Magdalena Okraska

Ziemia jałowa


Скачать книгу

tyczki przydomowej plantacji pomidorów. Po polsku naćkane, jak wszędzie, jak w domu.

      Na skrzyżowaniu Energetycznej z Pokoju zaczyna być słychać elektrownię. Na początku nie wie się, o co chodzi, ale w uchu pojawia się pewien dyskomfort – jednostajne brzęczenie, którego nie wydaje organizm ludzki ani zwierzęcy, nasila się. Sam budynek elektrowni jest jak świątynia niebezpiecznego boga – prądu. Stojąc przed nim, ma się wrażenie własnej mikroskopijności, a wyładowania na stykach wszechobecnych kabli tylko je pogłębiają. Życiodajny potwór – chce się patrzeć i uciekać jednocześnie.

      Łagisza, jak wiele śląskich i zagłębiowskich miejscowości, była kiedyś samodzielnym miastem, które zostało wessane przez większe miasto na podstawie podjętych gdzieś na górze decyzji administracyjnych. W jej przypadku samostanowienie trwało jednak bardzo krótko – tylko od 1969 do 1973 roku. Wtedy włączono ją do Będzina.

      Elektrownię zaczęto budować w 1960 roku. Dlaczego akurat tutaj? Zdecydowało położenie. Potrzebowała bliskości wody, a tu płynie Czarna Przemsza, i bliskości węgla, a to przecież samiutkie Zagłębie (nazwane tak właśnie z powodu licznych kopalń). Perspektywa zbytu energii też była nie do pogardzenia – tuż obok rozciągała się, niczym wielki organizm żywiący się prądem, cała aglomeracja górnośląska. Do 1970 roku oddano do użytku pięć bloków energetycznych, po 120 MW każdy3.

      Do 1980 roku ruszyło siedem bloków i uruchomiono część ciepłowniczą. Ich ostateczna moc to 840 MW. Tym samym Łagisza stała się jedną z najnowocześniejszych elektrowni w kraju.

      Teraz, po szeregu przekształceń własnościowych, dzielenia się na grupy kapitałowe, spółki akcyjne i ponownego zrzeszania, Łagisza nazywa się Tauron. Skarb Państwa jest właścicielem tylko 30 procent akcji spółki. Brzęczy tak samo. Mieszkańcy narzekają na ten wwiercający się w mózg dźwięk, choć niektórzy po pięćdziesięciu latach przywykli.

      Na 2018 rok Tauron zapowiedział rozpoczęcie prac nad budową kolejnego bloku energetycznego. Inwestycja warta jest półtora miliarda złotych. Już dziś Łagisza dostarcza ciepło Dąbrowie i Będzinowi, a w planach – na czasy po wybudowaniu nowego bloku – jest Sosnowiec. To ponad 700 tysięcy osób. Prezes zarządu Tauron Polska Dariusz Lubera mówi, że firma „dywersyfikuje swój portfel wytwórczy”4.

      W lutym 2018 roku na jednym z portali pojawiło się ogłoszenie dotyczące pracy w elektrowni. Stanowisko to obchodowy urządzeń do załadunku odpadów paleniskowych. Praca ciężka, trzyzmianowa, tylko dla mężczyzn.

      O godnej płacy za takie obowiązki można jednak pomarzyć. Proponowano 2100 zł brutto w okresie próbnym na umowę zlecenie. Potem – „stawka do ustalenia”. Ogłoszenie umieszcza nie sam Tauron, lecz Matbex sp. z o.o z Rybnika. Zajmuje się naganianiem pracowników bardzo różnym firmom z różnych branż – po prostu wygrywa przetargi. Sprzątanie, mycie okien, ochrona obiektów przemysłowych, praca w elektrowni? Proszę bardzo, mamy wszystko.

      Na portalu najgorszy-pracodawca.pl, gdzie byli i obecni pracownicy różnych firm wymieniają się informacjami, kto najbardziej oszukuje, wyzyskuje i zwleka z wypłatami, Matbex ma same złe opinie. „Porażka. Brak szacunku dla pracowników, traktowani są jak tania siła robocza” – pisze kobieta o pseudonimie Kaciarabka. „Widzę, że to następna firma w rodzaju Impela, ISS i innych dziadostw, w jakie obrósł nasz kraj. Pierdolony, chory kapitalizm” – wtóruje jej osoba o pseudonimie Polak5.

      Ja tymczasem dywersyfikuję swój portfel na osiedlu Awaryjnym. Obok przystanku autobusowego jest tam okienko barowe o nazwie Kanapeczka. Pani w poliestrowym fartuchu w grochy przygotowuje frytki, hamburgery z mikrofalówki i właśnie kanapki. Obok, w sklepie „Sezam”, można kupić wielkie pączki z kremem kokosowym. Dzielnicowy oddział poczty jest czynny do 14.30.

