Magdalena Okraska

Ziemia jałowa


Скачать книгу

Przewodnik po Zagłębiu Dąbrowskim z 1939 roku podziela moje rozterki: „Zagłębie Dąbrowskie to rejon społeczno-gospodarczy ukształtowany w XIX wieku, znajdujący się w widłach Białej i Czarnej Przemszy oraz Brynicy, między Śląskiem, Ziemią Krakowską a Kielecczyzną. Jednoznaczna i wyraźna jest jedynie granica z Górnym Śląskiem, biegnąca wzdłuż dwóch rzek: Czarnej Przemszy i Brynicy. Białą Przemszę i potok Jaworznik wskazuje się jako granicę południową, natomiast brak jest naturalnych i wyraźnych granic na wschodzie”1. Węższe definicje z tamtego okresu mówią, że Zagłębie to jedynie górniczo-przemysłowa część powiatu będzińskiego.

      Żarki to małe miasteczko niedaleko Częstochowy, według najszerszych definicji geografów zaliczane jeszcze do Zagłębia Dąbrowskiego. Łączy dwie bolączki Polski C – likwidację przemysłu i usług z wyludnianiem się. Mieszkają tam tylko cztery tysiące osób. Jedyny potencjalnie atrakcyjny dla turystów punkt w okolicy to założenie stodół zbudowanych z jurajskiego wapienia. Ponieważ w gęsto zabudowanych Żarkach nie było miejsca na stodoły i składziki, postawiono je na obrzeżach. Są używane do dzisiaj.

      Klucze, kiedyś prężnie rozwijająca się miejscowość pomiędzy Zawierciem a Olkuszem, z kinem, księgarnią, papiernią i innymi zakładami oraz zbudowanymi dla robotników osiedlami, obecnie mają status gminy wiejskiej. Nadal mieści się tu fabryka znanych w całym kraju chusteczek do nosa Velvet, ale kto może, dojeżdża do pracy do Krakowa. Historycznie Klucze i Olkusz należą do Zagłębia.

      Wśród miast i miejscowości, które można określić mianem zagłębiowskich, wymieniają Ząbkowice, Strzemieszyce, Maczki (obecnie będące tylko dzielnicami), Sosnowiec, Czeladź, Grodziec, Będzin i Dąbrowę2. Tu owal domyka się, a granica wraca znów do Ząbkowic. Według tej definicji Zagłębie to tylko kilka położonych bardzo blisko siebie miejscowości tuż za granicami Górnego Śląska.

      Ale są i inne interpretacje – te do Zagłębia zaliczają Zawiercie, a nawet podkrakowski Olkusz. Niektórzy badacze przypisują wspólną tożsamość tym regionom, które mają tradycje kopalnictwa rud żelaza, cynku i ołowiu.

      Ja jednak chciałam przede wszystkim sprawdzić, do jakiego stopnia granicę podzbioru można rozciągnąć jak gumkę recepturkę w stronę Częstochowy, czyli – do którego momentu mieszkańcy geograficznie i kulturowo definiują się jako Zagłębiacy. Do Będzina? Do Zawiercia? A może aż do Myszkowa?

      I tutaj potwierdza się teoria podzbiorów i klinów. Z jednej strony mamy, niejasne bo niejasne, ale chwilami dość konkretne granice organizmu zwanego Zagłębiem Dąbrowskim, czyli ziemi na styku Śląska, Małopolski i Kielecczyzny. Z drugiej – Jurę Krakowsko-Częstochowską, kolejny twór wyłącznie i wybitnie geograficzny (nie istnieje przecież tożsamość „jurajska”), którego granice nakładają się na te pierwsze, ale – rzecz jasna – niedokładnie.

      Ważne i żywe są także granice dawnych (a przecież tak niedawnych, bo czasami wciąż bolesnych jak otwarta rana) rozbiorów. Zagłębie to Kongresówka, Górny Śląsk – zabór niemiecki. To kolejna kość niezgody, ale i ułatwienie przy rysowaniu granicy.

      W Zawierciu pytani ludzie odpowiadali, że mieszkają „na Jurze” lub – starsi – że na „ziemi zawierciańskiej”. W Myszkowie – że „w okolicach Częstochowy”. Zatem nawet region wielkości Zagłębia Dąbrowskiego wytwarza naturalny jak oddychanie podział na subregiony, które moszczą się tyłem do jego stolicy, a przodem do innego mniejszego miasta. Co dopiero zaś mówić o całym Śląsku. To te zamglone, ale nieprzesuwalne linie mówią więcej o tożsamości i miejscu regionów w lokalnej historii niż wytyczane w pocie czoła przez kartografów i samorządowców granice na mapach.

