jak najprawdziwszy olbrzym. Na biurku piętrzyły się grube segregatory, bo Al najwyraźniej wziął się za papierkową robotę. Na nasz widok podniósł głowę i wodził wzrokiem między Isaakiem a mną.

      – Cześć, Al. To ten kandydat na miejsce Willi – powiedziałam.

      Al wstał, a ja poczułam, jak Isaac u mojego boku sztywnieje. Ja zdążyłam się już przyzwyczaić do wyglądu Ala, jego ogolonej czaszki, monstrualnych ramion i masywnej postury, ale kiedy ktoś, jak Isaac dzisiaj, po raz pierwszy stawał naprzeciwko niego, nie sposób było ukryć onieśmielenia.

      Al zmierzył go wzrokiem.

      – Czyli to jest ten sympatyczny, zaangażowany i odpowiedzialny młody człowiek, o którym opowiadałaś?

      – Tak jest.

      Wyszedł zza biurka i skrzyżował ręce na piersi.

      – Umiesz kelnerować?

      Isaac pobladł odrobinę i przecząco pokręcił głową.

      – Do niedawna pracowałem w sklepie komputerowym. Zajmowałem się nie tylko sprzętem i serwisem, lecz także obsługą klientów, ale…

      – Pytałem, czy umiesz kelnerować – przerwał mu Al.

      Isaac głęboko nabrał powietrza w płuca.

      – Jeszcze nie. Ale jestem gotów się nauczyć.

      Al skinął głową i podał mu rękę.

      – To właśnie chciałem usłyszeć. Albert Phelps, ale wszyscy mówią mi Al.

      Isaac uścisnął jego dłoń. Zaimponował mi, że nie skrzywił się, gdy Al ścisnął jego rękę, ograniczył się tylko do kilku nerwowych mrugnięć.

      – Grant, Isaac Grant.

      Z trudem powstrzymałam się, żeby się nie roześmiać.

      – W tygodniu zazwyczaj niewiele się dzieje, więc może się okazać, że będziesz na zmianie całkiem sam. W weekendy jest nas co najmniej dwoje albo troje. Sawyer stoi za barem, twoim zadaniem jest obsługa sali, a więc przyjmowanie zamówień i zanoszenie ich do stolików. Sawyer wszystko ci pokaże. – Skinął głową w moją stronę, co w języku Ala oznaczało mniej więcej: „Spadajcie, muszę dalej pracować”.

      Postanowiłam