      Nowy blok energetyczny ma dać zatrudnienie pięciuset osobom. Pytanie, jaka to będzie praca.

      Wracam do Będzina w połowie sierpnia. Upał już ucieka, po bardzo gorącym lecie krok po kroku, dzień po dniu wkrada się tu zdradziecki polski chłód jesieni. W słońcu jeszcze wszystko dobrze, ale cień nie pozostawia złudzeń – za kilka tygodni będzie po wszystkim.

      Stacja kolejowa Będzin Miasto to wrota do samego centrum. Teoretycznie najbliżej stąd w każde miejsce, o jakim możemy pomyśleć. Do węzłów przesiadkowych. Na postój taksówek. Na miejskie targowisko. Do prezentującej zetlały wdzięk restauracji Pod Złotą Gąską (jest tam piwo, ale chyba nie najtańsze, bo tylko kilku mieszkańców zdecydowało się zasiąść w ogródku lokalu. Pozostali siedzą po drugiej stronie siatki, na drewnianej, sfatygowanej ławce, trzymają w dłoniach własne puszki i rozmawiają z tymi pierwszymi, jak gdyby płotu nie było).

      W niewielkiej hali dworcowej ustawiono na drewnianych sztalugach wystawę fotografii pod tytułem Będzin wczoraj i dziś. Pomysł jest prosty, ale chwyta – grupa młodzieży licealnej chodziła po mieście z aparatami i fotografowała charakterystyczne miejsca w nowoczesnej odsłonie. Potem zestawiano je ze zdjęciami sprzed kilkudziesięciu lat. Różnice, oprócz stylistyki i kolorystyki, są niewielkie, bo wybrano budynki, które nadal stoją, a nawet niespecjalnie zmieniły przeznaczenie.

      Na starszych zdjęciach nie ma samochodów ani reklam. Miasto jest bardziej puste, uboższe, a jednak wygląda czyściej, godniej.

      Wystawę ogląda opalony mężczyzna w dżinsowych spodenkach i obcisłym siatkowym podkoszulku, z job killerem6 na szczupłej szyi. Czyta wszystkie podpisy.

      Stara, bardzo chuda kobieta chodzi wokół drewnianych siedzisk dla pasażerów, pchając ogromną maszynę do mycia podłóg. Chodzi monotonnie, w powtarzalnym rytmie, myje czystą już podłogę. Potem okaże się, że jest także pracownicą dworcowego szaletu.

      Czynna jest jedna kasa biletowa, bo i jedną mają. Głośnik zapowiada właśnie wjazd pociągu pospiesznego do Białegostoku, a to tutaj wielka rzadkość. W Będzinie zatrzymują się głównie składy podmiejskie.

      W budynku stacyjnym, gdzie wszystkie lokale handlowe i użytkowe są puste, błyszczy jednak coś nowego. Latem otwarto tu filię biblioteki publicznej. O lokalizacji zadecydowali radni, chcieli ożywić martwą halę dworca. Otwarta w 660. rocznicę nadania Będzinowi praw miejskich placówka ma wszystko – książki, czasopisma, wygodne fotele w hipsterskim stylu i laptopy z dostępem do Internetu. Są też dwie młode bibliotekarki. Brakuje tylko czytelników.

      Przez dwie godziny, które spędzę, krążąc po okolicy, nikt tam nie wejdzie.

      Ruszam dawną dumą miasta, ulicą Małachowskiego. Kiedyś centrum handlowe i rozrywkowe nie tylko Będzina, ale całej okolicy, dziś przedstawia widok, który wypełnia oczy łzami. Z dawnej świetności nie zostały nawet pozory. Piękne kamienice w stylu secesyjnym i eklektycznym są puste, odrapane albo się walą. Bramy wydzielają intensywny zapach moczu. Puste witryny sklepów straszą kartkami „lokal do wynajęcia”, „sprzedam tę działkę”. Nie ma chętnych, bo popyt w centrum Będzina jest tylko na kilka branż – chińskie obuwie, najtańsze ciuchy, kebaby, lombardy, pożyczki, kantory.

      W trzymaku na podświetlane plakaty, tak zwanym city lighcie, wisi kolorowa płachta z hasłem „Pokochaj magię Będzina”. Na pierwszy rzut oka widać, że dobrane do sloganu zdjęcia – rozbawiony tłum na koncercie, uliczne pokazy, młodzież w knajpkach – nie były robione w mieście, które mają reklamować.

      Małachowskiego przeszła kilka remontów i rewitalizacji, ale należałoby kupić słownik tym, którzy je planowali i przeprowadzali. Re-witalizacja, czyli „ponowne ożywienie” to niekoniecznie położenie nowej kostki brukowej i rozstawienie kilku metalowych ławek, które grzeją niemiłosiernie w plecy latem