      Poza tym, jak to bywa przy dyskusji o tym, gdzie zaczyna się i kończy „nasze” w opozycji do „obcego” – zawsze ktoś będzie niezadowolony.

      ZIEMIA JAŁOWA

      Jałowe, czyli nie rodzi. Jałowe, czyli zaniedbane, niepłodne. Opuszczone. Odsunięte na bok. Albo – kiedyś kluczowe bądź przynajmniej istotne, teraz zapomniane.

      Takie jest Zagłębie i takie jest Zawiercie, miasto, o którym ostatni reportaż powstał w latach trzydziestych XX wieku. Ani to Śląsk, ani tak naprawdę Zagłębie, ani Jura, bo Jura to skały, lasy i białe od wapienia pola, które trudno zaorać i obsadzić, a nie ludzie. Ani to ziemia częstochowska – za daleko. Pomiędzy Częstochową a Katowicami leży miasto, które jednocześnie jest i nie jest odrębne i wyraziste. Według teorii długiego trwania – położone na peryferiach peryferii.

      Wszystko to widać wyraźnie na sieci osadniczej. Miasta powstawały tu w XIX wieku od zera, na pustkowiu, najczęściej z kilku łączonych wsi lub osad (dlatego wiele dzielnic Zawiercia i Myszkowa jest starszych od samych miast). Tworzono je tutaj, bo te ziemie leżały przy źródłach rzek i blisko złóż rud żelaza. Drugi impuls do rozwoju to powstanie Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Dawniejsze kluczowe ośrodki w okolicy, takie jak Kromołów, Siewierz czy Mrzygłód, traciły na znaczeniu, choć wydawało się, że ich powagi nic nie naruszy, miały przecież pałace, targowiska, kwitł w nich handel.

      Nagle okazało się, że istotniejszy jest przemysł. Z niczego, pośrodku pola, powstały Zawiercie, Dąbrowa i Sosnowiec. Nie miały żadnej tkanki gospodarczej poza nowo wybudowanymi fabrykami, brakowało im też tkanki społecznej. To wokół przemysłu zaczęło się organizować nowe życie.

      Przystanek przed Myszkowską Fabryką Naczyń Emaliowanych „Światowit”, sprywatyzowaną i sprzedaną w 2003 roku. Kiedyś gromadził robotników z trzech zmian.

      W CIENIU ELEKTROWNI

      Autobus numer 769 pachnie rosołem.

      Śląsk i Zagłębie to zrośnięte komunikacją i przemysłem organizmy, ale syjamskość tych bliźniąt jest bardzo złudna, chyba że uznamy, iż bliźnięta, z których jedno jest znacznie większe, lepiej rozwinięte i uprzywilejowane w życiu, czasem kosztem tego drugiego, nadal pozostają syjamskie. Wspólnym krwiobiegiem jest komunikacja miejska, która pozwala na chwilę zapomnieć, że jedzie się „za Brynicę”. Po prostu wiezie nas wartko przez dystopijne krajobrazy podmiejskie i międzymiejskie. Tu zakłady (dobrze, jeśli ich kominy dymią), tu potoczek, tam rzucone żelazną ręką poprzedniego reżimu bloki pod lasem, bloki, które w nowej rzeczywistości straciły przynajmniej połowę zasadności i celu swojego istnienia w takim miejscu, i ściany przynależnych do nich garaży mogą już tylko szczegółowo informować przejeżdżających podróżnych o tym, czy serce warto oddać Ruchowi, czy Zagłębiu Sosnowiec. Oraz kto kurwy, a kto nie. Bo zawsze ktoś kurwy.

      Na początku lutego osiedle Awaryjne w Łagiszy wygląda całkiem zacisznie, latem musi tonąć w zieleni i kwiatach. Nie słychać pobliskiej ulicy Pokoju ani nużącego, jednostajnego brzęczenia elektrowni. Widząc słowa „osiedle awaryjne” czy „osiedle w cieniu elektrowni”, człowiek wyobraża sobie co najmniej betonowe bloki zdolne przetrwać po naciśnięciu przycisku przez Kim Dzong Una. Na miejscu zastać jednak można wąskie, ładnie rozplanowane uliczki i domki-bloczki, jednopiętrowce z trzema wejściami każdy, zdobne dodatkowo od ulicy w prywatne ogródki.

      Osiedle od zakładu oddziela połać lasu, w którym przez lata mieszkańcy i pracownicy wydeptali siatkę sobie tylko znanych ścieżek. Na autobus. Do pracy. Z elektrowni do przedszkola. Z domu do głównej drogi. Las chroni osiedle, a brzęczące sąsiedztwo i dym z silosów przyjmuje niemal obojętnie.

      W pięćdziesiąt parę lat po wybudowaniu osiedla