Louis de Wohl

Dawid z Jerozolimy


Скачать книгу

do rozpoczęcia miesiąca letnich owoców dłużył się i gdyby nie książę Jonatan, byłby nieznośny. Dawid i Jonatan codziennie spędzali razem czas. Jeździli na słynnych szybkich osłach z królewskich stajni, w upale dnia leżeli na płaskim dachu pałacu pod chłodzącymi za­sło­nami. Młody książę uczył zwycięzcę Goliata sztuki walki mieczem.

      – Nigdy się tego nie nauczę – westchnął Dawid. – Wiem, jak się robi dwie pierwsze zmyłki, ale nie szybką podwójną zmyłkę.

      – Jesteś teraz prawie tak dobry jak ja – zapewniał go Jonatan. – A mam za sobą pięć lat praktyki.

      – Które bardzo ci się przydały w bitwie pod Mikmas – rzekł Dawid. – Szkoda, że mnie tam nie było, ale wtedy nie pozwalano mi nawet paść kóz. Nie wygralibyście tej bitwy, gdyby nie ty i twoja odwaga.

      – Nie przypominaj mi o tym. – Jonatan uniósł brwi. – Nie posłuchałem rozkazu ojca. Chciał skazać mnie za to na śmierć... Naprawdę. – Westchnął. – Potrafi być... bardzo impulsywny w myślach i działaniu. A kiedy najdzie go zły duch...

      Dawid chciał zapytać, czym właściwie jest ten zły duch, ale bał się, że dotknie przyjaciela tym pytaniem. A Jo­na­tan mówił dalej:

      – Nigdy mi nie powiedziałeś, jak wypełniłeś ostatni rozkaz mojego ojca – i to podwójnie – tylko z setką ludzi.

      Dawid roześmiał się.

      – Czy miałem wziąć tysiąc, żeby pojmać stu Fili­sty­nów? To byłaby dla nas hańba. Tysiąc ludzi to znaczna liczba. Nie mogą przejść niezauważeni. Filistyni szybko by się dowiedzieli, że jesteśmy w drodze. Albo ja musiałbym od razu się wycofać, albo oni odcięliby nam odwrót. Nawet tej mojej setki nie trzymałem razem, tylko podzieliłem na pięć grup. Dwudziestu mężczyzn trudno zauważyć. I dwa razy zaatakowaliśmy w nocy.

      – W nocy? – przeraził się książę Jonatan. – Ale... nie możesz tego robić! To przynosi pecha!

      – Tak, zaatakowanym – zwłaszcza jeśli wierzą w ten stary mit. Lew nie wierzy i nocne wypady często mu się udają.

      – Chyba że trafi na ciebie. – Książę Jonatan uśmiechnął się.

      – Tylko te dwa nocne ataki przyniosły nam siedemdziesiąt głów – ciągnął Dawid. – A potem mieliśmy szczęście i natknęliśmy się na oddział dwustu żołnierzy wysłanych, by pomścili nasz atak. Myśleli chyba, że jesteśmy bandytami z Edomu lub Moabu. W porę ich spostrzegliśmy i mogłem zebrać swoich ludzi i rozstawić po obu stronach długiej doliny, przez którą musieli przejść nasi prześladowcy. Tylko jedna trzecia z nich uciekła. Jak widzisz, było to dość proste. Twoja podwójna zmyłka jest o wiele trudniejsza.

      Książę Jonatan pokręcił głową.

      – To zupełnie nowe sposoby sztuki wojennej. Ciekaw jestem, co powiedziałby na to Abner.

      – Wydałem rozkaz, by nie tylko ścinali głowy zabitym, lecz także zabierali im broń – podjął Dawid. – Do­bre miecze... włócznie z żelaznymi grotami. Broń to nasz największy problem. Potrzebujemy kowali.

      – Filistyni nigdy na to nie pozwolą.

      – Ty też tak mówisz, Jonatanie? Wiem, jak się mają sprawy, mądry Chuszaj mi o tym powiedział. Filistyni twierdzą, że nadal musimy im płacić daninę, mimo naszego zwycięstwa w Dolinie Terebintu. Musimy zrzucić z siebie to jarzmo, a do tego potrzebujemy broni równie dobrej, jak mają nasi wrogowie.

      – W Dolinie Terebintu walczyliśmy tylko z garstką Filistynów – przypomniał Jonatan. – Nie z całym narodem.

      Dawid pokiwał głową.

      – Brakuje nam nie tylko broni – rzekł cicho. – Brakuje nam też woli... i dalekosiężnego, całościowego planu.

      – To nie są metody mojego ojca – przyznał Jonatan. – On jest człowiekiem chwili, podejmuje decyzje spontanicznie. I zawsze taki był.

      – Pewnego dnia ty zostaniesz królem – odparł z powagą Dawid. – A ja stanę u twojego boku jako twój Ab­ner. Wtedy...

      – Król i jego główny dowódca – rzekł Jonatan z dobrodusznym uśmiechem. – Kto wie, czy w ogóle do tego dojdzie? Może to tylko piękne marzenie? Ale jedno jest pewne: ty i ja jesteśmy przyjaciółmi, dopóki żyjemy.

      Jak wymagał obyczaj, pan młody miał na głowie diadem, kiedy w towarzystwie przyjaciół szedł do pałacu po pannę młodą. Poprzedzali go muzycy z bębenkami i cymbałami. W wielkiej sali, bogato udekorowanej kwiatami i drogimi dywanami, dostojnicy i urzędnicy stali przed kordonem wojskowych dowódców. Sam król, z wszystkimi regaliami, z nezer, koroną na głowie, trzymał pannę młodą za rękę. Była zasłonięta gęstym woalem, który miał opaść dopiero w sypialni nowożeńców. Na jej rękach iskrzyły się złote bransolety wysadzane szlachetnymi kamieniami, a potrójny sznur rubinów lśnił na żółtej sukni. Za nią stały jej damy dworu.

      Saul zapatrzył się na diadem Dawida. Był mały i niepozorny, zgodny z obyczajem – każdy pan młody miał na głowie diadem w dniu ślubu. A jednak...

      Książę Jonatan, który stał przy boku króla, promieniał radością.

      Jakub, w środku orszaku Saula, zacisnął usta. Nowy zięć króla dostał dowództwo nad strażą. Nie dlatego, że on sam wypadł z łask; przeciwnie, był teraz członkiem Rady Królewskiej. A jednak...

      Chuszaj, stojący daleko z tylu, był blady i zrezygnowany. Już od zwycięstwa Dawida nad Goliatem wiedział, jak bardzo młody przyjaciel z Betlejem go przewyższa. Było więc logiczne i dlatego słuszne, że to on i nikt inny powinien poślubić księżniczkę Mikal. A jednak... Chuszaj uśmiechnął się melancholijnie. Trzeba być Da­widem, by odnaleźć drogę do gwiazd, do słońca. Da­wid i Mikal byli królewską parą.

      Zagrały trąby i zapadła cisza. Saul powoli włożył dłoń swojej córki do dłoni Dawida.

      – Związek został przypieczętowany – oznajmił donośnym głosem, a sala rozbrzmiała okrzykami i wiwatami.

      Uczta weselna trwała przez całą noc, jednak po godzinie nowożeńcy opuścili pałac i otoczeni przez tłum przyjaciół przeszli do domu, który król zostawił do ich dyspozycji – nowego, piętrowego budynku w drugim końcu twierdzy. Przyjaciele Dawida i panny młodej zostawili ich samych dopiero na progu pokoju panny młodej. A księżniczka zdjęła woal dopiero po wejściu do środka.

      – Bóg mi świadkiem – rzekł Dawid – że nie wiedziałem, czym jest piękno, dopóki nie zobaczyłem ciebie.

      Mikal uśmiechnęła się.

      – Przypomniałeś mi, że poślubiłam poetę.

      – Dwustu Filistynów musiało zginąć dla tego zasz­czytu – odparł Dawid. – O wiele za mało. Cena powinna być dziesięć razy wyższa.

      – Poeta i wojownik – powiedziała Mikal. – Pasterz i pogromca olbrzymów. Tyle osób w jednej. Nie, jeszcze mnie nie całuj. – Podeszła do okna. – W pałacu ciągle pali się światło. Świętują na naszą cześć. Będą świętować przez piętnaście dni, tak jak po ślubie Merab i Adriela. – Parsknęła cichym śmiechem. – Poczciwa stara Merab! Ona chce mieć tylko dzieci, dużo, dużo synów. Ale ja...

      – Całe moje życie stało się gorejącym płomieniem.

      – Mówisz piękne słowa – Mikal uśmiechnęła się – i je­steś odważny i silny. Ale to nie są powody, dla których chciałam cię na męża... Tak, chciałam cię poślubić i zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, by do tego